Nowości książkowe

 

Plakat
Mirosław G. Majewski 

 

Relacje z Samokontroli

 

Gdyby tak zebrać, wzorem purpuratów na konklawe, wszystkich literaturoznawców, aby uzgodnili jakie jest najpiękniejsze opowiadanie świata, ciekawe czy kiedykolwiek ujrzelibyśmy biały dym z komina.

Cóż, nie jestem literaturoznawcą, ale śmiało mogę wskazać najpiękniejsze opowiadanie świata, i piszę to całkiem serio.

Prawdę mówiąc, albo inaczej, zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, objawiło się ono samo w książce Jana Rybowicza „Samokontrola i inne opowiadania”, gdzie jest numerem jeden. Gdyby tak trafił się nam człowiek, którego pierwszą książką byłaby ta wspomniana powyżej, to zacząłby swoją przygodę z czytaniem od „Najpiękniejszego opowiadania świata”.

Farciarz!

Słów kilka o autorze. Jan Rybowicz, rocznik 1949, mieszkaniec Lisiej Góry pod Tarnowem urodził się pisarzem i chciał to udowodnić całemu światu, (a być może samemu sobie), co nie przyszło mu łatwo, o czym możemy dowiedzieć się z jego debiutanckiej książki. Ale nie tylko o tym, Rybowicz nie jest egotykiem, co najwyżej delikatnie ociera się o egotyzm. Jest przede wszystkim bystrym obserwatorem świata, szczególnie tego, w którym jest umieszczony, nazywanym ładnie, małą ojczyzną. Książka Rybowicza przenosi nas na prowincje w magiczny świat PRL-u przełomu lat 70./80., w którym to świecie niczego nie było, a ludzie to „nic” mieli i jeszcze tym handlowali. Dla czytelnika 60+ jest to cudowna podróż do czasów młodości (która zawsze jest cudowna), dla młodych będzie kawałkiem historii napisanym dobrym piórem rasowego literata.

Miałem szczęście śledzić karierę Rybowicza od momentu jego debiutu w miesięczniku „Nowy Wyraz”, kombinowałem nawet jakby go poznać, ponieważ bardzo się z nim utożsamiałem. Moje plany przerwało epitafium autorstwa Józefa Barana, które ukazało się na dwóch stronach tygodnika „Wieści”. Byłem tym wstrząśnięty. Tłustymi, dużymi literami stało: 

JAN RYBOWICZ NIE ŻYJE.

Nie spotkałem Janka Rybowicza, ale znam spore grono osób, które się z nim zetknęło na różnych młodoliterackich spędach. Wszyscy mówili jednym głosem – Janek nie wylewał za kołnierz. Ze swojej strony wspomniałem Rybowicza na kartach mojej debiutanckiej książki „Performance”, gdzie, a jakże, pijemy razem piwo. Nie mogło być inaczej.

Kiedy już trochę okrzepł jako pisarz, w kolejnej książce delikatnie ociera się o egotyzm pisząc dwa szkice do autobiografii, w drugim wymienia luminarzy kultury, którzy rzucali mu kłody pod nogi, tych pominę, wymienię natomiast tych, którzy Rybowiczowi pomagali w stawianiu pierwszych kroków na literackiej niwie, byli to: Henryk Cyganik, Tadeusz Śliwiak, Renata Zdanowska, Krzysztof Gąsiorowski, Tadeusz Nowak, Józef Baran, Marek Sołtysik, Zbigniew Włodzimierz Fronczak, Artur Sandauer i Wacław Sadkowski.

Janek Rybowicz odcisnął swój ślad, może nie w alei gwiazd, ale w swoim uniwersum. Był czas, kiedy książki Rybowicza na Allegro osiągały astronomiczne ceny, odkrywało go nowe pokolenie, od jakiegoś czasu to już ucichło, być może jest to cisza przed kolejną burzą, kiedy pojawi się nowe pokolenie buszujących w antykwariatach odkrywając magiczną prozę Rybowicza na nowo.

Mirosław G. Majewski

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat
prof. Anna Pituch-Noworolska 

 

Kiedyś byli inni – czyli uwagi o tolerancji

 

Jest wiele zapomnianych słów, tracących swoje znaczenie. Podobno na tym polega żywy, rozwijający się język. Odkąd, jako ludzie nauczyliśmy się mówić i komunikować mamy swoje przemyślenia, zdania, stanowiska i poglądy zróżnicowane, a i skrajne również. W historii rządzący zawsze uciszali tych, którzy mieli inne zdanie niż ich własne – oficjalne. Ci, którzy mieli to zdanie odrębne, a nie chcieli być uciszani nauczyli się więc milczenia, stworzyli podziemne strumienie informacji, literatury, wiedzy, filozofii. W sytuacjach zagrożenia władzą despotyczną uczyliśmy się również podwójnej etyki i moralności – tej na zewnątrz, aby przetrwać i tej własnej, innej, prywatnej. Było całe pokolenie powojenne uczone innej historii w szkole, a zupełnie czegoś innego w domu. Nasze dzieje, położenie geograficzne i zmieniające się systemy polityczne spowodowały, że powstało pojęcie „wewnętrznej emigracji” stanowiącej najdobitniejsze określenie milczenia w skali społecznej. Oznaczało ono brak akceptacji, utrzymanie własnych poglądów tylko dla siebie, brak komunikacji ze światem zewnętrznym. I w tych trudnych czasach, takich jak okres różnych okupacji, pseudosocjalizmu, emigracja wewnętrzna pozwalała na „pozostanie sobą” wobec tego, co wokół było nie do zaakceptowania. Ale... W wielu sytuacjach konfrontacyjne zderzenia rozwiązywano siłowo na ulicy przy pomocy pałek, wodnych armatek. W konfrontacji postaw, poglądów pomiędzy ludźmi stanowiącymi inteligencką elitę, zachowywano poszanowanie dla adwersarza, danie mu możliwości argumentowania swojej pozycji, przedstawienia poglądów. Dziś nie ma tej zależności pomiędzy pozycją mówiącego, jego wykształceniem, pełniona rolą społeczną np. profesor uniwersytecki a tym, co i jak mówi i pisze zwłaszcza w tzw. mediach społecznościowych. Jeśli nie użyje języka kiedyś uważanego za język ulicy, to nic nie powiedział, jeśli nie zwyzywa, nie obrzuci błotem przeciwników to znaczy, że jest „miękki, tchórzliwy” i nie ma poglądów. Nic bardziej mylnego. Jeśli profesor uniwersytecki, mający wiele lat dorobku naukowego, dydaktyki, korzysta z takiej formy wypowiedzi, tak bardzo emocjonalnie negatywnej, żeby nie powiedzieć nienawistnej dla drugiej strony, to znaczy, że on niczym nie różni się od tych, którzy za argument dyskusyjny mają kamień wyrwany z bruku, młotek, łom czy pałkę. To po co wykształcenie, doświadczenie… Co więcej, należy zadać sobie pytanie czego uczy się młodych, którzy dziś są studentami… Konsekwencje są jeszcze inne. Znam profesorów uniwersyteckich, którzy osiągnęli ten tytuł wielkim wieloletnim wysiłkiem i pracą, a dziś go nie używają, bo im wstyd przyznać się, że są z tej samej grupy społecznej, z tej samej, podobno wykształconej, elity. Gorzkie i smutne.

Ten tekst powstał w odpowiedzi na napisany komentarz przez profesora filozofii, a dotyczący wyników wyborów prezydenckich. Wybory mają taki wynik, o jakim zdecydowała większość wyborców. Należy to przyjąć jako fakt, z własną głęboką analizą dlaczego do tego doszło, kto kiedy i w którym momencie popełnił błąd, jeśli w kategoriach błędów rozpatrywać sytuację... Tak zrobiłby człowiek dojrzały, kontrolujący swoje emocje i szanujący drugiego człowieka. Tego nam brakuje. Nienawiść, powszechnie rozchodząca się jak fale po rzuceniu kamieniem w wodę, brak jakiegokolwiek dialogu nie wróży niczego dobrego, a już nam pewno nie wzmacnia autorytetu niektórych profesorów w tym również filozofii... A szkoda, bo to oni powinni uczyć nas relacji społecznych.

prof. Anna Pituch-Noworolska

Fot. ©Andrzej Walter