Tatiana Mielcarek
Wolność między prawdą a iluzją
Temat Wolność między prawdą a iluzją noszę w sobie od dawna. Od lat zastanawiam się, czy wolność – ta, którą tak często utożsamiamy z wyborem – nie staje się paradoksalnie największym zniewoleniem, gdy gubi prawdę, gdy oddala się od odpowiedzialności. Czy humanistyka, karmiąc nas pytaniami i wrażliwością, nie jest dziś jedyną przestrzenią, która ocala człowieka przed pustką iluzji wolności pozornej: wolności „od”, a nie „do”?
Pragnę zaznaczyć, że prawdziwa wolność dojrzewa w dialogu z sumieniem, wartościami, drugim człowiekiem – i że tylko humanistyka potrafi uczyć nas tej cichej odwagi: widzenia, rozumienia, współodczuwania.
Bywają lekcje, które nie zaczynają się od podręcznika, ale od ciszy. Ciszy, w której patrzę na młodych ludzi siedzących naprzeciw mnie i widzę w ich oczach pytania, których nikt nie nauczył ich wypowiadać: Kim jestem? Czy mogę być sobą? Czy świat pozwoli mi istnieć na mój własny sposób?
Współczesny uczeń coraz częściej mówi:
„Chcę być wolny”, „Nikt nie będzie mi mówił, jak żyć”.
A jednak w tym samym czasie boi się jednej rzeczy najbardziej – oceny. Nigdy wcześniej młody człowiek nie miał tylu możliwości, a jednocześnie nigdy nie był tak bardzo zagubiony w pytaniu: – Czy to, co pokazuję światu, to naprawdę ja?
Współczesna wolność często przybiera formę pozoru. Młodzi mówią o niezależności – pragnąc akceptacji. Chcą być inni – ale tylko wtedy, gdy inni ich za to pochwalą. Ich bunt nie zawsze jest poszukiwaniem prawdy. Czasem jest tylko lękiem przed samotnością.
Czesław Miłosz w „Który skrzywdziłeś” ostrzega, że wolność bez odpowiedzialności staje się przemocą ducha:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego,
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta…
Warto zatrzymać się nad tym określeniem: „człowiek prosty”. U Miłosza nie oznacza ono kogoś naiwnego czy niewykształconego. Przeciwnie – „człowiek prosty” to człowiek prawdziwy. Ten, który nie tworzy masek, nie posługuje się ideologią ani retoryką. Żyje w prawdzie codzienności, w lojalności wobec własnego sumienia. To w nim zawiera się miara dobra i miara krzywdy.
To właśnie jego najłatwiej zranić – bo nie broni się władzą ani ironią. Dlatego największą winą jest „śmiać się nad jego cierpieniem”. Miłosz przestrzega: ten, kto gardzi człowiekiem prostym, uderza w samo serce człowieczeństwa. I choć może mu się wydawać, że jest bezkarny – „Poeta pamięta”. To poezja staje się tu głosem moralnej pamięci i sprawiedliwości.
A jest w tym jeszcze coś głębszego – paradoksalnie to właśnie „człowiek prosty” jest człowiekiem najbardziej wolnym. Nie dlatego, że ma władzę, lecz dlatego, że nie żyje w kłamstwie. Nie musi udowadniać swojej wielkości, nie gra roli, nie ukrywa się za pozorem. Jego wolność rodzi się z prawdy – tej najcichszej, najtrudniejszej, wewnętrznej. Bo tylko ten, kto nie udaje, jest naprawdę wolny.
W takich chwilach powraca do mnie obraz Fausta z dramatu Goethego. Oto człowiek, który posiadł niemal całą dostępną wiedzę, a jednak wciąż stoi nad przepaścią pytania:
„Kim jestem?”
Pragnie być kimś więcej, kimś innym, kimś ponad ludzką miarę – a jednak im bardziej sięga po nieskończoność, tym bardziej traci siebie. Faust pokazuje dramat wolności, która oddzieliła się od prawdy.
Człowiek pyta: Kim jestem?
A echo iluzji odpowiada:
„Bądź każdym – byle nie sobą”.
To dlatego pytanie o wolność musi stać się pytaniem o prawdę. Nie o prawdę systemu, nie o prawdę większości – ale o tę jedyną, najtrudniejszą:
Czy mam odwagę być sobą, nawet jeśli nie wszyscy mnie zrozumieją?
Humanistyka nauczyła mnie, że człowiek nie rodzi się wolny – człowiek wolnym staje się. Nie przez gest buntu, ale przez dojrzewanie do prawdy.
Prawdziwa wolność nie zaczyna się krzykiem, ale milczącą odwagą zadania sobie pytania: „Kim jestem, kiedy nikt nie patrzy?”
Bo można mieć prawo do wszystkiego – i nie mieć prawa do samego siebie.
Można mówić swobodnie – i żyć w kłamstwie.
Można być nieograniczonym – i być zniewolonym przez własny lęk.
Tu rodzi się najważniejsze pytanie mojego doświadczenia nauczycielskiego: Czy wolność bez prawdy jest jeszcze wolnością, czy tylko maską, którą zakładamy, by ukryć własną niepewność?
W powieści „Rok 1984” George Orwell przypomina, że prawdziwa wolność zaczyna się nie od prawa do wyboru, lecz od prawa do prawdy. Gdy bohater mówi: „Wolność to prawo do mówienia, że dwa i dwa to cztery”, nie chodzi mu o matematykę. Chodzi o prawo do obrony rzeczywistości przed kłamstwem. Bo kto odbiera człowiekowi prawdę, odbiera mu także wolność – nawet jeśli zostawia mu język i gesty. W świecie Orwella największym zagrożeniem nie jest przemoc fizyczna, ale kłamstwo systemowe: „2+2=5”. To symbol zniewolenia ducha. Człowiek, który zgadza się na kłamstwo, przestaje być wolny, nawet jeśli wydaje się posłuszny jedynie formalnie.
Orwell przestrzega przed światem, w którym wolność nie zostaje zakazana – ale zostaje przeinaczona. W którym można mówić wszystko, pod warunkiem, że nic nie będzie prawdziwe. A człowiek, który przestaje bronić prawdy, stopniowo przestaje bronić także siebie. Bo tam, gdzie prawda jest relatywna – wolność staje się iluzją.
W „Tangu” Sławomira Mrożka oglądamy świat, w którym wszystkie granice zostały zniesione. Wszyscy mają wolność – i nikt nie ma odpowiedzialności. Chaos, który miał wyzwalać, zaczyna rodzić przemoc. Bo gdy każde „ja chcę” jest święte, z czasem zwycięża nie wolność, lecz siła.
Artur, bohater dramatu, szuka ładu, bo czuje, że wolność bez sensu prowadzi do duchowej katastrofy. Wolność, która nie pyta „po co?”, zamienia się w anarchię. Mrożek ostrzega: jeśli wszystko jest dozwolone, to w końcu wszystko staje się obojętne – a na ruinach wartości pojawia się nie wolność, ale tyrania najgłośniejszego.
„Tango” to dramat epoki, w której zburzono wszystkie zasady, lecz nie zbudowano żadnej odpowiedzialności. W tym świecie wolność nie jest dojrzałością – jest kaprysem. A człowiek, który traci sens, staje się nie wolny, lecz bezradny. Mrożek zdaje się pytać: czy człowiek naprawdę chce być wolny – skoro ucieka od ładu, który nadaje jego wolności kierunek?
Jaka jest wspólna myśl Miłosza, Orwella i Mrożka? Miłosz broni godności człowieka prostego – wolności zakorzenionej w sumieniu. Orwell broni prawdy – wolności zakorzenionej w rzeczywistości. Mrożek broni sensu – wolności zakorzenionej w odpowiedzialności. Razem mówią to samo:
„Nie ma wolności tam, gdzie nie ma prawdy, sensu i godności”.
Czy wolność może istnieć bez prawdy?
Czy wolność bez sumienia nie staje się tylko głośną ucieczką od siebie? To pytania, których nie da się zagłuszyć żadnym sloganem. Bo wolność, jeśli utraci prawdę, zostaje tylko pragnieniem – nie drogą. A człowiek, który nie pyta o prawdę, nie staje się wolny. Staje się sprytny. Umie wybierać. Ale nie wie, po co. Dlatego o wolność pytają nie tylko poeci, wychowawcy i nauczyciele. Pytają także ci, którzy utracili nadzieję – filozofowie egzystencjalni, którzy zobaczyli człowieka nagiego, bez złudzeń, pozostawionego sam na sam ze swoim wyborami.
Albert Camus nie wierzył w łatwe pocieszenia. Ale wierzył w prawdę. W „Człowieku zbuntowanym” pisał: Buntuję się – więc jesteśmy”. Bunt u Camusa nie jest agresją. Jest odmową kłamstwa. Człowiek buntuje się, gdy coś w nim mówi: „Tego nie zaakceptuję. Nie zgodzę się, nawet jeśli zostanę sam”.
To dlatego jego bunt jest moralny – nie polityczny.
Bo człowiek, który buntuje się przeciw złu, ocalając choć jedno imię, ocala także swoją godność.
Camus zdaje się szeptać: Wolny jest nie ten, kto może wszystko. Wolny jest ten, który potrafi powiedzieć „nie”, kiedy trzeba ocalić prawdę.
Jean-Paul Sartre, patrząc na człowieka, powiedział jedno z najokrutniejszych, a zarazem najprawdziwszych zdań: „Człowiek jest skazany na wolność”.
To nie brzmiało jak obietnica. To brzmiało jak wyrok.
Sartre wiedział, że wolność bez prawdy staje się ciężarem nie do uniesienia. Bo jeśli nie ma granic, jeśli wszystko wolno – to w końcu wszystko jest obojętne.
Wolność bez odpowiedzialności zamienia się w nudę, pustkę, absurd.
Można uciec od świata. Można uciec od ludzi. Ale nie można uciec od odpowiedzialności za własne „chcę”
A jednak obok filozofów rozpaczy stoi inna postać – Don Kichot. Śmieszny dla świata, wzruszający dla serc. Nie walczy o rację. Walczy o realizację swoich marzeń. O prawo do bycia wiernym temu, co niewidzialne – choć czuje, że prawdziwe.
Świat mówi mu: „to tylko wiatraki”. On odpowiada: „to moja walka, mój sens”. Nie zwycięża – ale nie zdradza siebie.
I w tym właśnie jest wolny.
Bo może wolność nie zaczyna się od racji,
nie od dowodu, ale od odwagi…
By wciąż wierzyć – nawet jeśli świat nazywa to iluzją.
Coraz częściej słyszę od moich uczniów :
„Chcę być wolny”, „To moje życie”, „Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć”.
A jednak w tym samym czasie widzę, jak bardzo boją się jednej rzeczy – odrzucenia.
Nigdy dotąd młody człowiek nie miał tylu możliwości, a jednocześnie nigdy nie był tak głęboko zagubiony w pytaniu:
Czy to, co pokazuję światu, to jeszcze ja – czy tylko rola, którą gram?
Dzisiejsza wolność bywa nie poszukiwaniem siebie, ale ucieczką przed sobą. Nie dialogiem z prawdą, ale grą z pozorem. Nie odpowiedzialnością, ale lękiem przed zobaczeniem własnej kruchości.
W mediach społecznościowych młodzi uczą się jednego: trzeba być kimś. Nie ważne kim – byle spektakularnym. Ich wolność zamienia się w presję autoprezentacji. Nie musisz być sobą. Wystarczy, że będziesz podobny do kogoś podziwianego.
Czy to wolność?
Im dłużej pracuję z młodzieżą, tym mocniej rozumiem słowa prof. Marii Szyszkowskiej: „Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed byciem sobą”.
To jedno zdanie otwiera drzwi do innego rozumienia wolności – nie jako krzyku „chcę!”, ale jako szeptu „mogę być sobą”.
Bo prawdziwa wolność nie polega na tym, by robić wszystko.
Prawdziwa wolność polega na tym, by nie musieć udawać nikogo.
Profesor Szyszkowska przypomina, że człowiek wolny to ten, kto odważa się myśleć inaczej niż większość. Taki, który nie lęka się ciszy, gdy wszyscy krzyczą. Taki, który nie wstydzi się delikatności, gdy świat żąda twardości. W jednym z esejów pisze: „Autentyczność człowieka wyraża się w tym, że nie zgadza się on na życie w roli, którą wyznaczyło mu społeczeństwo. Wolność nie jest walką z innymi, lecz wiernością sobie”.
Nic nie jest dziś tak trudne dla młodych, jak bycie sobą bez publiczności. Świat podpowiada im, że powinni być oryginalni – ale tylko w taki sposób, który podoba się innym. Paradoks dzisiejszej wolności polega na tym, że każdy ma prawo do własnej opinii, ale niewielu ma odwagę powiedzieć zdanie, które spotka się z milczeniem, a nie z aplauzem.
W tym miejscu edukacja humanistyczna staje się przestrzenią ocalenia.
Język polski, filozofia, literatura – to nie tylko treści.
To miejsca, gdzie człowiek może zapytać: Co ja naprawdę czuję? W co ja wierzę? Czy mam prawo nie mieścić się w schemacie?
Nie chcę, aby moi uczniowie wychodzili ze szkoły z perfekcyjnie dopasowanymi maskami. Chcę, by wyszli z odwagą zdjęcia tych masek. Nie chcę uczyć ich poprawności – chcę uczyć ich autentyczności. Wiem, że autentyczność ma swoją cenę. Wolność według prof. Szyszkowskiej nigdy nie była komfortem. Była ryzykiem. Bo człowiek, który mówi własnym głosem, zawsze wystawia się na samotność.
Prof. Szyszkowska przypomina, że człowiek wolny to nie ten, kto zrywa wszystkie więzy, lecz ten, który przestaje kłamać o sobie. W świecie, który promuje ekspresję, ale tłumi autentyczność, filozof staje w obronie prawa do własnego wnętrza – do wierności własnemu sumieniu, nawet jeśli oznacza to samotność.
Czego uczy Pani Profesor ? Trzech trudnych lekcji wolności:
- Odwagi samodzielnego myślenia
Pyta: „Czy to naprawdę ty myślisz, czy tylko powtarzasz cudze zdania?”
W świecie gotowych opinii wolność nie polega na mówieniu – polega na myśleniu.
- Prawa do duchowej niezgody
Szyszkowska nie uczy buntu dla buntu. Uczy, że niezgoda może być aktem wierności sumieniu:
„Nie muszę akceptować kłamstwa, by być akceptowanym”.
- Troski o własne wnętrze
Przypomina, że człowiek, który nie spotkał siebie autentycznego, nigdy naprawdę nie spotka drugiego. Wolność to nie ucieczka od innych – to wierność własnemu „ja”, zdolnemu wejść w dialog bez lęku.
Wolność, która skupia się wyłącznie na „ja”, łatwo zamienia się w egoizm. Prawdziwa wolność zaczyna się wtedy, gdy człowiek staje naprzeciw „ty” – i rozumie, że jego wybory dotykają innych, że słowa mogą leczyć albo ranić, że milczenie może być cichą zgodą na krzywdę.
Gdy mój uczeń mówi: „To moje życie, mogę robić, co chcę”, pytam go: „A co zrobisz, kiedy twoje ja chcę zrani czyjeś ja nie chcę?”
To jest moment, w którym wolność przestaje być zabawką, a staje się wyborem. Bo człowiek naprawdę wolny nie jest ten, który wszystko może – ale ten, który może, a jednak wybiera dobro.
Tu spotykają się Tischner i Miłosz.
Obaj ostrzegają, że największym zagrożeniem dla wolności jest kłamstwo – kłamstwo o sobie, kłamstwo o innych, kłamstwo, które udaje prawdę.
„Kiedy człowiek przyzwyczaja się do kłamstwa – traci zdolność wolności”. (Tischner)
Są takie teksty literackie, które nie potrzebują wielkich słów. Nie krzyczą o prawdzie – one ją niosą w ciszy.
Tak działa miniatura Jana Stępnia „Dziwny dzień”. Za każdym razem, gdy do niej wracam, widzę nie tylko scenę – widzę pytanie, które poeta stawia każdemu dorosłemu: Czy pamiętasz jeszcze, kim byłeś, zanim nauczyłeś się bać? W tekście Jana Stępnia dorosły człowiek chowa się przed deszczem w bramie starego domu. Obok niego pojawia się dziewczynka – bosa, rozczochrana, wolna – która wchodzi w kałużę mówi: Taki duży i boi się deszczu!
To zdanie ma w sobie więcej prawdy niż niejeden traktat filozoficzny. Bo czym jest deszcz? Deszcz to życie – nieprzewidywalne, mokre, czasem zimne, czasem radosne. A my, dorośli, zamiast iść, chowamy się. Zamiast iść boso – szukamy parasola. Najważniejszy moment tej miniatury przychodzi wtedy, gdy dziewczynka patrzy mu prosto w oczy i woła: „Zrób coś, abyś znów był chłopcem!”
To nie jest wezwanie do infantylizmu. To apel o odwagę autentyczności. O powrót do tego momentu, gdy człowiek nie wstydził się zachwytu, łez, błota na stopach. Gdy był prawdziwy – zanim nauczył się grać rożne role.
Dorosły szuka swoich butów – chce wrócić do porządku i powagi –ale wtedy słyszy drwiący śmiech. Jego buty stoją na dachu i mówią: Myślisz, że nas złapiesz? A kuku!
To gorzka puenta. Buty – symbol roli, pozycji, maski – okazują się pułapką. W imię powagi gubimy siebie. W imię dorosłości – tracimy wolność.
I oto pytanie, które zostawia we mnie ten tekst. Czy szkoła wychowuje do zdejmowania butów, czy do ich sznurowania? Czy dajemy młodym przestrzeń, by stali się sobą – czy uczymy ich, jak grać rolę, która podoba się innym?
Gdy myślę o wolności, wracam nie do wielkich słów, ale do tego obrazu: Bosonoga dziewczynka idzie przed siebie, a deszcz już jej nie przeszkadza. Ona nie pyta, co o niej powiedzą. Ona jest.
A może wolność zaczyna się tam, gdzie człowiek nie musi już niczego udowadniać?
Czasem zostaję w klasie chwilę po ostatnim dzwonku. Ławki stoją cicho, światło popołudnia osiada na krzesłach, a ja myślę o młodych ludziach, którzy przed chwilą zadawali pytania, choć nie zawsze odważyli się je wypowiedzieć na głos.
I pytam siebie: Czy oni uczą się u mnie wiedzy – czy odwagi?
Bo największe wyzwanie w edukacji nie polega dziś na przekazywaniu treści. Treści jest wszędzie pod dostatkiem.
Największe wyzwanie polega na tym, by towarzyszyć człowiekowi, który dopiero zaczyna siebie słyszeć.
Współczesny świat mówi młodym:
„Możesz być, kim chcesz”. Ale zaraz dodaje: „Byle cię pokochano”.
Uczą się więc wolności, ale skrycie pragną akceptacji.
Dlatego nie buntują się przeciw systemowi – buntują się przeciw samotności.
Nie jestem po to, aby formować uczniów według wzorca.
Nie jestem po to, by ich naginać do schematu. Jestem po to, aby im przypomnieć: masz prawo myśleć. Masz prawo czuć. Masz prawo nie być gotowy.
Nie pytam ich tylko: „Co wiesz? Pytam częściej: „Co myślisz? Co cię boli? Co w sobie chronisz?”
Humanistyka – ta prawdziwa – nie wychowuje człowieka, który wszystko rozumie. Wychowuje człowieka, który rozumie, że nie wszystko można mieć bez konsekwencji.
Nie uczę ich, jak zwyciężać. Uczę ich, jak nie kłamać by być sobą.
Być nauczycielem humanistą to nie znaczy mieć odpowiedzi.
To znaczy stać przy pytaniach – także wtedy, gdy uczeń się boi, gdy milczy, gdy nie potrafi jeszcze nazwać tego, czego szuka. Czy wolność jest celem, do którego prowadzę uczniów?
Nie. Wolność nie jest celem. Wolność jest drogą, którą wybierają, gdy odważą się powiedzieć: „Nie chcę być kimś. Chcę być sobą”.
Kiedy kończę lekcję i klasa pustoszeje, siadam czasem jeszcze na chwilę w ciszy. Na ławkach zostają słowa, kartki, porzucone długopisy – a we mnie zostaje pytanie:
Czy nauczyłam ich wolności? A może tylko pozwoliłam, by choć przez chwilę usłyszeli własne myśli?
Nie wiem, czy można kogokolwiek „nauczyć wolności”.
Myślę, że można tylko być przy nim wtedy, kiedy sam zaczyna o nią pytać. Bo wolność nie jest umiejętnością. Wolność jest odwagą. I wtedy wracają do mnie głosy tych, którzy mi w tej drodze towarzyszą. Goethe – który ostrzega, że można poznać wszystko i nie odnaleźć siebie. Miłosz – który przypomina, że wolność bez odpowiedzialności staje się krzywdą.
Herbert – który mówi, że trzeba mieć choć „odrobinę smaku”, by pozostać człowiekiem. Marii Szyszkowskiej, która przypomina, że wolność zaczyna się wtedy, gdy kończy się lęk przed autentycznością – że nie trzeba krzyczeć, by być wiernym sobie. Tischner – który mówi, że wolność bez „drugiego” staje się pustką – a prawdziwie wolny jest ten, kto potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje „tak” i „nie”.
Leszek Kołakowski, który ostrzega, że kłamstwo nie psuje tylko języka, ale psuje duszę – a dusza przyzwyczajona do kłamstwa traci zdolność wolności.
Jan Stępień – który pyta, czy jeszcze potrafię wejść w kałużę bez wstydu – czy potrafię choć na chwilę być tą, kim byłam, zanim nauczyłam się bać.
I wtedy pytam siebie – nie jako nauczycielka, ale jako człowiek: Czy ja sama jestem wolna? Czy umiem jeszcze zdjąć buty? Czy potrafię przyznać, że czegoś nie wiem, że się boję, że potrzebuję drugiego?
Może właśnie na tym polega moja rola.
Nie na tym, by prowadzić innych do odpowiedzi. Ale na tym, by nie zostawiać ich samych z pytaniami.
Bo może jedyną lekcją wolności, jaką naprawdę mogę im dać, jest ta, że sama wciąż jej szukam –nie w triumfie, nie w pewności, ale w drodze...
...z gołymi stopami duszy.
Niech każdy z nich usłyszy w sobie to jedno pytanie:
Czy mam odwagę istnieć naprawdę?
Tatiana Mielcarek
Anna Andrych
53.Warszawska Jesień Poezji
Czy literaci jesiennieją?
W dniach 10-12 października 2025 roku odbyła się 53. Warszawska Jesień Poezji. Uczestniczę w Jesieniach, z przerwami, od 1997 roku. Przewinęło się w tym czasie w Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu wiele postaci dużego formatu, ale też i poetów, którzy dziergają swoje wiersze według tych samych od lat wzorów, nie rzucają się w oczy. Z jednymi i drugimi warto rozmawiać, jedni i drudzy wnoszą coś do mojej wrażliwości, przemyśleń, doświadczeń, czasem potrzebny dystans. Cenię sobie miłe i serdeczne powitania, pożegnania. Wielu już odeszło na drugą stronę metafor, wymienić ich wszystkich nie sposób.
Trwa przy sterze Związku Literatów Polskich Marek Wawrzkiewicz, na przekór zdrowotnym kłopotom, z których zdaje się właśnie wyswobadzać. Malkontentom powiem, że pozostaje przy zdrowych zmysłach, można pozazdrościć wiedzy, pamięci i intelektu.
I tu wspomnę Piotra Kuncewicza, którego dane mi było kiedyś poznać. Kuncewicz na Uniwersytecie Warszawskim otrzymał doktorat (1961) zdobyty dzięki rozprawce o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, po czym został zatrudniony w Instytucie Badań Literackich. Jego twórczość, jak wiadomo, była bogata, a biogram obszernych wymiarów; znacząco zapisał się między innymi z Andrzejem K. Waśkiewiczem dla Orientacji Poetyckiej Hybrydy. Niektórzy zauważali, że to oczytany Sarmata na etacie i bon vivant. To zabawne – zapamiętałam jego buty, z czerwonymi czubkami.
Motywem przewodnim 53. Warszawskiej Jesieni Poezji była 90. rocznica urodzin Haliny Poświatowskiej, a odbyła się pod hasłem „Drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa”. Jednak pozwolę sobie przypomnieć, że również wspomniana wyżej Maria Pawlikowska-Jasnorzewska jest wybraną przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej Patronką Roku 2025 (80. rocznica śmierci poetki).
Realizacja programu tego festiwalu była poetycka do szpiku słowa i dźwięku muzyki. Dał się też zauważyć gremialny udział młodzieży szkolnej w „Performatywnym czytaniu” wierszy Poświatowskiej, zachłannie, z przekazem czytelnym dla słuchaczy – w „Dniu warszawskiej młodej poezji”. Moderatorzy: Jerzy Jankowski i Grzegorz Trochimczuk. Miały też miejsce warsztaty młodych poetów, z wykorzystaniem „Gazety Młodych”; prowadzenie: Marta Pelinko i Zbigniew Milewski. Gala laureatów Nagrody im. Juliusza Słowackiego – Krystyny Koneckiej oraz Nagrody im. Jarosława Iwaszkiewicza – Andrzeja Żora odbyła się w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza – nie dojechał drugi laureat tej Nagrody Bohdan Wrocławski. Krystyna Konecka otrzymała Nagrodę za całokształt twórczości literackiej, a w szczególności konsekwencję w dbałości o klasyczną formę współczesnego wiersza. Andrzej Żor – za realizm w uprawianej prozie. Bohdan Wrocławski – za zasługi w dziedzinie promocji i upowszechniania polskiej literatury współczesnej, w szczególności związanej z prowadzonym i kierowanym przez laureata e-Dwutygodnikiem Literacko-Artystycznym Pisarze.pl oraz wydawaniem antologii poezji.
„Młody Słowacki” (do 35. roku życia – Nagrodę przyznano Aleksandrze Dańczyszyn za tom „Tuż obok”, ciekawą formę, nowatorską wypowiedź i własny język narracyjno-poetycki. Medal „Zasłużony dla kultury polskiej” otrzymali: Barbara Rustecka i Vladan Stamenković; Medale Gloria Aris wręczono: Stefanowi Jurkowskiemu, Annie Pituch-Noworolskiej, Renie Marciniak-Kosmowskiej, Marlenie Zynger i Kazimierzowi Kochańskiemu.
Duże wrażenie i poruszenie, bez przesady w takim określeniu, uczynił koncert pt. „nie zapomnisz skał” Anety Chruścińskiej – wokal i Jerzego Chruścińskiego – fortepian (m.in. Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem), z poezją także Haliny Poświatowskiej. Warto zapamiętać, nawet szepnęłam do Kaliny Zioły, że może kiedyś udałoby się zaprosić ich do Poznania na Międzynarodowy Listopad Poetycki.
„Rozgryzanie wierszy” – 53. Antologia drzazga mojej wyobraźni czasem zapala się od słowa w interpretacji Gośki Bańki – fortepian i wokal – także zachwyciła publiczność.
Prawdziwą ucztą była dla mnie sesja pt. „Żeromski a Skamandryci”: namaszczenie przez Żeromskiego poetów grupy Skamander na przyszłość polskiej literatury. Prowadzenie – Marek Wawrzkiewicz, recytacja – Andrzej Ferenc. Duet znakomity, wybornie wybrane fragmenty. Opowieść o Żeromskim przede wszystkim.
Krzysztof Gosztyła, Olga Miłaszewska, Andrzej Ferenc. To nazwiska znaczących aktorów, również poprzez nie po raz pierwszy, czynny udział recytatorski w Warszawskiej Jesieni Poezji. Dwoje pierwszych wymienionych zaprezentowało „Molekuły wrażliwości” – wiersze osób nagrodzonych w konkursie „Puls Słowa” dla lekarzy z Unii Polskich Pisarzy Lekarzy. Oprawa muzyczna w formie recitalu na dwie gitary zasłużyła na gromkie brawa: Mateusz Murawski i Michał Trzpiola.
Uczestniczyłam w każdej odsłonie tegorocznej WJP. Niewiele było czasu wolnego, ale... kilka osób pozwoliło sobie na luz, zjawiając się dopiero na obiad. Podziwiałam Teodozję Zariwną, która wręcz chłonęła wszystko, co działo się na scenie w auli Domu Literatury, w Klubie Księgarza oraz Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza na Starym Rynku.
Poznański Oddział ZLP zaznaczył swoją obecność w trzech osobach: Maria Duszka, Kalina Izabela Zioła i ja. Obie koleżanki wzięły udział w promocji najnowszego numeru kwartalnika literackiego LiryDram – ich twarze w graficznym opracowaniu można podziwiać na okładkach czasopisma. Spotkanie prowadziła i rozmawiała z poetkami redaktor naczelna Marlena Zynger.
„Noc poetycka” w Klubie Księgarza na Starym Rynku w Warszawie obudziła wspomnienia z tego niezwykłego, klimatycznego miejsca spotkań, koncertów, prezentacji wierszy – również i ja brałam udział...
Gośćmi specjalnymi 53. WJP byli poeci: z Chorwacji – Valerio Orlić: Serbii – Miloś Janković, Słowacji – Radovan Brenkus, Izraela – Amir Or, Ukrainy – Teodozja Zariwna. Nie przybył poeta z Palestyny. Prowadzenie spotkania w Klubie Księgarza: Zbigniew Milewski – wiceprezes Zarządu Głównego ZLP, Marlena Zynger – członek Zarządu Warszawskiego Oddziału ZLP. Bardzo interesująca w zawartości i formie była ta „Noc”. Niebanalną oprawę muzyczno-wokalną zapewnili: Joanna Babiarz i Janusz Szot. Powrót na nocleg w Domu Literatury umilały urokliwe w światłach kolorowe kamienice Starego Miasta.
Nad przebiegiem 53. WJP czuwał Grzegorz Trochimczuk, prezes Warszawskiego Oddziału ZLP. Oczywiście, odbyła się również prezentacja Antologii 53. Warszawskiej Jesieni Poezji, za sprawą jej autorów. To cenne – posłuchać wierszy koleżanek i kolegów po piórze, również osób dotąd nieznanych. Autorem okładki tej antologii jest Artur Krajewski.
Znaczącym wydarzeniem był, otwierający festiwal poezji, wernisaż wystawy Artura Krajewskiego w Domu Literatury – na 105-lecie Związku Literatów Polskich – „Twarze polskiej literatury w kalejdoskopie Krajewskiego”: historia ZLP w graficzno-fotograficznym ujęciu. Ściślej mówiąc, jest to stała wystawa portretów prezesów i kilku innych postaci istotnych w strukturach związku na początku jego działalności.
Dom Literatury stał się naszą siedzibą po wojnie, w 1950 roku. Zofia Bystrzycka pisała w jednej z książek, że kiedy wiadomo już było o przeznaczeniu dla literatów pierwszych dwóch kamienic przy Krakowskim Przedmieściu obok Kolumny Zygmunta na Placu Zamkowym, nie tylko pomagali fizycznie przy ich odbudowie, ale także każdą zaoszczędzoną złotówkę na nią przeznaczali. Tak więc Dom Literatury od 75 lat służy członkom ZLP (oczywiście także Pen Clubowi i SPP). Głośno jest w kraju od trzech lat o „eksmisji” z Domu Literatury, jaka nas czeka. Piszę: nas – bo przecież tam odbywają się z naszym udziałem obrady zarządu i komisji, zjazdy, spotkania autorskie, spektakle, koncerty i inne wydarzenia, w końcu – Warszawskie Jesienie Poezji.
Bywam tu często w Bibliotece Donacji Pisarzy Polskich. Zawsze, kiedy wchodzę z ulicy do Domu Literatury już w korytarzu na dole ogarnia mnie pewne wzruszenie-uniesienie. Wchodzę po skrzypiących, krętych schodach, czuję klimat tego miejsca. To są poetyckie schody, poetyckie korytarze, także te hotelowe na najwyższym piętrze, urokliwe okna, zachwyty widokiem z balkoników i scena, na której poezja gra pierwsze skrzypce. Wszędzie tam „ładuję akumulatory”. Każdy detal ma znaczenie, każdy zakamarek. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że te dwie odbudowane z gruzów kamienice (jak niemal cała Warszawa), później odpowiednio wyposażone, od zawsze tam są, jakby wojny nie było... Jednocześnie uzmysławiam sobie, że może już wkrótce nie będzie mi dane, tak, jak i innym literatom, stąpać po tych samych schodach, czerpać tylu inspiracji i sił do tworzenia oraz działania...
Anna Andrych
prof. zw. dr hab. Maria Szyszkowska
O naturze Słowa
Znakomity, głęboko filozoficzny i zarazem poetycki esej Andrzeja Dębkowskiego powinien przeczytać każdy, bowiem zapomniana została wartość słowa. Nasi przodkowie w imię honoru czynili wysiłki, by uczynić zadość danemu słowu.
My, żyjący w XXI wieku nadużywamy słów, nie bierzemy za nie odpowiedzialności i jednocześnie skąpimy sobie wzajemnie tych, które wyrażają stany uczuciowe. Dziś słowa bardziej służą nazywaniu problemów praktyczno-życiowych. Dotkliwe stają się rozbieżności między zapewnieniami a działaniami.
Esej Andrzeja Dębkowskiego ujmuje znaczenie słowa w wielu perspektywach i na wielu płaszczyznach. Dotyczy istotnego problemu, bowiem coraz trudniej jest nam się porozumiewać. Nie tylko dlatego, że nie słuchamy Innego, ale także z tego powodu, że nadajemy często pojęciom treść odległą od ich prawidłowego znaczenia.
Bogactwo słów w polskim języku, co uwyraźnia esej Andrzeja Dębkowskiego, niestety nie stało się zaporą dla nagminnego obecnie sięgania do słów z obcego języka.
Czyżby wyrażała się w tym nasza mikromania narodowa?
Wydarzeniem jest esej Andrzeja Dębkowskiego, ponieważ dotyczy istoty relacji człowiek-człowiek. Są słowa, które wytwarzają atmosferę ciepła, wzruszają, przezwyciężają osamotnienie. Mogą też wyzwolić w nas nieznane dotąd możliwości. Mogą natchnąć wiarą w osiągnięcie tego, ku czemu z trudem zmierzamy.
Autor ma rację wykazując, że słowa tworzą świat często odległy od tego namacalnego. Unoszą nas ponad samych siebie. Nazywając nastroje i uczucia — słowa uświadamiają nam głębiej nasze przeżycia.
prof. zw. dr hab. Maria Szyszkowska
________________
Andrzej Dębkowski, poeta, krytyk literacki, publicysta, eseista, dziennikarz i wydawca. Autor szkiców i esejów krytycznoliterackich. Redaktor naczelny „Gazety Kulturalnej”. Autor ponad tysiąca publikacji prasowych oraz wielu książek poetyckich, krytycznych i historycznych. Jego wiersze tłumaczono na kilkanaście języków. Współpracuje, jako publicysta z prasą kulturalną w kraju i za granicą. Jego prace eseistyczne były publikowane w wielu opracowaniach naukowych. Juror wielu konkursów literackich i kapituł nagród. Laureat kilkudziesięciu konkursów literackich, m.in.: dwukrotny laureat Wielkiego Lauru Międzynarodowej Jesieni Literackiej Pogórza w dziedzinie publicystyki kulturalnej i felietonistyki, Nagrody Marszałka Województwa Łódzkiego w kategorii „Dziennikarz roku”, Nagrody XXI Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu na książkę roku, Nagrody „Superekslibrisu Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi, Nagrody Literackiej im. Jarosława Iwaszkiewicza. Odznaczony Medalem Labor Omnia Vincit, Odznaką Honorową ZLP oraz Odznaką Honorową Zasłużony dla Kultury Polskiej. Należy do Związku Literatów Polskich.















































































































































































































































































































