Nowości książkowe

 

Plakat

Rafał Nowocień 

 

Szeptem do nieba 

 

Kilka dni temu miałem okazję sięgnąć po nową książkę poetycką Moniki Banaś pt. Mieszka we mnie sowa. Już w wierszu otwierającym poetka przybliża nam swoje artystyczne i życiowe credo, otwarcie stwierdzając: Jeśli chcesz mnie poznać (...) dotknij niewidzialnego (...) w połowie drogi do poznania / mieszka sowa / uważnym spojrzeniem/ sięga w głąb skrywanych sekretów/ mądrością zabliźnia przeszłość (...) / jestem gdzieś pośrodku. Ta kluczowa myśl definiuje miejsce, w jakim można uplasować zdecydowaną większość utworów całego tomu, ale też etap poetyckiego i duchowego rozkwitu autorki. To stwierdzenie, wraz z wersami jeśli pojmiesz / możesz liczyć na oddanie / jestem równoważnią (z ostatniego wiersza Może jestem), stanowi narracyjną klamrę, w której mieści się ogromne bogactwo myśli i mentalnej wrażliwości. Każdy wiersz tego tomu to świadectwo długiej drogi pokonanej przez poetkę na drodze samorozwoju; drogi, która, być może, nigdy się nie skończy. Wejdźmy zatem na tę poetycką ścieżkę razem z autorką.

Zajrzyjmy do utworu Biały kruk, pełnego obrazów łączących dawną mądrość i popkulturowe odniesienie do Scarlett O’Hary: śnij o mądrości przodków / i wchłaniaj dym dawnych ognisk / spalaj gorsety niczym Scarlett O’Hara / szukaj w sobie białych kruków / i bądź jednym z nich. Te słowa od razu nadają ton całości, emanując ciepłem i spokojem, ale podszytym cichą determinacją, by szukać własnej, wyjątkowej drogi – własnego „białego kruka” – nawet pośród życiowych trosk.

W utworach poetki codzienność przenika się z magią i głęboką zadumą nad codziennym życiem. Bez trudu odnajdziemy tu symbole natury i elementy duchowe, które trafnie oddają subtelne stany emocjonalne. Charakterystycznymi tropami są: sowa strzegąca sekretów wiedzy, dumny orzeł, czy wilk czuwający na granicy jawy i snu. W tych animalnych archetypach czytelnik, zaznajomiony z antropologią kultury, odnajduje totemiczne zwierzęta mocy, których zadaniem jest strzec człowieka i bezpiecznie prowadzić po zawiłych, a czasem niebezpiecznych ścieżkach wewnętrznego świata. Dzięki nim zyskujemy wsparcie, siłę i dojrzały wgląd we własną jaźń na jej najgłębszych poziomach. Jednocześnie nietrudno odnaleźć w tej poezji wiarę w moc przeznaczenia i odwiecznego losu człowieka, bez sztucznie narzuconych dogmatów (wszystko się wypełni / bez świętych ksiąg / proroków i pasterzy). Te oryginalne przemyślenia nadają wierszom niemal mistyczny odcień, lecz poetka nie stawia ich na piedestale – wciąż pozostają przyjazne i bliskie, jak w utworze Pod gasnącym nieboskłonem, gdzie: cienie kłaniają się matce ziemi / na której spoczywają / totemiczne istoty / i ochronne drzewa. Świat przedstawiony w poezji Banaś, głęboko pokłoniony Naturze (w jej najbardziej pierwotnym, wręcz archetypicznym rozumieniu), jest równocześnie bliski czytelnikowi, ale zawsze trochę jakby zaczarowany. Fale obmywają tu przygaszone złoto piasków, gdzie indziej chmurny szafir / maluje oblicza stwórcy / i rysuje chabrowe spojrzenia / przeglądające się w tafli wód, a na obrzeżach rosną piękni ludzie / po zmierzchaniu zabierają księżyc / do kieszeni”. Takie zjawiskowe, malarskie wizje działają na wyobraźnię odbiorcy, świadcząc o niezwykłej wrażliwości i wyobraźni autorki, która maluje słowem impresjonistyczne pejzaże.

Emocje ujawnione w tym zbiorze mają wiele odcieni, od melancholii po nadzieję. W jednym z wierszy mroźny, zimowy krajobraz i odrobina przygnębienia ustępują miejsca decyzji, by iść dalej: kolejny krok kruszy szkło / i porzuca cierpką melancholię / nie warto w niej trwać. Podmiot liryczny delikatnie sugeruje, że choć ból i samotność są częścią życia (wspomina, że jedyna gwarancja dziecko moje / to samotność), to nie należy się w nich zatracać. Zamiast tego proponuje otwarcie serca na wolność i zaufanie, unikając zamknięcia się w schematach myśli / i cudzych oczekiwań. Autorka z wyrozumiałością podchodzi do ludzkich słabości, lecz konsekwentnie podszeptuje, że warto zawierzyć życiu i własnym siłom. Instynktownie prowadzi nas ku najgłębiej rozumianej łączności z przeszłością i przodkami: prawo przodków powraca falami / w krwi i pamięci, a w wierszu Wilia z fajką czytamy: świetliste pramatki / tańczą w płomieniach świec / niosąc ciepło dawnych wierzeń. Jednocześnie w wierszu Sukcesja upomina, by nie zagubić się w nieskończonym kole minionych traum i niezadośćuczynionych win: zerwij przymierze z przeszłością (...) / nie pozwól ranić swoich stóp / o cudze grzechy.

Wiele wierszy to małe manifesty odwagi ducha – brzmią jak szept serdecznego przewodnika, dodającego czytelnikowi otuchy i nadziei w codziennych zmaganiach. Poetka przekonuje, że każdy z nas ma w sobie moc, by pokonać przeciwności – masz w sobie wszystko / więc płyń / między krużgankiem niebios / a przedsionkiem piekieł. Cóż za śmiała metafora drogi! Te wersy tchną życiową mądrością, bo nosimy w sercu dość siły, by przetrwać i pójść dalej, niezależnie od tego jak skrajne są nasze doświadczenia: pozbyłam się większości czarnych ubrań / włosów złudzeń i myśli (...) / stare zamknęło za sobą drzwi / powróciły smaki życia (z wiersza Spowiedź wiedźmy). Podobne przesłanie niesie wiersz o znamiennym tytule Nie bój się żyć, gdzie dziś (...) / zapowiada dobre chwile / z nutką deszczu i kawy, a jutrzejsza niepewność jest naturalną częścią losu, którą warto zaakceptować. Ten pogodny i stoicki spokój uzewnętrznia się w wielu utworach, czyniąc lekturę pokrzepiającym doświadczeniem.

Co istotne, Banaś potrafi też spojrzeć krytycznie na świat, zachowując przy tym lekkość pióra i wnikliwość obserwacji. W kilku wierszach pobrzmiewa nuta buntu przeciw banałom i zniewoleniu myśli. Podmiot liryczny nie boi się mocniejszych stwierdzeń, i wprost wyznaje: byłam i jestem anarchistką. W kontekście łagodnej estetyki całego tomu to optyka raczej zaskakująca, ale dodaje całości pazur i autentyczność. Uważny czytelnik bez trudu rozpozna, że esencja przedstawionej w nim poezji wypływa z serca osoby niezależnej, myślącej samodzielnie, która wyznaje: może jestem (...) / poetką tkającą wersy (...) / która ufa tylko intuicji / i żyje według własnych prawideł. Między wersami kryje się sprzeciw wobec powierzchowności – autorka drwi z „baniek mydlanych” polityki czy pustych deklaracji krytyków. Jednak nawet bunt wyrażony jest z kulturą i finezją, a zamiast jazgotu mamy tu ironiczny uśmiech i celne puenty. Dzięki temu poezja zachowuje równowagę: jest łagodna w tonie, ale stanowcza w treści tam, gdzie wymaga tego ton i narracja.

Warto zwrócić uwagę, że język tych wierszy nosi ślady poetyki symbolicznej, a jednocześnie wpisuje się w nurt współczesnej poezji introspektywnej. Autorka z powodzeniem łączy ton modlitewny z delikatnym szeptem – jej słowo ma zarazem charakter kontemplacji i spowiedzi, zbliżając się do tradycji poetyckiego mistycyzmu (od Leśmiana po Różewicza) – a  twórczość nabiera tu charakteru intymnego, osobistego doświadczenia: tutaj uprawiam wiersze / jak ogródek / w małej przestrzeni / wszechświata (z wiersza W małej przestrzeni). W warstwie formalnej dominuje miękkość rytmu i płynność frazy, która pozwala, by emocje spływały na czytelnika stopniowo, jak echo dawnego zaklęcia. Poetka wykazuje dużą świadomość metafory i potrafi budować obrazy, które łączą zmysłowość z metafizyką. Używa języka nasyconego emocją, lecz zgrabnie unika popadania w przesadę. Metafora zastosowana w wierszach nie zaciemnia, lecz rozjaśnia sens. Współczesna poezja często dryfuje w stronę hermetyzmu; w tym tomiku jest odwrotnie, bo nawet gdy wers jest wielowarstwowy, wciąż pozostaje komunikatywny. To właśnie największa siła tej twórczości – szczerość przekazu przy zachowaniu artystycznej gęstości.

Książka składa się nie tylko z wierszy, albowiem autorka podsuwa czytelnikowi garść aforyzmów, które stanowią sedno jej przemyśleń. Te krótkie zdania są jednak clou mądrości życiowej i poetyckiej zwięzłości. Intuicja jest językiem aniołów, pisze poetka, odsłaniając swoją wiarę w wewnętrzny głos i duchową kwintesencję istnienia. W innym miejscu wyznaje z czułą metaforą: Jeśli nawet przez jedno tchnienie będę twoim motylem, wiem, że warto było rozwinąć skrzydła. Tego rodzaju aforyzmy pięknie dopełniają lekturę wierszy – są jak drogowskazy, które ujarzmiają w jednym zdaniu to, co w poezji rozkwita pełnią obrazów i emocji. Pokazują też, że autorka potrafi ubrać myśl zarówno w rozbudowaną, malowniczą scenę, jak i w esencjonalne zdanie trafiające prosto w sedno.

Kordialność i równowaga – te dwa określenia najlepiej opisują nastrój recenzowanego zbioru. Siła wyrazu tych wierszy nie tkwi w hałasie, ale w życzliwości i unikaniu moralizatorstwa czy patosu. Czasem się uśmiechamy, a kiedy indziej wzruszamy, zawsze jednak obcujemy ze szczerym, autentycznym słowem. To poezja otwarta na uniwersalne doświadczenia – autorka pisze o sprawach istotnych, trudnych, a przy tym w różnym stopniu dotykających nas wszystkich i każdy może odnaleźć w nich cząstkę siebie. Podsumowując, książka Mieszka we mnie sowa stanowi kolejny udany krok twórczy w dorobku Moniki Banaś, pełen obrazów, które długo jeszcze wybrzmiewać będą w wyobraźni czytelnika. Warto dać się poprowadzić temu spokojnemu głosowi – szeptem do nieba, ku refleksji i ukojeniu.

Rafał Nowocień

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski

 

Europa w kapciach, Chiny na torach – o utracie prędkości, sensu i odwagi 

 

Gdzieś daleko, w Państwie Środka, które jeszcze niedawno było synonimem taniej siły roboczej i kopii zachodnich pomysłów, właśnie przetestowano pociąg pędzący 450 kilometrów na godzinę. Nie koncepcję, nie makietę z targów technologicznych, ale realny środek transportu, który już za chwilę wejdzie do użytku. W tym samym czasie Europa, kiedyś latarnia cywilizacji, siedzi na konferencjach i z powagą rozważa, ile istnieje płci, czy „matka” to słowo opresyjne, a „osoba rodząca” brzmi dostatecznie empatycznie. Kiedy Chińczycy testują koleje magnetyczne. Europa testuje granice absurdu.

 

To zestawienie jest jak scena z alegorycznej powieści. W Chinach – laboratoria, stal, konkret, konstrukcja. W Europie – seminaria, warsztaty, debaty. Chińczycy robią, Europejczycy rozmawiają. Z jednej strony: naród, który w ciągu jednego pokolenia przeskoczył z epoki roweru do ery kolei magnetycznych. Z drugiej: kontynent, który od dziesięciu lat nie potrafi zbudować jednego wielkiego projektu infrastrukturalnego bez utopienia go w morzu przepisów, opinii, raportów środowiskowych i genderowych analiz wpływu na społeczeństwo.
Europa stała się cywilizacją hamulca ręcznego. Każdy pomysł trzeba „przedyskutować”, „zrównoważyć”, „uzgodnić”, „uwrażliwić”. W efekcie – nic się nie dzieje. W imię równości temp wyhamowania. Chińczycy tymczasem – może mniej demokratycznie, ale z brutalną skutecznością – pokazują, że postęp to nie hasło, tylko działanie.

Europa nie utraciła technologii – utraciła poczucie celu. Na uniwersytetach, gdzie kiedyś rodziła się nauka, dziś rodzą się deklaracje wrażliwości. W laboratoriach zamiast eksperymentów prowadzi się audyty etyczne. Zamiast inżynierów mamy konsultantów ds. inkluzywności. Zamiast konstruktorów – koordynatorów projektów społecznych. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Stary Kontynent zamienił się w gigantyczne biuro, w którym codziennie drukuje się nowe procedury i formularze, żeby tylko niczego nie urazić i nie podjąć żadnej decyzji.
A przecież to Europa wymyśliła pociąg. To tutaj, na torach Anglii, Niemiec i Francji, narodziła się nowoczesność. A teraz? Teraz, gdy Chińczycy osiągają 450 km/h, Europa pyta: czy taki pociąg nie byłby zbyt „emisyjny emocjonalnie”? Czy prędkość nie jest czasem toksycznie męska? To wszystko brzmi jak ponury żart, ale to dramat cywilizacyjny. Zachód, który kiedyś z dumą głosił, że kieruje światem dzięki nauce, technologii i kulturze pracy, dziś kieruje się emocją, opinią i urazą. Zastąpił racjonalność wrażliwością, postęp – ostrożnością, a odpowiedzialność – poprawnością. Tak upadają cywilizacje: nie w ogniu wojen, lecz w miękkim fotelu samozadowolenia.

Kiedyś Europejczycy budowali katedry, koleje, uniwersytety, rakiety. Dziś budują narracje. Nie chodzi o to, by zachwycać się chińskim autorytaryzmem. Nie chodzi o kopiowanie modelu, w którym decyzja jednej partii waży więcej niż opinia miliona ludzi. Ale nie sposób nie dostrzec, że Chińczycy mają cel – a Europa ma wątpliwości. Chińczycy chcą być najlepsi. Europa chce być bezpieczna. Chińczycy planują 50 lat naprzód. Europa planuje do następnych wyborów. Autorytaryzm bywa skuteczny, dopóki stoi za nim ambicja. Demokracja staje się farsą, gdy staje się tylko usprawiedliwieniem bezczynności.

Europa sama siebie rozbroiła – nie z broni, ale z przekonań. Nie potrafi już powiedzieć: „to jest słuszne, to zrobimy”. Potrafi tylko: „zróbmy analizę wpływu społecznego i powołajmy zespół roboczy ds. emocji interesariuszy”. Kiedyś to Europa była centrum świata. Dziś Europa jest terapeutą świata – analizuje, tłumaczy, mediatuje. Zamiast odkrywać nowe kontynenty, odkrywa „nowe formy tożsamości”. Zamiast zdobywać kosmos, zdobywa własne sumienie. Nie ma w tym nic złego – gdyby nie fakt, że świat nie czeka. Podczas gdy w Pekinie rusza pociąg 450 km/h, w Brukseli trwa dyskusja, czy czekoladki z kształtem żaby nie są przypadkiem dyskryminujące dla ropuch. To brzmi jak groteska – ale to rzeczywistość cywilizacji, która myli empatię z bezczynnością, wolność z chaosem, różnorodność z rozproszeniem.

Chiński pociąg już odjechał. Europa stoi na peronie, z kubkiem sojowego latte w dłoni, dyskutując, czy nazwa „peron” nie powinna brzmieć neutralnie. Kiedyś Europa była lokomotywą świata. Dziś jest wagonem restauracyjnym – ładnie urządzonym, z miłą obsługą, ale ciągniętym przez kogoś innego. A przyszłość, jak pociąg z Szanghaju, nie zamierza zwalniać. Nie będzie czekać na tych, którzy debatują, lecz na tych, którzy działają. Bo świat nie pyta, kto ma rację.

Świat pyta, kto dojedzie pierwszy.

Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

prof. Grzegorz Pełczyński

 

Biblizmy polszczyzny 

 

Używany w lingwistyce termin biblizm oznacza efekt wpływu Biblii, a w praktyce określonych jej przekładów, na dany język. Oczywiście nas tutaj interesuje język polski, aczkolwiek trzeba pamiętać, iż niejeden biblizm zadomowił się w polszczyźnie za pośrednictwem innego języka.

Biblizmów w naszym języku jest mnóstwo. Mówiąc stale po polsku, na ogół sobie tego nie uświadamiamy. Świadczy to o głębokim i trwałym ubiblijnieniu języka. Gdyby je nagle usunięto, porozumiewanie między Polakami byłoby bardzo utrudnione, a niekiedy pewnie nawet niemożliwe.

Najpierw zwrócę uwagę na pojedyncze słowa, mające proweniencję biblijną, które w dialektach języka polskiego pojawiły się dopiero po przyjęciu chrześcijaństwa. Z powodu dużej ich liczby, nie omówię wszystkich, ograniczę się tylko do wybranych przykładów.

Wiadomo, że chrzest Mieszka I w 966 roku, inicjujący chrystianizację Polski, został przyjęty za pośrednictwem Czechów. Nic zatem dziwnego, że słownictwo dotyczące wiary chrześcijańskiej nasi przodkowie wzięli, wprawdzie w dużej mierze z Biblii, ale tak jak im przekazali w swojej mowie Czesi. Ci bowiem ochrzciwszy się w poprzednim wieku, zdążyli je już stworzyć, choć nierzadko w oparciu o inne języki. Egzemplifikuje to chociażby rzeczownik pacierz, po czesku páteř, wywodzący się od pierwszych słów Modlitwy Pańskiej (Mt 6,9; Łk 11,2) – w tłumaczeniu na łacinę: Pater noster. Prócz tego za pośrednictwem języka czeskiego w polskim mamy też inne słowa pochodzące z Biblii: anioł, diabeł, kościół, ołtarz, biskup.

Zainteresujmy się również słowami, które niekoniecznie przyszły do nas od naszych południowych sąsiadów. Niektóre z nich są imionami postaci biblijnych bądź zostały od nich urobione. Historia danej postaci albo jakieś jej szczególne cechy spowodowały, że do jej imienia przylgnęło określone znaczenie i stało się ono nazwą dowolnego człowieka, rzadziej rzeczy, w jakiś sposób ją przypominającego. Przykładem jest beniaminek lub beniaminka – najmłodsze, ukochane dziecko, jak syn Jakuba i Racheli (Rdz 35, 16-18). Albo matuzalem – ktoś, kto dożył matuzalemowych lat, na podobieństwo jednego z przedpotopowych patriarchów (Rdz 5, 27). Łazarzem nazywamy zaś człowieka żyjącego w nędzy, jak żebrak z jednej z ewangelicznych przypowieści (Łk 16, 20). Wreszcie judasz czyli zdrajca (Mt 26, 21-25 i in.). Ale ów judasz może być nie tylko epitetem, to także coś bardzo zwyczajnego, a mianowicie niewielki, zakrywany otwór w drzwiach, umożliwiający zobaczenie, kto za nimi stoi. Inne słowo odimienne, nie odnoszące się do osoby to jeremiada czyli mowa pełna biadań z powodu licznych klęsk poniesionych przez ojczyznę, taka jakie wygłaszał prorok Jeremiasz.

Nie braknie w polszczyźnie też innych słów pochodzących z Biblii. Oto rzeczownik raj albo będący jego synonimem eden, którym nazywamy miejsca, gdzie jest nam z jakichś przyczyn bardzo dobrze, jak Adamowi i Ewie w ogrodzie opisanym w Księdze Rodzaju (2,8-25). Lecz Biblia dostarcza nam również wyrazu gehenna (Jr 7, 31-32; Mk 9, 43 i in.), który przychodzi nieraz na myśl, kiedy chcemy powiedzieć o miejscu lub stanie zgoła odmiennym. Innego słowa - potop (Rdz 7, 6-24) -  używa się czasami opisując kataklizmy spowodowane nadmiernymi opadami deszczu. Polacy użyli go poza tym, by określić najazd szwedzki w 1655 roku. A teraz przykład z dialektu śląskiego, na który przez wieki oddziaływał język niemiecki. Otóż jest w nim słowo elfter, co po niemiecku znaczy jedenasty, a po śląsku bezrobotny. Słowo nawiązuje do przypowieści  o robotnikach pracujących w winnicy (Mt 20, 1-15), do tych, którzy zostali zatrudnieni dopiero o godzinie jedenastej czyli pod koniec dnia pracy, a zatem do jedenastej byli bezrobotni. Trudno stwierdzić jakimi drogami podążały skojarzenia idące od godziny, w której robotnicy z przypowieści zaczęli pracować do określenia człowieka pozostającego bez pracy. Podobną zagadką zdaje się na tymże Śląsku określenie pięćdziesiątych urodzin mianem Abrahama bądź abrahamianami. Ponoć, aby to zrozumieć, przypomnieć sobie trzeba spór Jezusa z przeciwnikami, którzy zarzucili Mu, że mówi o znajomości z dawno zmarłym Abrahamem, chociaż nie ma nawet pięćdziesięciu lat (J 8,57). W każdym razie Abraham jest okazją do spotkania rodziny i przyjaciół jubilata przy suto zastawionym stole.

Biblizmy bywają nie tylko pojedynczymi słowami, mogą być także związkami frazeologicznymi czyli stałymi połączeniami wyrazów, mającymi określone znaczenie, nie zawsze dosłowne. Pewną odmianę frazeologizmów stanowią słowa skrzydlate, mające swe źródło w literaturze. Bliskie im są frazeologizmy biblijne, bo przecież Pismo Święte to w jakimś sensie zbiór utworów literackich. W języku polskim takich związków frazeologicznych jest kilka setek. Zaliczają się one do trzech grup, obejmujących wyrażenia, zwroty i frazy. Przytoczyć można jedynie niektóre ich przykłady.

Zacznę od wyrażeń czyli konstrukcji składających się z rzeczownika i wyrazu czy wyrazów go określających. Jako przykład służyć może „chleb powszedni” (Mt 6,11; Łk 11,3) oznaczający naszą codzienną, niezbędną do życia strawę, a nader często także wszelkie codzienne sprawy. Z kolei „głos wołającego na puszczy/pustyni” (Mt 3,3; Mk 1,3; Łk 3,4; J 1,23) to nawoływanie do czegoś wielkiego, potrzebnego, pożytecznego, przez nikogo niestety nie słuchane. Kolejne wyrażenie, „grzechy młodości” (Hi 13,26; Ps 25,7) oznacza nie tylko zło popełnione dawno temu, lecz też takie, którego skutki ujawniają się później. „Jaskinia zbójców” (Jr 7,11; Mt 21,13 i in.) jest miejscem, które zrazu wydawało się szacowne, ale okazało się czymś wprost przeciwnym. I jeszcze jeden przykład: „od stóp do głów/głowy” (Kpł 13,12; Pwt 28,35; Hi 2,7; Iz 1,6) oznaczający całą postać.

W następnej kolejności mamy zwroty, a więc frazeologizmy, których główną część tworzy zwykle czasownik. Oto pierwszy przykład: „być dobrej myśli” (1Krl 21,7; Łk 12, 19; Mk 10,49), a zatem ufać, że wszystko ułoży się pomyślnie. Następny to: „(nie) rzucać perły przed/między wieprze/świnie” (Mt 7,6) czyli nie dawać niczego komuś, kto to niechybnie zmarnuje. „Płakać rzewnymi łzami” (Ezd 10,1) – w Biblii tak płakali Żydzi, którzy wzięli sobie za żony gojki i uświadomili sobie jak bardzo jest to złe. Dziś mówi się o takim płaczu, także gdy ma on inne powody. Kolejny przykład: „widzieć źdźbło w cudzym oku, a w swoim belki nie widzieć” (Mt 7,3; Łk 6,41), w ten sposób określa się obłudę. Zwrot „zrównać z ziemią” (Jd 5,18, Iz 23,13; Łk 19, 44 i in.) oznacza doprowadzenie jakiejś budowli do ruiny czy nawet zupełne zniszczenie całego miasta.

Ostatnią grupę związków frazeologicznych tworzą frazy. Są to zdania lub równoważniki zdań, przybierające często postać przysłów albo porzekadeł. W Piśmie Świętym mamy na przykład taką frazę: „jaką miarą/miarką mierzysz/ mierzycie taką i tobie/wam wymierzą” (Mt 7,2; Mk 4,24; Łk 6,38), wyraża ona zależność między wydaną przez siebie oceną moralną drugiego człowieka a oceną otrzymaną za własne postępki. Z kolei przypatrzmy się przestrodze: „kto sieje wiatr zbiera burzę” (Oz 8,7), powstrzymuje ona zbyt śmiałe działania, których skutek może być fatalny. Dalej: „nic nowego pod słońcem” (Koh 1,9) to wyrażenie niezmienności tego, co się dzieje na ziemi. „Nie samym chlebem żyje człowiek” (Pwt 8,3; Mt 4,4; Łk 4,4) – w tym prostym zdani wskazuje się na wyższość dóbr duchowych nad materialnymi. I ostatni przykład: „nieobecny ciałem, ale obecny duchem” ((1Kor 5,3) – tak Paweł pisał do Koryntian, by przekazać im, że mimo fizycznego oddalenia, pozostaje z nimi w bliskości duchowo, co powtarza się dziś w podobnych sytuacjach. Zdarza się jednak, że się jest obecnym ciałem, ale bynajmniej nie duchem, wówczas to porzekadło trzeba odpowiednio skorygować.

Wpływy Pisma Świętego rozciągają się również na nazewnictwo. Także to zagadnienie chcę omówić posiłkując się wybranymi przykładami. Generalnie, nazwy proweniencji biblijnej podzielić można – i tu nie obejdzie się bez kolejnych terminów językoznawczych – na antroponimy oraz toponimy.  

Antroponimy to nazwy własne osób, najczęściej imiona i nazwiska. Otóż bardzo wiele imion, jakie Polacy noszą od wieków pochodzi ze Starego bądź Nowego Testamentu. To imiona występujących tam postaci. Dla Europejczyków, a więc także dla Polaków, ich pierwotne znaczenie jest zatarte. Mało kto pewnie wie, że Jakub w tłumaczeniu z hebrajskiego znaczy mniej więcej – Bóg strzeże. Ale jakoś nie stanowi to przeszkody, by tymi imionami nazywać nowonarodzone dzieci. Zresztą zachęcał do tego Kościół, kierując się pewnie zasługami biblijnych postaci. Ich imiona w ciągu stuleci podlegały prawom mody. Choć niektóre cieszyły się nieustającą popularnością. Należały do nich Adam i Ewa, Anna, Elżbieta, wspomniany Jakub, Józef, imiona ewangelistów z Janem na czele, a także apostołów, szczególnie Piotr i Paweł. Z szacunku nie ośmielano się nikomu nadawać imienia Jezus, chociaż praktykowano to w krajach hiszpańskojęzycznych. Dopiero w wieku XIX stało się popularne imię Maria, które z tego samego powodu przedtem nadawano sporadycznie.

Przejdźmy teraz do nazwisk. W Polsce dość często wywodzą się one od imion, oczywiście również biblijnych. Od Adama – Adamski, od Jakuba – Jakubowski, od Jana – Jankowiak, a  od Marii – Marianowicz.

Imiona z Pisma Świętego są też zawarte w toponimach, zwłaszcza w nazwach miejscowości. Ktoś, kto zakładał jakąś wioskę czy miasto, chciał utrwalić w jej nazwie swoje imię lub nazwisko, a to mogło pochodzić właśnie z Biblii. Stąd mamy w Polsce takie miejscowości jak Adamów, Elżbiecin, Jakubówka, Janów, Marianowo, Piotrkowice, Pawłowice i wiele innych utworzonych według tej zasady.

Na koniec jeszcze o biblijnej nazwie pewnej firmy, a mianowicie o „Bethlehem”. Są to sklepy z pieczywem na terenie powiatu bielsko-bialskiego i cieszyńskiego. Nazwa miasta, w którym urodził się Jezus,  nie razi w nazwie sklepów z takim asortymentem, bo przecież Betlejem po hebrajsku dosłownie znaczy dom chleba.

Jak więc widzimy, Biblia sporo dała polszczyźnie: słowa, frazeologizmy, nazwy. Zauważmy jeszcze, że mogą one występować w dwóch kontekstach: religijnym i niereligijnym. Na temat raju można napisać rozprawę teologiczną, ale nie braknie też takich, którzy mówią o „raju podatkowym” czy o spędzaniu wakacji na „rajskiej wyspie”. Wydaje się, iż w tym drugim kontekście biblizmy występują znacznie częściej.

Niejednokrotnie w praktyce służą jako hiperbola, aby nadać wypowiedziom bardziej ekspresyjny charakter. Jeśli zmoczył nas ulewny deszcz, mówimy, że przeżyliśmy potop. Albo jeżeli zmieniono rozkład jazdy tramwaju, którym dojeżdżaliśmy do pracy, niejeden może powie lub pomyśli: przemija postać tego świata. Użytkownicy naszego języka wiedzą, iż takich wypowiedzi nie należy rozumieć dosłownie. Odgadują natomiast rozliczne niuanse znaczeniowe, kryjące się w tak sformułowanej wypowiedzi.

Nie zapominajmy również o ujęciach hipokorystycznych. Otóż każde imię pochodzące z Biblii ma swoje, dobrze nam znane zdrobnienia. A niektórzy ukochaną osobę zwykli nazywać aniołkiem.

prof. Grzegorz Pełczyński