Nowości książkowe

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Andrzej Walter  

 

Kultura bez kultury 

    

Tak, tak, tak, sto razy tak. Andrzej Wołosewicz zgrzeszył tekstem, w którym jakże... kulturalnie (sic!), ach jakże kulturalnie, choć nieco dosadnie opisał naszą najbliższą i tę dalszą przyszłość. Ponoć miała być to polemika do tekstów Piotra Müldnera-Nieckowskiego, tudzież niejakiego Waltera.

Wołosewicz zaczął od Piotrowej oczywistej oczywistości – książka była, jest i będzie, jakoś tam pozostanie, no i oczywiście od Walterowskiego lamentu nad lamenty i utyskiwania. Ja lamentu i utyskiwania mam już dość jak mało czego, zatem Andrzej Wołosewicz zafundował mi swoistego rodzaju katharsis: pojęciowy i treściowy, ale i postawę korekcji mojej mocno skrzywionej postawy zwanej z łacińskiego... no wiecie zresztą jak zwanej, a ponieważ słowo to dziś nader popularne, każdy może sobie w myślach po-------ć, odmieniając owo popularne słowo dowolnie przez przypadki – zwłaszcza Waltera. Dla sportu i ukulturalnienia ducha, bo choć duch w narodzie nie ginie, to ustalmy – nie unosi się już nad wodami, myszy Popiela definitywnie wpier----, znaczy się zjadły; ze smakiem; łącznie z kręgosłupem i pozostałościami, a nam się ostał jeno... cham, albo brud.

 

Ad rem. Czytać już nie będą. Największa kara wymierzana uczniom to przeczytać fragment książki, publicznie, na głos, bez zrozumienia. Mój Boże. I Wołosewicz cofa się do... Homera, do przekazu oralnego, który zastępujemy w dziejach przekazem pisanym. Na szczęście wyjaśnia o co chodzi z tym przekazem oralnym, że to po prostu przekaz ustny. Nie ten, którym zasłynął Bill Clinton w Gabinecie Oralnym, oj, pardon, Owalnym. Przekaz ów stał się dziś chyba jednak kulturą naszej Kultury, wobec którego inne „przekazy” to zwyczajna dewiacja, a 50 twarzy Greya to taka bajka dla dzieci. Chyba „na poziomie”.

I tak dalej i tak dalej. Ad rem dwa. Wołosewicz:

„Literatura do jakiej byliśmy przez wieki przyzwyczajeni, literatura będąca głównym, podstawowym (i jedynym!) nośnikiem kulturowego przekazu wartości, przekazu wyrafinowania tejże kultury, literatura jako sposób docierania do „rzesz i mas” traci swój monopol. Dlaczego? Z dwóch powodów. Bo czytanie jest... trudne! Wymaga wysiłku, jest aktywnością, czynnością, która nas wzbogaca, tyle że to wzbogacanie jest okupione pracą myślową, intelektualną ale i fizyczną, wymaga czasu, cierpliwości, pokory.”

Pokory? A czym jest pokora? Chrześcijańskim miłosierdziem? Emigracją wewnętrzną? Postawą outsiderów? Wołosewicz twierdzi, że jesteśmy przebodźcowani,  bo jesteśmy, jesteśmy nabodźcowani, naszprycowani postawą: ja, ja, ja... mój Boże – jaka pokora? To po co czytać? Nawet tytuły i anonse. Ogłoszenia i oferty, a to już może i owszem i á propos. Czytanie jest trudne. Najtrudniejszy jest (...) na przykład Remigiusz Mróz. Trudno go zrozumieć. Pojąć jak ktoś tak wynaturzony może być u Niego (pisarza nad pisarzy) masowym bohaterem książki tej czy innej. Trudna jest przecież Olga Tokarczuk. (Ech) Trudna i nudna. Trudny jest Szczepan Twardoch. Trudny i brudny. Obsceniczny niejako. Obrazoburczy. Pisarz prowokator. To jakby nasz top. Ten właściwie nieczytany, ale dostępny w salonikach prasowych (które zastąpiły kioski ruchu – taki relikt PRL jak budki z piwem)... Dobra. Przestajemy się śmiać, bo i śmiać się nie ma z czego. Piwo stało się naszą narodową specjalite – w miejsce książki...

Zapytajmy więc sztuczną inteligencję czym jest naród, który przestaje czytać...

 

AI: „Naród, który przestaje czytać, staje się podatny na dezinformację i złe decyzje, ponieważ traci dostęp do wiedzy i krytycznego myślenia, co osłabia jego fundamenty demokratyczne i obywatelskie. Powieść „Naród, który przestaje czytać, mało wie” autorstwa Jima Trelase'a, przypomina, że brak czytelnictwa prowadzi do ignorancji i podejmowania niekorzystnych decyzji na poziomie społecznym i politycznym.

 

Konsekwencje zaprzestania czytania przez naród:

 

Zwiększone ryzyko manipulacji i dezinformacji:

Bez umiejętności krytycznego myślenia, naród staje się łatwiejszym celem propagandy i fałszywych informacji.

 

Podejmowanie złych decyzji:

Niewiedza prowadzi do nieświadomych, błędnych wyborów na poziomie osobistym, społecznym i politycznym.

 

Osłabienie demokracji:

W społeczeństwie, gdzie większość jest niepiśmienna lub nieczytająca, wykształcona mniejszość może być przegłosowana, co jest niebezpieczne dla systemu demokratycznego.

 

Utrata wspólnej pamięci:

Brak aktywności czytelniczej i studiowania historii może prowadzić do utraty łączności z przeszłością, a tym samym osłabić poczucie tożsamości narodowej.

 

Dlaczego czytanie jest ważne dla narodu?

 

Rozwój krytycznego myślenia:

Książki kształtują zdolność analizy i oceny informacji, co jest kluczowe dla świadomego obywatela.

 

Dostęp do wiedzy:

Czytanie pozwala na zdobywanie wiedzy o świecie, historii i różnych perspektywach, co buduje fundamenty inteligentnego społeczeństwa.

 

Kształtowanie tożsamości:

Książki zawierają historie, tradycje i dziedzictwo kulturowe, które pomagają narodowi zrozumieć siebie i swoje miejsce w świecie.

 

Rozwój umiejętności społecznych:

Lektura literatury pozwala na rozwijanie empatii, zrozumienia dla innych i uczestniczenia w szerokiej dyskusji o ważnych sprawach.

 

Bardzo mądra ta „sztuczna inteligencja” tyle, że... jakaś taka sztuczna. Mądrości można wygłaszać. Mądrości można usystematyzować, można je zgłębić, pojąć i przemielić mentalnie, rozłożyć na czynniki pierwsze i poskładać z powrotem do konstrukcji syntetycznej, tylko co z tego. Cóż z tego skoro gros społeczeństwa idzie na tak zwaną łatwiznę i swoje dzieci tresuje zamiast wychowywać, nastawia merkantylnie na świat, zamiast budzić pasje, uczy wyrachowania i tak zwanej zaradności zamiast szlachetności. Czytanie tu nie pasuje. Jakiś Bóg tu nie pasuje. Cnoty, zalety, dobro, wiara – nadzieja i miłość tu nie pasują. Tu pasuje podstawowa umiejętność kalkulacji, ja, ja, ja i dobry wybór. Plan doskonały. Wyobraźnia biznesowa. Hodowla ludzi sukcesu. Twój sukces to porażka bliźniego. Człowiek twój wróg. Ty jesteś centrum wszechświata i stworzenia, oj nie, żadnego stworzenia – Stwórcą ty sam sobie jesteś i sterem i żeglarzem i okrętem, najlepiej takim z KPO. Piekło to inni – Donald Sartre (?)

To, co robi się z tymi biednymi dziećmi w polskiej szkole to hucpa i skandal nad skandale. To zbrodnia przeciwko ludzkości i każdy, kto się dokłada do takiego kształtowania następnych pokoleń zostanie za to ukarany. Jak? Efektami tych manipulacji i eksperymentu społecznego. Efekty będą piorunujące. Eutanazje i zgrzytanie zębów. A może i nowe, jeszcze straszniejsze rewolucje. Któż to wie?

Książka dziś nic nie znaczy. Nikogo nie pobudza, nikogo nie przekonuje, nie powoduje dyskursu publicznego, nie wywołuje emocji, nie znaczy wiele, albo niczego nie znaczy. Książka dziś jest: rozrywką, gadżetem intelektualisty (lub aspiranta na intelektualistę), jest taką atrapą rozpoznawczą – oto intelektualista, wyższa kasta, osoba podobno wykształcona. Obojętnie tu już jaka książka. Reszta gawiedzi i tak tego nie rozpoznaje. Wyciągnąłem ostatnio w miejscu publicznym Mein Kampf. Nikogo to nie wzrusza, nikt nie zwrócił mi uwagi, na mnie uwagi. Ba, nikt chyba tego nawet nie zauważył. Człowiek niewidzialny. Czytający – człowiek-nikt. Każdy ma prawo... i tak dalej. A szpanować można nawet Mrozem. Kiedy wsiadam w metro w Paryżu, Berlinie czy Londynie widzę jak nisko upadliśmy, bo widzę kto tam czyta i w jakiej ilości są ci czytelnicy. Nie będę tematu rozwijał. To duży temat i wstydliwy. Niestety.

Polska i Polacy to dziś naród upadły. I jak wieści Wołosewicz – będzie tylko gorzej. Głupiej, prymitywniej, bezrefleksyjniej, bardziej miałko i bardziej strasznie, bardziej powierzchownie i prostacko.

No i bardziej wesoło, człowiek w pracy, małpa w Zoo. Puste pole za stodołą, chłop zaprawia, ale jazz. Słowa tej piosenki już przetrwały. Książka też przetrwa, czytelnik przetrwa. Dziwoląg nad dziwolągi. Świat nie przetrwa, a Polska to już na pewno nie.

Tylko w sumie – co mnie to wszystko obchodzi. Ja jeszcze w tym krótkim życiu mam tyle do przeczytania, że chyba mi tego życia nie starczy, a i do napisania coś tam jeszcze mam, tyle, że już wiem. Jest niewielka szansa, że przeczyta to w ogóle ktoś, kiedyś, być może za jakieś sto czy dwieście lat, a może i nawet to nie. Będzie to pisanie dla pisania i nic – dla nikogo więcej. Dlatego tak śmieszą mnie, niektórzy (...) koledzy po piórze. Ale jazz...

Andrzej Walter

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Andrzej Wołosewicz 

 

Kultura bez literatury?

    

Tytuł tych dywagacji nasunął mi się, kiedy zestawiłem „utyskiwania” Andrzeja Waltera nad naszą współczesną inteligencją z tekstem Piotra Müldner-Nieckowskiego „Książka wciąż jest”. Szukam „trzeciej drogi” (ale nie 2000-którejkolwiek), a pisząc poważnie oba teksty są prawdziwe i w obu coś mi nie pasuje – czy można w ogóle je zestawić? Może mi nie pasują, bo są niezestawialne, a ja czytam je właśnie razem, jeden po drugim? Nie wiem, zobaczymy jak zacznę drążyć temat. Coś mi tutaj nie pasuje. I jeszcze nie wiem co.

I  Co z tą literaturą?

Żeby klarownie wyjaśnić moje podejście do miejsca, roli, do społecznej funkcji literatury, z której to funkcji zanikaniem wiążę poniższe obserwacje i stosunek do opinii Andrzeja Waltera (www.pisarze.pl, „Polskie elity są bezdennie głupie”, 05.08.2025) i Piotra Müldner-Nieckowskiego (www.pisarze.pl, „Książka wciąż jest”, 20.08.2025) potrzebuję cofnąć się nieco w czasie, tak ze dwa tysiące lat i zrobić krótki przegląd historyczny relacji: literatura a (cała) kultura, literatura w społeczeństwie. To cofnijmy się do Homera i Hezjoda. Mamy wtedy do czynienia z narodzinami literatury, narodzinami kulturowego przekazu pisanego, mamy do czynienia ze stopniowym przechodzeniem od przekazu oralnego (ustnego) do pisanego. I ta pisana już literatura (wszelaka literatura: piękna i „brzydka”, ta do czytania dla przyjemności i czytana z konieczności, od poezji i prozy po instrukcje, literaturę naukową, filozofię itd.) jest od tego czasu uniwersalnym nośnikiem wszelakiego przekazu słowa ode mnie do ciebie, czy jestem pańszczyźnianym chłopem dostającym pismo z cyrkułu (które musi mu ktoś przeczytać), czy Leibnizem korespondującym ze swoimi krytykami, czy czytelnikiem romansów. Nie ma innego nośnika słowa. Literatura rozsiadła się w uniwersum kultury monopolstycznie, niepodzielnie. I ta jej jedyność, dominacja trwa przez wieki, do momentu pojawienia się innych nośników słowa, kolejno: radio, telefon, telewizja, Internet. W tak zarysowanej strukturze można oczywiście zastanawiać się (tu sytuuję Nieckowskiego) nad zmianami literatury w kontekście przejścia od Gutenberga do e-booka czy nad „wypłukiwaniem” (tu sytuuję Waltera) naszego kulturowego wnętrza przez szybsze (i głupsze) środki przenoszenia słowa od ciebie do mnie. Podam przykład. Już nie przeczytamy nowych listów „nowego” Sobieskiego do jakiejś Marysieńki. Cóż, ja sam przestałem je pisać wiele lat temu, nawet kartka z życzeniami świątecznymi jest wypierana prze sms-s, maile, mesengery, życzenia telefoniczne itd. A to przecież ta różnorodność form literackiej rozmowy w sprawach codziennych i świątecznych tworzyła literacką biocenozę, w której się wychowujemy! Zapewne i Walter i Müldner-Nieckowski potrafią się w niej odnaleźć nie tracąc ani słuchu literackiego, ani sprawności językowej, nawet gdy ubożeje nam ta literacka biocenoza coraz bardziej, ale „statystyczny” Kowalski już niekoniecznie.

Literatura do jakiej byliśmy przez wieki przyzwyczajeni, literatura będąca głównym, podstawowym (i jedynym!) nośnikiem kulturowego przekazu wartości, przekazu wyrafinowania tejże kultury, literatura jako sposób docierania do „rzesz i mas” traci swój monopol. Dlaczego? Z dwóch powodów. Bo czytanie jest... trudne! Wymaga wysiłku, jest aktywnością, czynnością, która nas wzbogaca, tyle że to wzbogacanie jest okupione pracą myślową, intelektualną, ale i fizyczną, wymaga czasu, cierpliwości, pokory. Tymczasem nowe sposoby (radio, telewizja, maile, smsy, telefon) są szybsze, łatwiejsze, mniej angażujące, dające satysfakcję tu i teraz, natychmiast i bez wysiłku, którego wymaga czytane literatury. Nasza doba nadal ma tylko 24 godziny, ale teraz jest dzielona – cały czas piszę o językowym, słownym przekazie „od ciebie do mnie” – między większą ilość „pożeraczy” naszego czasu, między różnorodne tegoż przekazu formy. Jeżeli w tej okrojonej dla literatury dobie staram się poświęcać jej jak najwięcej czasu, to wiem, że wespół z Müldner-Nieckowskim i Walterem należymy do wymierającego gatunku. Podam trochę zabawny przykład. Oto kiedyś podszedł do mnie dawno niewidziany znajomy i choć obaj mamy kłopoty ze wzrokiem mówi, że z dość daleka zwrócił jego uwagę osobnik czytający na przystanku gazetę! To byłem ja z moim „Przeglądem Sportowym”. Jesteśmy reprezentantami uprawiającymi wygasającą sztukę czytania. Wiem, co mówię, bo pracuję z młodzieżą w wieku licealnym i mam niewesołe, a właściwie tragiczne obserwacje. Kilkunastolatkowie po szkole podstawowej mają coraz większe problemy z czytaniem! Jeśli chcę kogoś z przeszkadzających na lekcji „ukarać”, to wystarczy, że poproszę, aby głośno przeczytał fragment tekstu czy choćby polecenie i zaczyna się jąkanie, brak jakiejkolwiek intonacji, zaznaczonej interpunkcji przy czytaniu – sytuacje jeszcze kilkanaście lat temu nie do pomyślenia. Jeżeli ktoś ma kłopot z czytaniem, to co powiedzieć o czytaniu ze zrozumieniem? Moi bardziej doświadczeni (w nauczaniu w szkole podstawowej) nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej (czyli klas 1-4) biją na alarm: jeżeli człowiek w tym wieku nie nauczy cię czytać, to on ma kłopot nie z językiem polskim jako przedmiotem tylko z językiem polskim jako narzędziem zdobywania wiedzy z każdego innego przedmiotu! Dziś nawet dla młodzieży z aspiracjami (a z taką mam do czynienia w codziennej pracy) czytanie to traumatyczny wysiłek. Dlatego łatwiej go nie podejmować. Co innego „czytanie” smsów, oglądanie memów, ekranu z grą komputerową. A moi szlachetni Koledzy piszą o świecie wartości kształtowanym przez książki! Zapomnijcie...

II  Ja i mój Dziadek

Kultura, kultura wysoka kształtowana przez wieki przez literaturę (wszelaką, przypominam, piękną, popularną, popularnonaukową itd.) pozbawiona została swoich fundamentów: umiejętności czytania! Kruszą nam się fundamenty, rysy, pęknięcia u podstaw całej piramidy kształcenia i wychowania. I nic z tym nie zrobimy. Jestem tu pesymistą. Kultura oczywiście nie „zawali” się, jakoś się „przebuduje” i będziemy żyli w zupełnie innej, inaczej ustrukturowanej kulturowo, a więc i społecznie rzeczywistości, w rzeczywistości z zupełnie innymi dominantami przekazu słowa „ode mnie do ciebie”. Ja już na szczęście tego nie doczekam. Literatura, do której moje pokolenie jest przyzwyczajone, literatura na której się wychowałem, schodzi z piedestału kształtowania świata, nie opisuje już „całego świata”, bo to nie jest „jej” świat. Dlatego upadły tzw. Wielkie Narracje. Nie przeczytacie dziś pięknego detalicznego opisu filiżanki w salonie i całej oranżerii najzwyklejszych przedmiotów, nie dostaniecie współczesnego „W poszukiwaniu straconego czasu” napisanego przez współczesnego nam Prousta. Nie wybierzecie się w fascynującą literacką podróż w głąb, w dół czy w górę naszego globu ze współczesnym Juliuszem Verne, nie obejrzycie dzisiejszej wsi oczami współczesnego Reymonta (ale obejrzycie w telewizji „Rolnik szuka żony”). Nie poznacie historii w takim literackim zamachu i rozmachu jaki dał nam Sienkiewicz. Dziś efekt „całości” daje mi niemal patchworkowy zestaw stron Internetu uzupełniony wiadomościami radiowymi. Same „wiadomości” częściej dostajemy jako „newsy” – a to nie tylko zwykła zamiana, zastąpienie jednego słowa drugim, ale dłuższego krótszym. A jeszcze nie tak dawno, ech!, niewiele ponad pół wieku temu (nie tak dawno?), kiedy nie umiałem ani pisać, ani czytać znałem na pamięć „Balladę Alpuhara” chociaż nie wiedziałem ani kto zacz Konrad Wallenrod i kto to jest Mickiewicz, i co ich łączy. Dlaczego umiałem? Bo mój Dziadek śpiewał ją licznej czeredce swoich wnucząt w każde spędzane u niego wakacje. Ten sentymentalny wtręt czynię dla dodatkowego uchwycenia opisywanej tu przeze mnie drogi od literatury oralnej do pisanej i o zaniku tej ostatniej, zaniku jej kulturotwórczej funkcji społecznej. Jeszcze na szczęście nie do końca, jeszcze nie u wszystkich, czytałem jeszcze swojej córce, teraz dojrzałej kobiecie. I na szczęście to jej zostało, chociaż czyta zupełnie inne książki, gustuje w innej literaturze, ale czyta, ale gustuje! Że też przyszedł taki czas, że tym się chwalę – nigdy wtedy, gdy jej czytałem, nie poczytywałem sobie tego za powód do dumy czy chwały, ot, po prostu się czyta dziecku. I nie trzeba było żadnej akcji „cała Polska czyta dzieciom”. Kilkadziesiąt lat po zwycięskiej walce z analfabetyzmem trzeba czynić taką akcję? Może więc ten analfabetyzm (wtórny?) wcale nie ma się tak źle... Ale już z czytaniem wnuczce miałem problem, bo jej cierpliwość kształtowana przez świat cyfrowy jest zupełnie inna. Zięć informatyk zwrócił mi uwagę, że nawet tempo kreskówek oglądanych przez moją wnuczkę i jej rówieśnych jest już inne niż mojej Gąski Balbinki czy nawet Smerfów mojej córki. Żyjemy już w innym świecie. Dobrze opisał go Thomas Eliot zadając retoryczne w gruncie rzeczy pytanie: „Gdzie jest nasza mądrość utracona na rzecz wiedzy, gdzie jest nasza wiedza utracona na rzecz informacji?” Czujesz, Czytelniku te kolejne straty, bo ja czuję. Mój Dziadek był mądrzejszy ode mnie, tak to widzę po latach, chociaż przerastałem go wiedzą, nie miał szansy pokończyć szkół, zdobyć wykształcenie, które było moim udziałem, tak, wiem więcej od niego, ale mądrzejszy się nie czuję. Tak samo czuję, ze swoją wiedzą przerastam pokolenie moich dzieci, choć wcale się z tego „przerastania” nie cieszę, wolałbym „nie przerastać”. Ale informacyjnie nie dorastam do pięt nawet mojemu nastoletniemu wnukowi. Jestem dla niego rumpolem analogowym. Jesteśmy na równi pochyłej: wiedza wyparła mądrość, a ją wypiera informacja.

III  Będzie tylko „gorzej”

(„Gorzej opatrzyłem cudzysłowem, bo dla jednych – dla mnie na pewno – „gorzej” ,dla innych tylko „inaczej”, a dla jeszcze innych być może „inaczej, czyli lepiej”.)
Zamykam te rozważania dodatkowym wyjaśnieniem wskazującym na to, że lepiej już było. Znamy (bo to wiedza w końcu) wszyscy pojęcie metabolizmu. Tłumacząc je na modelu cybernetycznym czy informatycznym: mamy coś na wejściu, owo coś przetwarza jakiś system, agregat, urządzenie, do którego owo coś wprowadziliśmy i otrzymujemy inne coś na wyjściu. Na przekładzie naszego organizmu możemy to porównać, wyjaśnić, że oto jemy, trawimy i to trawione przeistacza się „na wyjściu” częściowo w nas samych, częściowo zostaje wydalone, częściowo przetwarzane jest w wydatkowaną przez nas energię. Dobry metabolizm polega na tym, że wszystko w tym łańcuchu ma swoją miarę. Jeżeli (z)jemy zbyt dużo, to chorobliwie tyjemy, psują się, bo nie wytrzymują pracy ponad swoje możliwości nasze wewnętrzne organy (wiem coś o tym, niestety). Przepraszam za ten banalny opis, który „wiedzących” może wkurzyć, ale jest mi on niezbędny, bo chcę mówić – nie ja pierwszy – o metabolizmie informacyjnym. (Ćwierć wieku temu prowadziłem na Wydziale Elektroniki Politechniki Warszawskiej autorskie zajęcia „Kulturowe oddziaływania komputera” i pojęcie tegoż metabolizmu znam z tamtego jeszcze czasu, to żadne novum.) Ten metabolizm też podlega zakłóceniu jeśli ilość informacji na wejściu przerasta nasze możliwości jej absorbcji, obróbki, przetworzenia i przyswojenia. A przerasta. Jesteśmy przebodźcowni! I nawet w tej tak radośnie łykanej rzeczywistości cyfrowej przegrywamy, choć nie jesteśmy tego do końca, lub wcale, świadomi. Jak to przegrywanie wygląda? Podobnie jak w przypadku metabolizmu pokarmowego – dlatego małe dziecko, jego młody, jeszcze nie ukształtowany w pełni, a na początku właściwie nieukształtowany w ogóle organizm „uczymy” jeść powoli i delikatnie; to chyba wszyscy wiedzą. Gdybyśmy robili inaczej, to wewnętrzne organy dziecka nie wytrzymałyby pracy ponad swoje, wątłe na początku, siły. A metabolizmu informacyjnego żaden rodzic nie kontroluje u swojego dziecka dając mu do ręki smartfon. Ktoś mądry powiedział, że jeśli nie kontrolujemy środowiska informacyjnego swoich dzieci, to nie mamy prawa mówić o wychowaniu. Nie kontrolujemy też sami siebie pod tym względem. Ja bym chętnie wprowadził tu dodatkowo termin metabolizmu kulturowego, który kiedyś działał dzięki literaturze. To ona pomogła nam przyswajać nie tylko całą kulturę z jej różnorodnością i pięknem, ale i budowała nas wewnętrznie dając swoistą kulturową odporność immunologiczną na miałkość, badziewie kulturowe, denną sztukę i literaturę. Teraz tej odporności immunologicznej już nie mamy. Ale skoro wieszczę przebudowę struktury naszego życia, to bardziej martwię się, że nie mamy – jako społeczeństwo – także zbudowanej, wytworzonej dobrej cyfrowej, informatycznej odporności immunologicznej. To z powodu jej braku nasze dzieci są narażone na wszelkie kłopoty, jakie za tym idą. Chyba nie muszę epatować nikomu drastycznymi przykładami ofiar przemocy w sieci, w Internecie. Tu polegniemy z kretesem. A że, przynajmniej w jakiejś części, w jakimś stopniu, się nie mylę, niechaj posłuży Państwu za dowód choćby ostatni przypadek rozkręcenia afery przy wydatnej pomocy AI wobec dziennikarki, która miała zadać jakieś obraźliwie sformułowane wobec Prezydenta pytanie, a której – jak się szybko okazało – w ogóle na tejże konferencji nie było. Jak to mówił prokurator ery stalinowskiej w ZSRR Andriej Wyszyński: „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. AI, nasz, bo w końcu nasz, ludzki wynalazek zwalnia nas z myślenia? A kiedyś myślenia uczyłem się dzięki literaturze. Żegnajcie tamte czasy. Będzie tylko gorzej.

Andrzej Wołosewicz

Pierwodruk tekstu za zgodą autora: https://pisarze.pl/  

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat