Nowości książkowe

Plakat

Andrzej Dębkowski   

 

„Pytany cień” – muzyczna medytacja Mariusza Wdowina nad poezją Jana Tulika

    

Płyta Pytany cień Mariusza Wdowina do tekstów Jana Tulika jest dziełem szczególnym – nie tyle zwykłym albumem z poezją śpiewaną, ile medytacją nad słowem, ciszą i tym, co w wierszu ukryte pomiędzy wersami. Wdowin stworzył muzykę do siedemnastu utworów, w większości opartych na sonetach z tomiku Tulika Sonety na użytek domowy. Nagrania powstawały w jego krakowskim studiu w latach 2019-2025 i obejmują bogaty zestaw instrumentów: od gitary i wiolonczeli, przez cytrę węgierską, melodykę, lirę, po bębny ramowe i drobne perkusjonalia. Już sam dobór środków wskazuje, że mamy do czynienia z projektem, w którym każde brzmienie ma swoje miejsce i znaczenie, a przestrzeń między dźwiękami jest równie istotna jak same nuty.

Siłą tej płyty jest organiczny dialog między muzyką a słowem. Jan Tulik to poeta, który posługuje się m.in. klasyczną formą sonetu, ale wypełnia ją współczesną wrażliwością i otwartością na metafizyczne pytania. Jego język jest klarowny, lecz niesie w sobie cień, migotanie sensów. Tytułowy „pytany cień” wskazuje na napięcie między światłem i ciemnością, obecnością i brakiem, między tym, co dostępne zmysłom, a tym, co dopiero domaga się nazwania. Wiersze Tulika są pełne natury, obrazów przestrzeni, światła, pamięci i delikatnej melancholii. Nie jest to jednak smutek ostateczny, raczej uważna zaduma nad tym, co darowane, zabrane, obiecane – nad tym, jak czas i doświadczenie przemieniają nasze spojrzenie na świat.

Wdowin umiał te sensy odczytać i przełożyć na język muzyki. Jego aranżacje są powściągliwe, zbudowane z dźwięków ciepłych, akustycznych, które nie przykrywają wierszy, lecz wydobywają ich napięcia. Gitara prowadzi narrację, wiolonczela dodaje głębi i cienia, cytra i melodyka przynoszą nutę miękkiego światła, bębny ramowe i delikatne perkusjonalia wprowadzają puls, który w odpowiednich miejscach wzmacnia dramatyzm tekstów. Produkcja jest staranna i pełna szacunku dla słowa – każdy wers jest wyraźny, żadna warstwa instrumentalna nie przytłacza głosu, a jednocześnie w tle rozgrywa się subtelna gra kolorów dźwiękowych.

Całość ma charakter podróży przez różne odcienie zadumy. Dominuje atmosfera spokoju, ale nie jest to monotonny pejzaż. Niektóre utwory, jak „Opuszczony” czy „Udręczony”, wprowadzają ton bardziej dramatyczny, pozwalając, by perkusyjne akcenty i mocniejsze akordy gitary wyznaczały puls napięcia. Z kolei „Darowane, odebrane, obiecane” rozwija się jak opowieść o trzech czasach: przeszłości, stracie i nadziei, a muzyka subtelnie przeprowadza słuchacza przez te stany. Tytułowy „Pytany cień” działa jak klamra – zbiera w sobie pytania obecne w całym albumie, rozpisując je na ciche dialogi między głosem a instrumentami.

O sile tej płyty decyduje przede wszystkim równowaga. Poezja Tulika jest traktowana z szacunkiem – muzyka nie służy za tło ani ornament, lecz staje się partnerem słowa, współtworzy sens, pomaga wybrzmieć pauzom i rytmowi wersów. Jednocześnie kompozytor pozwala sobie na własną ekspresję, dzięki czemu całość nie jest akademicką ilustracją tekstów, ale żywym spotkaniem dwóch wrażliwości. To album, który wymaga od słuchacza skupienia, cierpliwości, zgody na wolniejsze tempo odbioru. Dla jednych może być to wyzwanie – zwłaszcza jeśli oczekują szybkich, łatwych melodii – dla innych stanie się nagrodą: zaproszeniem do zanurzenia się w świecie, gdzie muzyka i poezja uczą wrażliwości na niuanse.

Jeśli można wskazać miejsca, które mogłyby zostać mocniej rozwinięte, to może kwestia dramaturgicznych kontrastów. Czasem chciałoby się, by różnice między cichym światłem a gwałtownym cieniem były jeszcze ostrzejsze, by kulminacje miały większą siłę. Nie jest to jednak zarzut, raczej sugestia, że ten materiał ma potencjał do jeszcze odważniejszych przełamań. Z drugiej strony jednorodność klimatu bywa atutem: utrzymuje spójność, tworzy przestrzeń, w której słuchacz może się zatrzymać i wsłuchać w detale.

Pytany cień to płyta, która spełnia marzenie o tym, czym powinna być dobra muzyka poetycka: spotkaniem słowa i dźwięku, w którym każdy element ma znaczenie. Nie jest to album użytkowy ani tło do codziennych czynności, lecz zaproszenie do wspólnej refleksji nad tym, co kruche, tajemnicze, pełne sensów ukrytych pod powierzchnią rzeczywistości. Wdowin i Tulik tworzą duet wyjątkowy – ich sztuka wymaga uważności, ale w zamian daje słuchaczowi poczucie obcowania z czymś prawdziwym, pięknym i potrzebnym.

Andrzej Dębkowski

 

 

Plakat

 

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Dębkowski   

 

Świat na opak – o utraconej sztuce rozróżniania

    

„Świat już dawno stracił umiejętność odróżniania talentu od beztalencia i kłamstwa od prawdy” – mówił Janusz Głowacki. Gdy pierwszy raz usłyszałem te słowa, wydały mi się przesadne, podszyte pesymizmem, jakby wyjęte z ust zgryźliwego starca zaczytanego w gazetach sprzed pół wieku. Ale im dłużej żyję, tym częściej przyznaję, że coś w tym jest. Nie chodzi o to, że wszyscy nagle oślepli na piękno czy utracili zmysł krytyczny. Raczej o to, że w codziennym zgiełku przestaliśmy pielęgnować czułość na prawdziwe znaczenia – a wraz z nią zanikła umiejętność rozróżniania.

Kiedyś – wcale nie tak dawno – talent musiał być czymś popartym wysiłkiem i rezultatem. Artysta pracował latami nad warsztatem, naukowiec spędzał noce w bibliotece albo w laboratorium, a rzemieślnik doskonalił swoje dłonie, aż narzędzia stawały się ich przedłużeniem. Sukces nie był dany z marszu, trzeba go było wykuć jak rzeźbę z kamienia. Dziś wystarczy sprytne ustawienie kadru w telefonie, kilka słów podanych z odpowiednim namaszczeniem, a publiczność już bije brawo. Talent? A może jedynie umiejętność przyciągania uwagi w świecie rozproszonych spojrzeń?

To nie jest atak na młodych, internet czy media społecznościowe – to raczej próba uchwycenia zmiany. Tempo życia, natłok informacji i algorytmy, które karmią nas tym, co łatwe do strawienia, stworzyły środowisko sprzyjające powierzchowności. Prawdziwe mistrzostwo wymaga skupienia i cierpliwości, a my karmimy się natychmiastowością. W efekcie kryteria oceny rozmywają się. Na scenie widzimy błysk – nie wnikamy, czy stoi za nim praca, czy tylko umiejętność autopromocji.

Jeszcze trudniej z prawdą. Przez stulecia filozofowie spierali się, czym ona jest i jak ją rozpoznać. Jednak nigdy wcześniej człowiek nie był zalewany taką lawiną sprzecznych narracji. Kiedyś źródła informacji były nieliczne i – w teorii – odpowiedzialne. Dziś każdy może stać się nadawcą i sędzią jednocześnie. Wystarczy jedno celne hasło, zgrabny mem, a miliony udostępniają je dalej, nie zadając pytań. Kłamstwo zyskuje prędkość światła, prawda potrzebuje czasu, by się przebić – a czas jest tym, czego najczęściej brakuje.

To jednak nie tylko wina technologii. Problem tkwi głębiej, w naszym stosunku do rzeczywistości. Coraz mniej wierzymy w istnienie wspólnego fundamentu faktów. Każdy buduje swój własny światopogląd z fragmentów opinii, emocji i wyrywkowych danych. Prawda stała się czymś płynnym, prywatnym – jak gust czy preferencje kulinarne. W takiej atmosferze nawet najbardziej ewidentne kłamstwo może zostać przyjęte, jeśli tylko współgra z naszym wewnętrznym pejzażem przekonań.

Czy to znaczy, że jesteśmy skazani na chaos? Niekoniecznie. Historia pokazuje, że podobne kryzysy rozróżniania zdarzały się wcześniej. Każda epoka miała swoich kuglarzy, hochsztaplerów i mistrzów pozorów. Zawsze też znajdowali się ci, którzy szukali prawdy i umieli docenić rzetelną pracę. Różnica polega na skali. Dziś iluzje mają globalny zasięg, a nieostrość kryteriów dotyczy niemal każdej dziedziny – od kultury po politykę.

Dlatego potrzebujemy nowych narzędzi, ale też starej, dobrej dyscypliny umysłu. Krytyczne myślenie nie jest luksusem dla intelektualistów – to warunek przetrwania w świecie, w którym obraz potrafi zdominować treść. Uczmy się pytać: „Kto mówi? W jakim celu? Na czym opiera swoje twierdzenia?” Nie chodzi o to, by wątpić we wszystko, lecz by badać źródła i sens.

Podobnie z talentem: warto na nowo zdefiniować, czym jest wartość w sztuce, nauce czy rzemiośle. Czy liczy się tylko efekt marketingowy, liczba polubień, czy może coś głębszego – zdolność poruszenia, zaskoczenia, otwarcia przed nami nowych perspektyw? Prawdziwy talent często jest skromny, nie narzuca się krzykiem. Czasem potrzebuje, by ktoś go dostrzegł i obronił przed zgiełkiem.

Nie łudźmy się: łatwiej jest konsumować gotowe emocje niż weryfikować ich źródło. Łatwiej podziwiać błyskotliwą pozę niż mozolny proces twórczy. Ale jeżeli całkowicie poddamy się tej łatwości, świat naprawdę stanie się miejscem, gdzie wszystko jest tylko powierzchnią. A powierzchnia – choć bywa efektowna – nie karmi duszy na dłuższą metę.

Może więc warto czasem zatrzymać się przy obrazie, który nie krzyczy z ekranu, przy tekście, który wymaga skupienia, przy człowieku, którego głos nie przebija się przez hałas – i spróbować dostrzec, co w nim prawdziwe. To ćwiczenie wymaga odwagi, bo zmusza do konfrontacji z własnymi uprzedzeniami. Ale tylko tak możemy odzyskać utraconą sztukę rozróżniania: oddzielania talentu od beztalencia, prawdy od kłamstwa.

Świat nie jest skazany na ślepotę. To my, swoim wyborem i uwagą, decydujemy, czy chcemy patrzeć uważniej. Warto próbować – choćby po to, by nie zgubić w sobie tego cichego kompasu, który od wieków pomagał ludziom znajdować sens wśród zgiełku.

Andrzej Dębkowski 

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Andrzej Walter  

 

Anna z Poezji: Ja poetka niosę skargę

    

Anna Andrych ze Zduńskiej Woli, kojarzona z poznańskim oddziałem Związku Literatów Polskich to artystka wyjątkowa. Ukryła się bowiem w głębokim cieniu. Nie szarpie się, nie rozpycha, nie dramatyzuje na los pisarski, nie wnosi żali ani pretensji, i tylko: tak po prostu; z dnia na dzień, z roku na rok jedynie robi swoje, czyli pisze, działa, żyje bardzo aktywnie i zachłannie tym przedziwnym środowiskiem literackim oraz powiedzmy otwarcie – niezłą, albo nawet bardzo dobrą własną twórczością literacką, twórczością oddajmy wykraczającą daleko poza konstruowanie współczesnej egzystencjonalnej poezji polskiej, ale twórczością eseistyczną, dziennikarską czy eksperymentalnie publicystyczną. Słowa jakoś tak odnajdują tę poetkę we właściwym momencie, a ów ostatni tom, który sprowokował mnie z kolei do pisania – tom zatytułowany „Wychodzę na brzeg” poraża czytelnika mocnymi tezami czy refleksjami. Coś jakby nie Anna, którą cenię i znam, tylko Anna, która się rozwija, poszukuje, walczy z kolejnym natłokiem emocji, aby wybuchnąć wyrazistym wierszem, będącym zarazem wnikliwym odwzorowaniem rzeczywistości wraz z liryką, do której zdążyła nas już przyzwyczaić. Twórczość Anny Andrych wędruje w znakomitym kierunku. Nie dość, że chwyta ów wartościowy zew zawsze ciekawego świadectwa życia literackiego, to dodaje nam tom ostry i zadziorny, który zmusza do zastanowień i refleksji. Tom dobry, albo miejscami bardzo dobry. Od pierwszego wiersza Autorka poznańska (ba, zduńskowolska?) konfrontuje nas literacko z domem wariatów, tym samym domem wariatów z książki Christine Lavant Anno Domini 1935 w Klagenfurcie, który chyba nam przypomina obecnie panujący dom wariatów, którym nieuchronnie stał się dziś nasz świat. Analogie nasuwają się samoistnie.

 

(...) w moich żyłach

szybciej pulsuje krew

przepływają metafory razem z pierwszymi

płatkami śniegu przeczuwam ścięcie mrozem

mojej głowy pełnej niewiadomych

słyszę kiedy wiatr zatrzaskuje niedomkniętą myśl

biegnącą dramatycznie w poprzek zdania

które właśnie (...)

 

Kiedy wiatr zatrzaskuje niedomkniętą myśl ja widzę wojnę, kumulację zła, natłok dewiacji, deformacji, egoizmu, aż po pęczniejące arsenały domagające się użycia, tak jak krew pulsująca w żyłach musi czynić nas żywymi, tak wojna może nas uśmiercić, albo tylko zniewolić. Wojna bowiem Anno Domini 2025 albo więcej to będzie wojna zastraszenia i zniewolenia – nie śmierci. Śmierć jest mało spektakularna, mało wizyjna, źle się sprzedaje. Tortury, znęcanie się, grzebanie w ranie – to się dziś widzowi podoba. Taka wojna wiruje na horyzontach. Wojna zniewoleń. Dom wariatów.

Anna Andrych odpala wrotki. W wierszu Świadomość (...)

A w wierszu przedostatnim Smutno mi Boże ...

zwróćmy uwagę na Boga zapisanego wielką literą oraz sam tekst, doskonale ujawniający nasze realia poezją

 

niebo posiniało

ma zakrzepicę błękitu mocy

przyszło nam żyć

w czasie trudnym skomplikowanym

rośnie w nas niepokój

człowiek drugiego nie wita nie żegna

podejrzliwie

patrzy spod opuszczonej głowy

zza rogu snuje się fetor zdrady

stu oszustw

dlatego dziś przed Twoje oblicze

ja poetka niosę skargę

żaden sąd jej nie rozpatrzy

a Ty widzisz

pod sinym niebem

ludzi toczących przed sobą gorycz

nie potrafię ich i siebie pocieszyć

słowem

bowiem zgorzkniała nawet wyobraźnia

 

Boże mój. Jak mnie ten wiersz zabolał. I boli dalej, do dziś, i będzie bolał, bo miał boleć, i ma boleć po kres bólu, bo bolesność jest jego alter ego, bo w nim, w tym wierszu jest wszystko to, do czego w relacji człowiek – człowiek doszliśmy, i doszliśmy w interakcji człowiek – człowiek = sztuka... sztuka jak sztafaż, otoczenie, ramy.

 

Ja poetka niosę skargę

 

Nie potrafię ich i siebie pocieszyć – nie potrafię pocieszyć  S Ł O W E M

 

Podkreślmy to i czytajmy od początku. Cała ta sztuka, poezja, pisanina tych nieszczęsnych Miłoszy, Szymborskich, Różewiczów koncentruje się dziś na wyżej wymienionej konotacji.

Ja poetka / poeta, niesiemy skargę i nie potrafimy pocieszyć ... nawet siebie. Zatem nic już nie ocala. Na pewno nie poezja. Ale i nie wiem czy w ogóle cokolwiek. Bóg umarł. Poezja wraz z Nim. Nitzsche umarł. Świat uczyniliśmy Wielką Sztucznością. Wielki Wybuch doprowadził do Wielkiej Sztuczności. Zapiski z domu wariatów tylko dopełniają dzieła. Fetor zdrady. Oszustw. Człowiek człowiekowi (cyfrowym) wilkiem. Piekło to inni. Wychodzę na brzeg. Jeszcze w moim dzieciństwie wyjście na brzeg dawało życie, tak się kojarzyło. Kojarzyło się też inaczej. Radośnie, hedonistycznie niemal... „Wyjście na brzeg Ursuli Andress” to scena z filmu James Bond: Dr No (1962), gdzie aktorka Ursula Andress wychodzi z wody w ikonicznej białej bikini, trzymając muszlę. Ta scena jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych i kultowych w historii kina, a aktorka stała się symbolem „Dziewczyny Bonda”. Kto dziś tak rozumie sztukę, pop-art. W najlepszym wydaniu. Dziś „dziewczyna Bonda” to suka pierwszej wody, wyrachowana kobieta współczesna, ze spluwą w kilku intymnych miejscach i sercem ze stali. Takie czasy, taka karma. Taka też poezja.

 

Świadomość 2

(...)

 

chciałam z pazurem dopisać post scriptum

jednak oranie słów przekornie

to mozolna praca brakuje oddechu

jakby woda zalewała płuca

 

Wyjdźmy na brzeg. Tom Anny Andrych pobudza. Zatrważa. To siarczysty kawał świetnej polskiej poezji współczesnej. Ból, bezradność, powódź, co dławi dorobek życia, udar, osierocenie, smutek, nostalgia, takiej Anny Andrych być może jeszcze nie znacie, ale to suma doznań, doświadczeń i emocji i czas się ziścił. Poetka przywołuje skórę Nosorożca Stanisława Grochowiaka, pisze też „gdyby żył w 2024” (...). Odpowiem Jej na użytek tego tekstu Różewiczem

 

urodziłem się nosorożcem

z grubą skórą i rogiem na nosie

 

chciałem zostać motylem

ale powiedziano mi że

muszę być nosorożcem

 

potem chciałem być

skowronkiem bocianem

ale powiedziano mi że to niemożliwe

 

pytałem dlaczego – odpowiedziano

bo jesteś nosorożcem

 

chciałem być małpą

a nawet papugą

 

ale powiedziano... NIE

 

śniło mi się że mam

bardzo delikatną różową skórę

i nosek jak Kleopatra

 

ale mi powiedziano że

mam bardzo bardzo grubą skórę

i że mój róg to dowód tożsamości

 

byłeś jesteś i będziesz nosorożcem

do śmierci

 

To Różewicz z roku 2004, sprzed 21 lat. Jaki jest dziś nasz dowód tożsamości? Czy my jeszcze w ogóle mamy jakąś tożsamość? Jedno jest pewne, jako poeci wszyscy jesteśmy nosorożcami i pozostaniemy nimi do śmierci. Zapewne wydarzy się ona ... na drugim planie.

 

Na drugim planie

 

do granic soczystości

rozpalasz kolory na płótnie

a ja pozuję

z daleka

 

... wolisz zapomnieć

o zmarszczce w kąciku ust

długo rzeźbionej łzą

 

jesteś jej autorem

 

W wielu głowach coraz głośniej / dzwony biją na alarm. Dopełnia się kosz brudu...

To znów słowa Autorki „Wychodzę na brzeg”. Mój Boże. Jaki jest ten brzeg. Czyj? Dlaczego? I dokąd teraz?

Żeby pojąć i zrozumieć, ba, przeżyć ten tom trzeba wiele widzieć i wiedzieć. Trzeba być w oku cyklonu, postrzegać wielopłaszczyznową rzeczywistość i różne jej wymiary. Trzeba mieć rozwiniętą i pielęgnowaną wiedzę literacką, filozoficzną, antropologiczną i wizjonerstwo z zakresu ducha czasów. Trzeba czuć dokąd zmierza świat i co tak naprawdę nam zrobiono, albo i co sobie sami zrobiliśmy czyniąc ten świat właśnie takim. To ma pytać i poddawać w wątpliwość, nie udzielać odpowiedzi. Odpowiedzi udzielicie sobie sami jeśli go przeczytacie. Jeśli... ze zrozumieniem.

I taki oto wiersz bez tytułu:

 

bywa że ktoś

pod krzyżem

zawiera pakt z diabłem

 

Dziś niemal cały świat, czy to bez krzyża, czy pod krzyżem, zawarł pakt z diabłem. Jedynie te pojęcia już dziś niewiele też znaczą: krzyż, pakt, diabeł. Sumienia i grzechy. Cóż to dziś jest? Polityka? Oldskulowa ściema? Co my przez to rozumiemy pytają młodzi. Żyją higienicznie, bez Boga, diabła i sumień. Z dnia na dzień. Życie chwytają z rogi. Nikim się nie martwią, nikim nie przejmują, sami sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Nikomu na starość szklanki wody nie dadzą, na nic i nikogo nie liczą. Samotne nomadyczne komórki wyalienowane i silne, lecz to tylko złudzenie.

Nie, nie mam recept na świat. Ja poeta wnoszę skargę. Tyle mogę i tylko tyle. Moje przyjaciółki i przyjaciele poeci też ją wnoszą –

Ja poetka niosę skargę

 

Tańczący z wilkami

 

Kevinem Costnerem to ty nie jesteś

mógłbyś co najwyżej pracować w cyrku

właśnie wyszedł z ciebie aktorzyna i sprzedawczyk

chciałeś obłaskawić stado ale stałeś się jednym z nich

wilków z przywódcą którym ty nigdy nie będziesz

a może to raczej wilki szczwane w lisiej skórze

dostaniesz z ich ciemnych łap przydział dopóki

tańczyć nie przestaniesz zgodnie z wyborem

kiedy wracałeś po skończonej inicjacji

cały zwierzyniec mówił tylko o tym jak

cuchnąłeś na odległość brudnym interesem grą

 

myślałeś że w scrabble a to były poważne rozmowy

o stawkę wyższą niż twój własny los i nikt

nie zatroszczy się kiedy nie będziesz już potrzebny

odwróciłeś swoją przyszłość razem z ostatnim

bastionem tracąc naszą wiarę w jego strażnika

resztki wiarygodności sponiewierałeś przed hucpą

tamtych nie dorosłeś do niczego a i tak jesteś

bankrutem bo morale mieści się teraz w zaciśniętej łapie

na twoim gardle i w zadowolonych zmrużonych drwiną

oczach uśmiechniętego jej właściciela

 

Doskonale ów tom podsumował jego Redaktor i Wydawca oraz tym razem nawet Autor wstępu do tomu – doskonale Wam znany Andrzej Dębkowski, redaktor naczelny „Gazety Kulturalnej”: „W najnowszym tomie Anna Andrych mówi głosem dojrzałym, świadomym – pełnym ciszy, ale i wewnętrznej siły. Jej poezja wciąga w przestrzeń głębokiej refleksji (...)”. Owszem – bardzo głębokiej, aby nie rzec najgłębszej. Smutna to jednak refleksja i bolesna. Ja poetka niosę skargę. Czy wniesienie skargi może coś bądź kogoś ocalić? Wierzę, że może, że bez tego wnoszenia czeka nas długa agonia i coraz smutniejszy koniec. Wnosząc skargę dajemy sobie i innym szansę. Na co? Na opamiętanie. Choć my mamy pisać wiersze, opisywać ten świat, pytać i błądzić.

Sursum corda Czytelniku. Być może właśnie dlatego, że Poetka wniosła skargę ...

Andrzej Walter

____________ 

Anna Andrych, Wychodzę na brzeg. Redakcja, słowo wstępne, projekt okładki i zdjęcie na I stronie okładki: Andrzej Dębkowski. Zdjęcie autorki na IV stronie okładki: z archiwum autorki. Wydawca: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2025, s. 82. 

 

 

Plakat