Nowości książkowe

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Raz ukraińskie poproszę

 

Nie mam słusznych poglądów na wszystko. Boję się tej wojny, lękam się tego świata, pochylam się nad jego przyszłością i widzę gęstą mgłę niepewności, obaw, nieposkromionych upiorów przeszłości wymykających się nam spod kontroli. Dlatego czepiam się pozytywów. Czepiam się krzepiących wieści. Okruchów nadziei. Potem z chaosu informacji wyławiam te, które dodają otuchy, te, które sugerują, że przecież można zwyciężyć – czy będą tu jacyś wygrani? Czy to się może jeszcze dobrze skończyć? Czy jest jakaś szansa na znowu normalny świat? Nikt nie zna odpowiedzi na te elementarne pytania, które stawia dziś niemal większość z nas.

Niby Dawid walczy z Goliatem, lecz w tej wojnie nic nie jest do końca zdefiniowane, z góry ustalone, nic nie jest pewne i przewidywalne, przed oczami stają nam setki obrazów, słów i komentarzy, a odszukanie w nich prawdy graniczy niemal z cudem. Może więc lepiej zanurzyć się w wiersz Sierhieja Żadana w przekładzie Bohdana Zadury...

 

Za dużo polityki, we wszystkim – za dużo polityki.

Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek.

Poeci wpychają politykę w życie

jak pięść w rękawicę bokserską.

 

Podczas gdy delikatni czytelnicy narzekają:

znowu polityka, oni znowu o niej piszą.

We wszystkim za dużo jest polityki – narzekają czytelnicy –

lepiej porozmawiajmy o niebie nad miastem.

 

Takie piękne wysokie jest niebo tego roku.

Porozmawiajmy o tym, jak ono

odbija się w oku kobiety.

Dobrze – porozmawiajmy o niebie w oku kobiety.

 

Martwe kobiece oko,  w którym o poranku

odbijają się przelatujące ptaki,

a w nocy odbijają się północne gwiazdozbiory.

Czerwone od gorącego zachodu słońca,

 

tęczowe od porannych deszczów,

oko, które patrzy z perspektywy śmierci –

porozmawiajmy o nim.

Albo porozmawiajmy o przyszłości.

 

W przyszłości będzie wysokie piękne niebo.

Nasze dzieci będą silniejsze od nas.

Dlaczego poeci nie mówią o zapiekłej

dziecięcej beztrosce?

 

Tak przecież jest  – nasze dzieci dobrze znają cenę obywatelskości,

dzieci, które wybierając między zaufaniem a bezpieczeństwem,

od teraz zawsze będą wybierały suchą piwnicę przeciwlotniczego schronu.

Czemu z nimi nie rozmawiają poeci?

Czemu poetom lepiej wychodzi rozmowa o trupach?

Czemu im tak dobrze wychodzi usprawiedliwianie

 

bezradności dorosłych?

Porozmawiajmy przynajmniej z tymi, którzy przeżyli.

Jeżeli już się nam nie udało dogadać z umarłymi.

Jeśli nie udało się podyskutować z powieszonymi i uduszonymi.

 

 Jak można mówić o polityce w kraju,

który rani dziąsła własnym językiem?

Najdostępniejszym manifestem jest rąbane mięso, które

wykłada się rano na targach, jak prasę.

 

Najbardziej przekonującymi rymami są równe i głuche

automatyczne serie, którymi dobijają

ranne zwierzęta.

Wszyscy byli uprzedzeni.

 

Wszyscy znali warunki umowy.

Wszyscy wiedzieli, że przyjdzie zapłacić niepomiernie wysoką cenę.

Mówcie teraz, że tam było za dużo polityki.

Mówcie teraz o słonecznych horyzontach.

 

Spływają ostatnie śniegi.

Dopisują się najstraszniejsze książki.

Kraj jak rzeka powraca w swoje brzegi,

pogłębia koryto,

boleśnie dorasta do swojej nawigacji.

 

 

* * *

 

Bądźmy odważni tego lata.

Bądźmy cierpliwi,

bądźmy hojni.

Bądźmy gotowi zobaczyć cień śmierci

w suchych podlotkowych postaciach

tegorocznych słoneczników.

 

Kto wspomni to lato za jakieś dziesięć lat?

Kto wspomni samotne rozpalone

słońce jego poranków?

Kto wspomni, jak tracił dech latem 18-go

od domysłów i przeczuć,

od strachu i szczęścia?

 

Wieczne polowanie na płochliwą boską zdobycz.

Wieczne przeglądanie rzecznego dna,

wieczne oddychanie trzcin.

Gonitwa tych niewesołych czasów.

Epoka łowców ptaków,

którzy trafiają

we własne pułapki.

 

Kto pierwszy zobaczy mróz na sierpniowej trawie?

Tak kochać można tylko ciebie

w tych pustych miastach,

tego surowego lata.

Czterej kapitanowie wynoszą słońce

na szpitalny cmentarz.

Zaczynają się nowe czasy,

zbiera się plony historii.

 

Napisałem Wam kiedyś, że nadciąga wojna, że ten wiek, wiek XXI jeszcze się nawet nie rozpoczął, jeszcze nie nadszedł, nie zagnieździł się, nie narodził. To już nieaktualne, nieważne, nieistotne. Oto mamy ten nowy wiek. Mamy go pod ręką, na tacy, podany saute. Mamy nowego potwora i nowego szaleńca, który podpalił ten świat. Jak się okazało historia wcale, a wcale się nie skończyła. Czasy też się nie skończyły. Nowy wspaniały świat wcale nie nadszedł, a nadeszło zło i zniszczenie. Katastrofa i destrukcja. Nihilizm oraz początek końca. Końca tego świata? Końca ludzkości? Końca tego, co dobrze znaliśmy? A może my niczego nie znaliśmy, tylko osiedliśmy na mieliźnie „świętego spokoju”, na brzegu nieistniejącej krainy dobrobytu i dobrostanu, na łachach rozleniwienia higieną i bezpieczeństwem, kreowanym nachalnie poprzez skostniałe instytucje do naszych uwolnionych od myślenia umysłów? Covid był tylko wstępem, prologiem i preludium do tego, co właśnie zaczyna następować?

Zapytam się Was... ależ tak, właśnie Was się zapytam: o co toczy się ta wojna? Dlaczego strzelają, niszczą, bombardują, zabijają? W jakim celu? Po co? Komu jest to potrzebne?

Dlaczego nie zjem już pierogów ruskich okraszonych śmietanką, od teraz będą już tylko pierogi ukraińskie i słowa ukraińskie, i sława Ukrainie, i sława bohaterom.

I tamten świat odejdzie w niepamięć, a nastanie nowy świat. Nastanie?

Zaczynają się nowe czasy. Zbiera się plony historii. Kiedy to się wszystko zaczęło? Kiedy zburzono berliński mur? Kiedy powiedziano o czymś i o kimś – imperium zła? Kiedy gwiezdne wojny rozmontowały Związek oraz... ducha rewolucji? Czy kiedy runęły dwie wieże? A może jeszcze później? A może jeszcze wcześniej? Kiedy kultywowano spartańskie wychowanie w szkole KGB, kiedy wzorem Hitlerjugend szkolono człowieka bez właściwości, z jednym przesłaniem – unicestwić wroga.

A może zaczęło się to wraz z postępem, kiedy demontowano słowa, literaturę spychając do kątów, poezję wymazując z mapy świata, a pisarzy wyrzucając do zbioru ludzi gorszej kategorii. Kiedy w ten właśnie sposób w białych rękawiczkach udoskonalono metodologię stosów palonych księgozbiorów, bo zakazanych lektur mamy bodaj coraz więcej, tylko że nie trzeba ich zakazywać, gdyż i tak ich już nikt nie czyta... Być może mnie poniosło? Poniosło do poszukiwania zła, w niszczeniu dobra, w niszczeniu sztuki, piękna, zachwytu, intymności spotkania z poezją właśnie...?

To nie są czasy dla poezji. To czasy wojny. Tyle, że wojna ... zawsze rodziła i rodzić będzie... poezję. Nasz przyjaciel, Sergiej Shelkovyj pisze w charkowskim schronie. Przeczytajcie poruszający wiersz Siergieja Szelkowyja, ukraińskiego poety i tłumacza, w przekładzie Antoniego Matuszkiewicza.

 

Nie dzwońcie do mnie zza granicy.

Ja przed wojną nie będę uciekał –

Z Ukrainy, którą zły sen niszczy,

ściąga realną drogą na dno piekieł.

 

Jeszcze krwawszy ogarnie nas czas,

Jeszcze nieraz będą nas zabijali.

Lecz niebo samo zatroszczy się o nas

I jak świece gwiazdy nam zapali.

 

I na przekór nawale drapieżnego zwierza,

Na przekór grozie odwiecznego bydła

Będzie, będzie Ukraina moja,

Przeznaczenia jej światło rozbłyska!

 

Nie zapraszaj mnie do ziemi piękniejszej –

Tu boleje serce me przebite.

Eloi – znowu wykrzyczę –

 

Eloi,

Tu są pokłady wszystkich mogił moich,

Poczęstunki wszystkie nad nimi i kwiaty.

 

Przypominają mi się strofy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, jego niesłychanie wstrząsający głos z płonącej Warszawy, z ginącego miasta, ginącego świata skontrastowanego z młodością i nadzieją:

 

I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,

i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.

Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.

Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?

 

Może to i banalne, ale wiersz powstały 78 lat temu podpowiada mi, że nasze serce właśnie pęka. Nie potrzeba kul, coraz wymyślniejszej broni uśmiercającej hurtowo i szybko, nie potrzeba wojen, strzałów, wybuchów, wystarczy świetnie rozprzestrzeniany lęk, miarowo dawkowane wiadomości, ów info jazgot i zgiełk propagand, newsów i dociekań. Serca pękają i milkną.

Pozostaje nam wiara w zwycięstwo. Wiara w wolną Ukrainę, w triumf wolności nad imperium zła –

Za dużo polityki, we wszystkim – za dużo polityki.

Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek.

Poeci wpychają politykę w życie

jak pięść w rękawicę bokserską.

 

raz ukraińskie poproszę (...)

Andrzej Walter

 

 

Plakat

Leszek Antoni Nowak

 

Pabluś i przyjaciele

 

Z początkiem grudnia ubiegłego roku we wrocławskim wydawnictwie Questio ukazała się książka „Pabluś i przyjaciele. Przygody wrocławskiego buldożka”, przed kilku laty podyktowana mi w większej części przez Pablusia – mojego buldożka francuskiego. Książkę tę napisaliśmy z myślą o najbliższym nam – pieskach i ludziach. A skąd publikacja? Na tym miejscu zacytuję słowa Doroty Nowickiej: Pomysł na książkę zrodził się najpierw w głowie Autora, jej publikacja stała się jednak później pragnieniem szerszej publiczności. Być może trudno w to uwierzyć, lecz to właśnie mobilizacja osób pozornie niezwiązanych z Autorem była  katalizatorem do działania i przyciągała coraz więcej ludzi chętnych do pomocy. Większość z nich dostrzegła w Leszku Antonim Nowaku osobę, która opisuje bliską im codzienność, przedstawianą oczyma jego psa Pablusia, przypominającego swoimi psimi zachowaniami ich własne buldogi.

A teraz słów nieco o samej książce i zawartych w niej treściach w posłowiu napisanym przez Jana Pacholskiego:

Oddając w ręce Czytelników nową książkę, redaktorzy zwykli zamieszczać w posłowiu szereg objaśnień, także odnośnie do przynależności gatunkowej świeżo wydanego dzieła, często usiłuje się też przedstawić krąg potencjalnych odbiorców. Z tym ostatnim uda się nam uporać stosunkowo najłatwiej: książka ta, pachnąca jeszcze farbą drukarską, z pewnością utrafi w gusta wszystkich miłośników psów większych i mniejszych, nie tylko buldożków, jak również do innych osób, którym nieobce jest poczucie humoru reprezentowane przez Autora (a może Autorów?); warto jednak ostrzec tych, którzy zwiedzeni atrakcyjną szatą graficzną, uznają, iż jest to pozycja dla najmłodszych Czytelników. Otóż nie, to raczej nie jest książka dla dzieci, a już z pewnością nie wszystkie jej fragmenty nadadzą się dla „naszych milusińskich”. Jeśli jednak wyrażone powyżej ostrzeżenie miałoby rozochocić Czytelnika żądnego treści nieprzyzwoitych, sprośnych i wulgarnych, również i jego będziemy musieli rozczarować: poza aluzją czy historycznym cytatem nie znajdziemy tu pożywki dla miłośników tego rodzaju treści, to zaś, co ociera się o tematykę dla dorosłych, podane jest w sposób elegancki i zawoalowany – i nie ma tego wcale dużo! Nie przeważają więc treści dla dzieci, nie dominuje też zawartość tylko dla dorosłych, a co w takim razie jest? Przede wszystkim znajdziemy tu wspaniały dialog człowieka z psem, a może raczej należałoby napisać w odwrotnej kolejności: psa z człowiekiem, gdyż to perspektywa czworonoga dominuje w narracji tej książki. Ludzki towarzysz buldożka, będącego w tym utworze głównym bohaterem, dyskretnie schodzi na plan dalszy, próbując objaśnić pieskowi ten skomplikowany świat przedziwnych istot, które miast na czterech, poruszają się na dwóch nogach. To, co z naszej wspólnej planety uczynił gatunek ludzki, uzurpując sobie prawo do bycia jedynym władcą Ziemi i zapełniając ją nieprawością, okrucieństwem i mnóstwem zła, nie mieści się w dobrodusznej głowie czworonożnego protagonisty. Buldożek Pabluś dziwi się temu światu, bestialstwu człowieka wobec przedstawicieli własnego gatunku oraz wobec innych stworzeń, a jego pan, by ukoić niespokojne kołatanie psiego serduszka, opowiada mu także wiele pozytywnych historii z dziejów psio-ludzkiej koegzystencji: o psach-bohaterach, przyjaciołach, pomocnikach, ale także o dobrych ludziach, którzy ratują czworonogi lub innych przedstawicieli swojego gatunku. Jest też sporo historii i anegdot z bliższej i dalszej przeszłości, podanych ze swadą i humorem, lecz także z nutą refleksji. Mamy nadzieję, że ten pozytywny ton zaważy na odbiorze niniejszej pozycji! Najważniejszymi fragmentami utworu, który oddajemy w ręce Czytelników, są bez wątpienia obszerne wyimki z pamiętnika głównego bohatera, spisane z psiej perspektywy, ukazujące nie tylko symbiozę czworonoga z człowiekiem, ale przede wszystkim tajemny świat relacji międzypsich: dyskusje zgranego grona przyjaciół z jednego z wrocławskich podwórek – przedstawicieli różnych znanych ras, ale także psiaków dostojnie łączących w sobie elementy różnych odmian; inaczej niż w świecie ludzi nikt nie wypomina tu nikomu jego plebejskiego czy też szlacheckiego pochodzenia, psi egalitaryzm i prawdziwie demokratyczna postawa mogłaby być przykładem dla wielu przedstawicieli gatunku homo sapiens! Nie znaczy to jednak, że koegzystencja czworonogów jawi się jako nieprzerwana sielanka: Czytelnik pamiętnika wprowadzony zostaje w istotę różnych psich sporów, ale także we wspólne przedsięwzięcia, harcerskie przygody, psów z różnych stron Polski, a nawet z zagranicy, biesiady i wycieczki oraz wiele innych wydarzeń. I choć książka ta niesie wiele treści uniwersalnych, to pozostaje ona opowieścią typowo wrocławską, osadzoną w konkretnej topografii okolic Placu Grunwaldzkiego z wplecioną w miejski krajobraz nieśpiesznie płynącą i niekoniecznie błękitno-modrą wstęgą Odry, z urastającą do rangi owianej legendami psiej tawerny restauracją „Plastyczna” w budynku Instytutu Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Piesek i jego pan wyruszają też za miasto, przede wszystkim w urokliwe okolice Gór Bardzkich, nad Nysę Kłodzką, do Kamieńca Ząbkowickiego i do samych Ząbkowic Śląskich, które pojawiają się też we wspomnieniach psiego pana, opowiadanych przezeń zasłuchanemu buldożkowi, a wraz z nim Czytelnikom. To wieloraka opowieść, którą trudno wtłoczyć w ramy jednego gatunku, rodzaj literackiego kolażu, gdzie romantyczna ulotność i fragmentaryczność miesza się z pozytywistyczną relacją z wyprawy badawczej, gdzie historyczne fakty z dalszej czy bliższej przeszłości Wrocławia i Śląska przeplatają się fantastycznym światem psich przeżyć, z wizjami, projekcjami, a przede wszystkim ogromną dawką specyficznego poczucia humoru. Mamy nadzieję, że książka, którą oddajemy w ręce Czytelników, przyniesie im wiele radości i uśmiechu, ale także refleksji i zadumy nad kondycją współczesnego człowieka.

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

  

Plakat

 

 

Plakat

Jerzy Stasiewicz

 

Szlakiem festiwali i salonów 2021 roku

 

Rok – powiedzmy salonowy – rozpoczął się od styczniowej – rodzinnie – wizyty w pracowni rzeźbiarskiej prof. Mariana Molendy. Mistrz akurat kończył ponad dwumetrową – w glinie – postać rotmistrza Witolda Pileckiego. Latem pomnik z brązu stanął w Opolu.

Artysta – przy lampce przedniego trunku – opowiedział o dylematach twórczych związanych z oddaniem prawdy szczegółu, ale i charakteru osobowości postaci kawalerzysty, znanej przede wszystkim z działalności niepodległościowej i bestialsko zamordowanej. Ale to także malarz – po dziś dzień w kościele parafialnym w Krupie wiszą dwa obrazy pędzla Witolda Pileckiego. Pamiętajmy! Postacie pomnikowe to przecież kiedyś żywi ludzie!

8 kwietnia boleśnie uderzył w Dolnośląski Oddział Związku Literatów Polskich śmierciami: Danuty Kobyłeckiej (covid) rocznik 1963; nysanki, poetki, psychologa, nauczycielki, inicjatorki oświaty niepublicznej, autorki czterech zbiorów wierszy i książki biograficznej Jerzego Kozarzewskiego, patrona Zespołu Szkolno-Przedszkolnego, którego była dyrektorem. I Wiesława Prastowskiego, rocznik 1936, urodzonego w Łunińcu na Polesiu. Wrocławianina, dr n. med., internisty-anginologa, dla którego medycyna była legalną żoną, a poezja kochanką – jak sam mawiał. Nauczyciela akademickiego, ordynatora oddziału. Autora jedenastu tomów wierszy. Poezja Wiesława to zapis refleksji lekarza nad przeżywaniem rzeczywistości, poszukiwaniem prawdy o świecie i człowieku, odczuwania przemijania.

Na początku czerwca ponownie z Violą i Oskarem gościmy w pracowni nad rzeką. Mistrz tworzy pomnik-ławeczkę Jerzego Kozarzewskiego poety, więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, emisariusza rządu londyńskiego, więźnia komunistycznego (dwukrotnie skazanego na śmierć), prawnuka Ksawerego Norwida (rodzonego brata Cypriana Kamila), od 1 listopada 1955 roku mieszkańca Nysy, twórcy Ogniska Muzycznego w naszym mieście, społecznika.

Profesorowi zależało na naszej opinii – że tak powiem – wizualnej, gdyż państwa Kozarzewskich znaliśmy, a Viola w dzieciństwie mieszkała nawet po sąsiedzku przy ulicy Żwirki i Wigury.

„Poeci są blisko” – czerwcowe spotkania w podcieniach „Starej Wagi”, w ramach Nyskiego Salonu Literackiego zgromadziły sporą grupę poetów nie tylko z Opolszczyzny. Nie zawiodły Małgorzaty Bobak: Danuta Bartoszuk (Mazowsze) – indywidualne widzenie świata. I Lucyna Brzozowska (Podbeskidzie), o której pisałem w eseju „Jaskółka... i popiół tajemnicy...”. Siedziała obok mnie – emanując kobiecością. – Na podorędziu wymyśliła haiku sytuacyjne (szkoda, że nie zanotowałem, przepadło). Zaprezentowanym lirykiem poruszyła do głębi licznie zgromadzoną publiczność. Zabrakło krzeseł, ludzie stali półkolem na ulicy. Ruch kołowy zamarł.

W lipcu po raz dziewiętnasty Stasiewiczówka gościła poetów „Bitwą w tle”. Przybyli: Jan Szczurek, František Všetička, Zosia Kulig, Rysio Ścibor, Bożena Tokar-Matkowska, Witek Hreczaniuk, Ada Jarosz, Mundek Borzemski, Gosia Bobak, Daniela Długosz-Penca. Ze łzą w oku wspomniano: Danusię Kobyłecką (zawsze obecną) i Zdzisława Borzemskiego – tatę Edmunda – przyjaciela poetów.

Grażyna Drobek-Bukowska miała być „gwoździem” programu. Cieszyła się ze spotkania z dużą grupą pisarzy. Przygotowała pamięciowo wiersze, krótki fragment prozy, garść anegdot. Nieszczęśliwy upadek (progi) uniemożliwił  przyjazd. Ale ból – jak ciemność – nie zamyka świata. Była długa rozmowa telefoniczna z uczestnikami „bitwy”. Były liryki. Ze swojego kalectwa – raczej niemocy – uczyniła metaforę. Sycąc zebranych życiodajnym ogniem. W następnym tygodniu każdy z uczestników otrzymał pocztą tom wierszy Grażyny z obszerną dedykacją...

Esej gospodarza „Tragedia źródłem dobroci – ze szczyptą poetyckiej soli –  na drodze życiowej Grażyny Drabek-Bukowskiej”, drukowany w większości gazet literackich w Polsce i pomieszczony w tomie poezji Najpiękniejsze kwiaty dla Stwórcy (2021) przeczytała z atencją Ada Jarosz.

Biesiada u Violi i Jerzego to także dobre jadło i wykwintne trunki – nie mylić z cieczą grafomana – napędzającą dyskusję przy huku armat, szarży konnicy; wdziękach markietanek. I nocy białej jak wiersz.

Na koniec miesiąca z Janem Szczurkiem i Adą Jarosz po raz kolejny – przez Głuchołazy – malowniczą pagórkowatą trasą, wzdłuż całych Czech, ruszyliśmy na podbój Hodanina, ścielącego poezję „Po obu stronach Morawy”. Kwaterą powitała nas parafia czeskiego kościoła husyckiego z jej rezydentką i organizatorem festiwalu – Jarmilą Moosovą. Oficjalne otwarcie w Galerii Sztuk Pięknych. Słowo laudacji Vlado Petroviča, gospodarza po słowackiej stronie. Odbył się także wernisaż połączony z promocją albumu malarsko-poetyckiego Žalmy duše (2020) Jozefa Jelenáka (artysty malarza, rocznik 1935), okraszony liryką Ewy Kubánowej (poetki, urodzonej w 1971 roku), w zabytkowym budynku fabryki fajansu, ufundowanym przez Franciszka Stefana Lotrińskiego z Holičy. Dziś Teatr rodu Švrčków-Beseda. Szukanie inspiracji twórczych w tajemniczych uliczkach Hodonina, na dziedzińcu zamku Holič, letniej rezydencji Habsburgów (Marii Teresy i Franciszka Stefana z Lotaryngii). Następnie rejs po granicznej Morawie statkiem „Konstancja” do kanału Baty. Na górnym pokładzie wystąpienia poetów w języku narodowym, ciekawie (niezrozumiale dla wszystkich) brzmiał język węgierski, urozmaicone muzycznie – ballady Jarmili Synkowej. Wzdłuż przystani ukryte w szuwarach postacie z czechosłowackich bajek. (Dowiedziałem się – o zgrozo – że Rumcajs po słowacku to Rumpel, a byłem święcie przekonany, że to... samochód sąsiada). Nocna biesiada – dawno się nie widzieliśmy – pełna dyskusji o poezji i roli poety w świecie coraz bardziej online. Z osobistą refleksją Ladislava Špánika. Raczeni regionalnym winem (Południowe Morawy), antidotum na covid. Co ciekawsze uczestnicy wykazali jednomyślność nawet przy... kilkunastu toastach, pod nutę słowiańskich pieśni... Tak rodzą się przyjaźnie i współpraca. W przyszłym miesiącu na łamach polskiej prasy zaprezentowałem poezję Mircey Dan Duty – rumuńskiego poety.

20 sierpnia na zawołanie Małgorzaty Bobak-Końcowej – Pierwsza Nyska Noc Poetów! Do Śląskiego Rzymu z najdalszych zakątków Rzeczpospolitej dzielić się słowem, ściągnęli tłumnie – wymienię zapadłych w pamięć i oko: Teresa Bachleda-Kominek, Bogusława Chwierut, Małgorzata Hrycaj, Sławomir Jankowski, Marta Klubowicz, Krzysztof Kokot, Joanna Nowocień, Bogusław Olczak, Izabela Ptak, Małgorzata Skwarek-Gałęska, Joanna Wicherkiewicz, Walter Pyka.

Harry Duda omówił życie i twórczość Cypriana Kamila Norwida „ducha nocy”. Miałem zaszczyt przed takim gremium zaprezentować wiersz pt. „Płomienie poezji sięgają obu fortów”. Liryka przeplatała się z pieśnią, niesiona wiatrem ponad dachem bazyliki pw. świętych Jakuba i Agnieszki  (najbardziej stromy dach w Europie), którą nazajutrz poeci mieli okazję zwiedzić, łącznie z poddaszem i wieżą – tylko dla śmiałków (54 m wysokości). Piszący te słowa i Ryszard Grajek po dziś dzień chodzą na gumowych nogach.

Była wędrówka z przewodnikiem po historycznej części miasta i rejs po jeziorze. Dodatkowo goście zostali obdarowani rzeczową publikacją Nysa – wspólne dziedzictwo kulturowe pogranicza i trójpakiem książęcego browaru zawierającym: „nyskie jasne”, „nyskie chmielone”, „Sudety”. Na etykiecie samochód „Nysa”, kojarzony od zawsze z miastem. Piękny, jak żona w dniu ślubu.

23 września odsłonięcie pomnika-ławeczki Jerzego Kozarzewskiego przed Urzędem Miejskim w Nysie. Wieczorem usiadłem przy poecie w świetle reflektorów, zastanawiając się, jak ta skromna osoba czuje się wystawiona na widok publiczny. Wydawało mi się nawet, że Pan Jerzy skulił się w sobie i próbował przepraszać za zamieszanie.

Festiwal Poezji Słowiańskiej Czechowice-Dziedzice ma swój klimat i specyfikę porządku. Wszystko tutaj dopięte, dokręcone do ostatniego zwoju. Każdy z poetów jest jednakowo ważny, ma swój – wystarczający – czas na prezentację (szkoły, dom kultury). Ma możliwość poznania i wysłuchania najwybitniejszych. Ale po kolei... Dotarłem w towarzystwie Gosi Bobak i Ady Jarosz. Inauguracja festiwalu w historycznej przestrzeni. W czasie wędrówki z przewodnikiem po najstarszej części miasta – zaskoczenie. Tutejsze tereny wchodziły w skład Księstwa Cieszyńskiego. Jako lenników króla Czech, nie dotknęła nas, Polaków na tych ziemiach, hańba rozbiorów. Tutaj Rysiu Grajek odnalazł źródła Euterpe; słowo – człowiek trwa szlachetnością; poezja to przyjaźń. Najbardziej odczuliśmy to w szkołach, w skupieniu, w zasłuchaniu młodzieży. Odważnej prezentacji uczniów – przy rówieśnikach – młodzieńczych wierszy. W Książnicy Beskidzkiej w rozmowach nie tylko wierszem Barbary Gryszki-Zych z Marianem Kisielem. Juliusza Wątroby z klasykiem Józefem Baranem (utwory w podręcznikach szkolnych). Ale i na sesji literackiej, którą z Wojciechem Kassem (inny kąt nachylenia) prowadziła Agnieszka Herman. No i rozmowy kuluarowe, pełne wiedzy pożytkowanej po czasie. Tu wymiana maili z Pawłem Krupką. Czekanie na jego przekłady wierszy ciekawych poetów z różnych stron świata, recenzje, podsumowanie wydarzeń w dwutygodniku Pisarze.pl.

Podziwiam Joannę Słodyczkę, potrafi w przeciągu kilku godzin – między przesiadkami – zwiedzić niemalże całą Nysę. Od Werblistów, poprzez Rynek Solny, bazylikę, pomnik marszałka Piłsudskiego, Altanę Eichendorffa i przed czasem zapukać do Stasiewiczówki. I trójcą z Janem Szczurkiem przez hrabstwo kłodzkie, stromym podjazdem Monkolna, zawitać na wzgórzu w gigantycznym, benedyktyńskim klasztorze na 22. Dniach Poezji Broumov. Z Verą Kopecką, witającą przybyłych na dziedzińcu, przytulić się czule. (Dwa lata czekaliśmy na powtórne spotkanie). Oczekują nas książki: Světlo a stiny podzimu almanach festiwalowy, mieszczący poetów, uczestników festiwalu z Czech, Bułgarii, Łotwy, Polski, Słowacji i Ukrainy i antologię  Cesty – 63 nazwiska. Autorzy spoza Bohemii drukowani w języku ojczystym i tłumaczeni na czeski przez Verę, także autorkę fotografii zamieszczonych w publikacji.

Wystąpienia poetyckie w celi klasztornej, warsztaty w krynickim schronisku (baza festiwalu), gdzie miałem przyjemność zaprezentować swoich Pisarzy wobec zagrożeń cywilizacji, antologię poezji i prozy pod redakcją Ireny i Stanisława Nyczajów, wydanej w Oficynie Wydawniczej „ STON2” w Kielcach.

Gościliśmy w Janoviczkach (widać Śnieżkę) na jubileuszu 30-lecia Polsko-Czeskiego Klubu Artystycznego „Art Studio”, połączonego z wystawą prac malarskich jego członków. Wyróżnieniem jest znać i spotykać takich ludzi, jak: Henryk Hnatiuk, Antoni Matuszkiewicz, Vera Kopecka, Miroslaw Kapusta, Jaroslav Schnerch, Jana Wienerová. Móc porozmawiać z Teresą Bazałą, naczelną „Ziemi Kłodzkiej”, miesięcznika wydawanego w językach: polskim, czeskim i niemieckim.

Do Polanicy Zdroju na Międzynarodowy Festiwal Poezji „Poeci bez granic” im. Andrzeja Bartyńskiego wyruszyłem koleją, malowniczą górską trasą przywróconą niedawno do ruchu przez Otmuchów, Paczków, Kamieniec Ząbkowicki, Bardo Śląskie, Kłodzko. Polecam widoki z okien na zbocza i doliny, ciszę przejazdu. Naprawdę warto zostawić samochód w garażu. Spacerkiem przejść się z dworca do Hotelu „Medical Sensus”. Poczuć wolność wędrowca naładowanego liryką i wzrok samotnych... (?) kuracjuszek.

Wprawdzie spóźniłem się kilka minut, trwało akurat wręczenie „piór zasłużonych literaturze”, tym z powołania – jak podkreślił Andrzej Walter, jeden z pomysłodawców nagrody. Ale zaraz była promocja festiwalowego almanachu Jeszcze zmierzch żarzy (62 autorów z 8 krajów). Pod redakcją i wyborem Kazimierza Burnata. Kaziu nie poddawaj się – trzymamy za ciebie kciuki podparte modlitwą. Zżarty tremą zaprezentowałem miniaturkę prozatorską „Rozdrapywanie krajobrazu”... Tyle wybitnych osobowości.

Nazajutrz założenie kwiatów pod pomnikiem Adama Mickiewicza, recytacja utworów wieszcza. Spacer szlakiem historycznych miejsc miasta i poszukiwanie natchnienia. Wielką zaletą i nauką dla uczestników są referaty tematyczne – wygłoszone przez Andrzeja Dębkowskiego, Andrzeja Waltera, Darka Pawlickiego, Marka Wawrzkiewicza – poświęcone literaturze – z otwartą dyskusją i z udziałem publiczności, przed którą także mieliśmy możliwość wystąpić w kawiarni Bohema na poetyckim Hyde Parku. I w biesiadzie artystycznej.

Festiwal to również „zgrupowania” kuluarowe – miałem zaszczyt poznać: Marię Magdalenę Pocgaj, Zbigniewa Gordzieja. Grono uzupełniali: Zbyszek Niedźwiecki Ravicz, Darek Pawlicki, Anita Pawlak, (odciągnął mnie do swego pokoju na małe co nie co, znawca wykwintnych napitków Józef Frąckowiak, Europejczyk z Ziemi Kępińskiej i miłośnik ko...ni). Alina i Krzysztof Galasowie, Rysiu Grajek – drogą powrotną odstawił mnie do Nysy. A ja po trasie pokazałem mu mury obronne Paczkowa (polskie carcassonne).

W grodzie Przecława z Pogorzeli za parę dni w ramach jesiennych Spotkań Literackich miałem wieczór autorski (z honorarium, dziś zupełnie zapomniane słowo) pt. „Powróciłem” z widownią ponad stu osób. Wielka zasługa dyrektora Andrzeja Kłoczki, potrafiącego połączyć „Książkę na warsztat” – prezentacje powarsztatowe młodzieży PSP nr 3 w Paczkowie (konsultant Danuta Babicz–Lewandowska) z wernisażem poplenerowym Paczkowskiej Grupy Artystycznej i recitalem Kamili Bilewicz.

Mury Zamku Moszna były świadkami promocji 31. numer kwartalnika „LiryDram”. Twarzą tego numeru jest Marcin Orliński. Zamek posiada oryginalnie zachowaną pałacową sień, z największym kominkiem w gmachu – jedyny czynny – śmiejącym się płomieniem dębowych polan do poetów, jak w czas wizyt (polowania) cesarza Wilhelma II. Skrzypienie otwartej, rzeźbionej antresoli i klatki schodowej świadczyło o duchowej obecności Tiele-Wincklerów (śląskiego rodu – potentata węgla i stali – rezydującego w zamku 99 wież i wieżyczek, 365 pomieszczeń – w latach 1866-1945).

Rzeczowe słowo o kwartalniku wygłosiła Marlena Zynger, redaktor naczelna. Przedstawiła zebranym właściciela firmy konserwatorskiej – powinowactwo serca – dokonującej renowacji obiektu. Stąd na łamach czasopisma obszerna historia zamku Moszna i terenów przyległych, i cały rozdział poświęcony twórczości poetyckiej poetów z Opolskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Przybyli obowiązkowo z wierszem.

Marek Wawrzkiewicz (pozazdrościć mobilności: Gorzów, Polanica, Moszna. Pomiędzy stolica na zmianę garnituru) przedstawił w obszernym skrócie stulecie działalności początkowo Związku Zawodowego Literatów Polskich, a od 1949 roku posługującego się obecną nazwą. Z pierwszym prezesem po odzyskaniu niepodległości Stefanem Żeromskim.

O twórczości Marcina Orlińskiego ze znawstwem wypowiedział się Rafał Gawin – Dom Literatury Łódź. Zaprezentowano wiersze zamieszczone w periodyku i udzielono głosu poetom przybyłym z najdalszych zakątków kraju: Małgorzata Hrycaj, Rafał Różewicz, Robert Marcinkowski, Beata Zalot. Był czas dla bardów piosenki autorskiej: Janusz Ochocki, Jarosław Kąkol, Sylwia Lehner.

Stoły uginały się od napitków i jadła, co sprzyja biesiadzie i czarom. Dojeżdżając – zabłądziłem. Powrotem – rozbiłem zderzak. Gosia Bobak jako pasażer zniosła to dzielnie, choć odpokutowała covidem.

Z początkiem grudnia zawitałem do Prudnika (willa Frankla) na promocję  Nábřeži non / Nabrzeże non Františka Všetički, książki czesko-polskiej w przekładzie Wojciecha Ossolińskiego. Autor jak i translator kontynuują po wiekach przerwy – bez żadnych modyfikacji – strofę włoskiej poezji renesansowej złożonej z dziewięciu dziesięciosylabowych wersów z obrazem rymowym: abababccb. Wprowadzając ją na nowo do czeskiej i polskiej literatury.

Ucztą prawdziwą jest być wśród twórców potrafiących mówić, którym i słuchanie nie jest obce. Współpracujących z sobą dziesiątki lat w przyjaźni – czasem kolczastej. Znakomicie uwiecznionej na obrazie (okładka książki) Pawła Pałczyńskiego. Dziś dopiero dostrzegłem w głębi płótna  – nie góry –  a rubensowskie kształty kobiece.

Mimo pandemii widać, że życie literackie i towarzyskie powoli wraca na normalne tory. Twórcy odetchnęli, poczuli bliski kontakt z czytelnikiem nie zawsze przestrzegającym obostrzeń? Ale coś za coś. A może to już powrót do normalności. Bo przecież, ile może być kolejnych fal?

Jerzy Stasiewiewicz

 

 

Plakat

Ryszard Mścisz

 

Nadsańska poezja po raz trzeci

 

Znany stalowowolski prozaik i poeta Mirosław Osowski doprowadził do powstania trzeciego już almanachu poetyckiego Wiersze znad Sanu. Podobnie jak w przypadku poprzednich, kryterium jest nadsański rodowód twórców w nim obecnych, nie ma natomiast klucza tematycznego, a więc ich poezja nie musi mieć bezpośredniego związku tematycznego z regionem, w którym mieszkają i tworzą. Twórcy ci tworzą Klub Literacki, który zachowuje formułę otwartą, umożliwia im zaprezentowanie (we własnym wyborze) dorobku, dokonań twórczych – zwykle aktualnych, z ostatniego czasu.

W tegorocznych Wierszach znad Sanu prezentowanych jest zdecydowanie najwięcej twórców, bo aż 21 (w pierwszym było 16., w drugim 17.). Obok tych, którzy już w almanachu zaistnieli, zauważalna jest bardzo liczna grupa młodych poetek, często związanych z Warsztatami Poetyckim „Wers” w Stalowej Woli. Karina Jurewicz, Izabela Chyła, Alicja Czech, Aleksandra Knap, Natalia Męcińska i Małgorzata Sobkiewicz to poetki mające na koncie wiele sukcesów w konkursach dla młodzieży szkolnej – między innymi wszystkie były laureatkami różnych edycji Podkarpackiego Konkursu Twórczości Literackiej „Gdy słowa dojrzewają”, organizowanego przez Zespół Szkół w Jeżowem. We wszystkich częściach almanachu, a więc i w tej, swój udział mają: Elżbieta Ferlejko, Henryk J. Giecko, Hiacynt Górnicki, Jacek Kotwica, Marta Męcińska, Grzegorz Męciński, Ryszard Mścisz, Wiktoria Serafin, Bogdan Stangrodzki, Małgorzata Żurecka i Mirosław Osowski.

Także w tym trzecim almanachu jest spora grupa twórców z kręgu rzeszowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Literackiego „Witryna” w Stalowej Woli. Pojawiają się także, na równych prawach, twórcy niezrzeszeni, niemający na koncie wydanego tomiku, ale zwykle piszący już od pewnego czasu, którzy odkryli w sobie pasję tworzenia. Niekiedy te almanachy sprawiły, że mogą się ze swoją twórczością pokazać, choć niektórzy twórcy już w czasopismach czy różnych almanachach mieli okazję zaistnieć. Decyduje to o dużej różnorodności prezentowanej poezji, która pod względem formalnym, dojrzałości i poziomu twórczego a także w wymiarze pokoleniowym cechuje się sporym zróżnicowaniem.

Trudno byłoby o taką pełną ocenę zestawu utworów poszczególnych twórców (który wszakże nie musi być też reprezentatywny dla całego dorobku poety), spójrzmy zatem na te propozycje wybiórczo, odwołując się do wybranego utworu z zestawu zaproponowanego przez twórcę. Będzie to pod pewnymi względami forma zachęty do sięgnięcia po inne, zamieszczone w almanachu wiersze twórcy i skonfrontowanie z nimi tego, który zostanie przywołany.

W opisowej Monotonii zimy Izabela Chyła zaczyna od opisu zimowego poranka, który ma po części impresjonistyczny charakter, jednak „wyostrzają” go „kruczoczarne gałęzie”. Panująca wokół cisza, myśli przysłonięte mgłą i jakby zamrożone to wyznaczniki pewnego zagubienia jednostki, braku celu, do którego mogłaby dążyć. Na swój sposób koresponduje z tym utworem wiersz Alicji Czech Matka. Tu jednak wszystko jest zgoła niezimowe, rozjaśnione, tonie w kolorach tęczy, choć w tym „rozbłysku” natury coś nieudanego, jakieś niepowodzenie, cień niepokoju dogasa. W zakończeniu wiersza dochodzą do głosu sprzeczne odczucia: z jednej strony jakaś wiara, pokrzepienie związane z przyszłością, z drugiej strony pewien sceptycyzm, obawa.

Zapytanie o przyszłość, próba przeniknięcia Bożego planu w odniesieniu do podmiotu lirycznego i możliwości kreowania drogi życia przez niego wieńczy wiersz Elżbiety Ferlejko Epilog. Widzimy tu zagubienie osoby mówiącej w „zgiełku” życiowych spraw, których hierarchię, ważność nader trudno ustalić, które ciągle trzeba selekcjonować bez pewności, czy czyni się to właściwie. Zagubienie to wiąże się także z ingerencją innych osób, zdrajców, którzy wiodą nas na manowce, wykorzystując to, co w nas szlachetne – pokazuje to w swoim wierszu Pozwalasz na to od początku Henryk J. Giecko. Tytułowa fraza, która powtarza się refrenowo w wierszu, może być odczytywana jako samooskarżenie, szukanie w sobie winy za taki stan rzeczy. Jednak ta „wina” ma źródło w dobru i szlachetności podmiotu lirycznego, którego wrogowie działają nieetycznie, podstępnie, wykorzystując jego pokłady wiary, nadzieję, złudzenia.

Kontrast między ciemnością i jasnością staje się punktem wyjścia wiersza Hiacynta Górnickiego W ciemności. Ciemność wyczula zmysły, powala słyszeć nawet delikatne głosy, a jasność oślepia. W ciemności zapala się „na dnie oka (…) mała iskierka”, ożywiają się obrazy w pamięci, wyobraźni, dom „wnika do duszy”. Ten ciekawy, pobudzający wyobraźnię wiersz zestawmy z utworem Kariny Jurewicz Gorycz, miękkość, w którym także ciemność nocy i jasność dnia oraz siła wyobraźni odgrywają swoją rolę. Codzienność ma swój gorzki wymiar, noc tasuje blaski i cienie, niesie z sobą grę uczuć, obrazów. Gorycz codzienności łączy się z brakiem bliskiej osoby, naocznością obrazów, wrażeń zmysłowych, które wszakże nabierają „chropowatości”, stają się ambiwalentne, trudne do uchwycenia niczym „miękki ogień”.

Boska muzyka natury, istnienia dominuje w wierszu Aleksandry Knap Bóg – dyrygent. W orkiestrze natury, którą dyryguje Bóg, biorą udział upersonifikowane żywioły i cząstki natury: ocean, skały, wiatr, kamienie. Inny obraz natury odnajdziemy w wierszu Jacka Kotwicy Zmiana pór roku. W jakiejś mierze i tu natura okazuje się być artystą – przedwczesny, a więc przybywający nieco niezgodnie z porządkiem mróz próbuje wszak ożywić sylaby i utrwalić się na płótnie. Zmiana w naturze naznacza swym piętnem czas, nabiera zgoła eschatologicznego wymiaru.

Ptasia nadzieja, wolność, radość w wierszu Marty Męcińskiej Lot jest „skażona” ludzkim bólem, okrucieństwem, tym, co przyziemne. Jest tu jakaś dwoistość natury ptasiej i ludzkiej, ślad metaforycznej metamorfozy – wszak „złamane skrzydła” dotyczą tak człowieka, jak i ptaka. Ów cień złamanych skrzydeł dorosłości daje się zauważyć w interesującym wierszu córki Marty – Natalii Męcińskiej, pod tytułem Stalowa. Obraz „nieżyjącego” miasta po północy, w którym pustoszeje skatepark, opuszczony przez „ostatnich rozbitków”, słychać odgłosy karetek i kół na podmokłym asfalcie, został zestawiony z uciekającą „w mrok” młodością, przemijaniem beztroskich „miodowych lat”. Obraz tej dorosłości znajdziemy w wierszu Przemijanie, napisanym przez tatę Natalii – Grzegorza Męcińskiego. Spojrzenie na młode lata jest zbliżone do tego z wiersza Adama Mickiewicza Polały się łzy. To wprawdzie nie lata „górne i durne”, ale „stracone na hulankach”, w szaleństwach młodości. Teraz podmiot mówiący, obserwując oznaki starzenia się u siebie, dostrzega to, co dobrego przyniosło mu życie, ale poczucie zmarnowanego i uciekającego czasu (również innym – czy to jednak pocieszenie?) go nie opuszcza.

Poczucie uciekającego czasu, w swej metaforycznej i symbolicznej odsłonie, pojawia się i w wierszu Ryszarda Mścisza U wrót zimy. Frazeologiczne i związane z wieloznacznością słów skojarzenia związane z zimą łączą się nie tyle z dojrzewaniem, co z nowymi czasami, w których wiele rzeczy zatraciło się, zostało „zamrożonych”. Z późną jesienią łączy się natomiast wiersz Anny Nowakowskiej Listopadowa cisza. W tytułowej ciszy, która kryje w sobie wiele smutku, trosk i dramatów (bywa „grobowa”, „wieczna”, myśli w niej „krzyczą” a ptaki zostawiają „niemy ślad”), „czas kamienieje”. Jednak wiersz kończy obraz wiosny, która nadejdzie ze „śpiewem”, a cisza (mająca perspektywę rozśpiewanej wiosny przed sobą) staje się okazją do refleksji, rozmowy z sobą. Dzięki Wiktorii Serafin, za pośrednictwem jej wiersza „Kończy się lato”, możemy cofnąć się od zimy poprzez jesień ku końcu lata. Ten opisowy wiersz ukazuje uroki natury, ale także tę porę roku łączy z wyciszeniem i zamyśleniem. Urokliwe metafory – „zielone spojrzenia (…) drzew”, „błoga cisza się (…) zieleni”, „wśród fioletów myśli niczyje błądzą” – prowadzą do refleksyjnej natury duszy ludzkiej, która znajduje w owym ciepłym pięknie ukojenie, wytchnienie i odczucie błogości.

Wśród bajkowych, dziecięcych wierszy Marty Sienkiewicz znajdziemy także utwór poważny, przeznaczony dla dorosłego odbiorcy – Testament matki. Mądre nauki, życiowe przestrogi matki dla jej dzieci dobitnie wybrzmiewają w wigilijny wieczór, kiedy jej już nie ma. Matka wierzy w opiekę Dziecięcia Jezus nad jej dziećmi, bo sama poleciła swe pociechy Jego opiece, a przestrogi i rady łączy z życzeniami, które tradycyjnie przecież przy tej okazji są wypowiadane. Małgorzata Sobkiewicz jeden ze swoich wierszy dedykuje Matce Bożej. Piękne wyobrażenie Maryi z wiersza Piszę Cię, Niebieska Matko zaczyna się słowami: „promieniem złotego słońca,/ srebrną kroplą wiosennego deszczu/ piszę Cię jak ikonę”. Smutna, nasycona cierpieniem Matka ma wysłuchać modlitwy podmiotu obdarzonego swoimi „cierniami”, obserwującego ludzi o „zamkniętych sercach”, „brudnych duszach”, których uśmiechy są „podszyte kpiną”. Podmiot mówiący pozbył się dziecięcej naiwności, owej uskrzydlonej wiary, ale ta „ikoniczna” Matka jest dla niego oparciem, źródłem sił do życia. Matka pojawia się także w wierszu Bogdana Stangrodzkiego Sen o Matce. Ma być ona dla podmiotu - w swej dobroci i wielkiej miłości – źródłem dobroci, wręcz świętości. Poszukuje tej inspirującej matki wszędzie: zarówno w „zgiełku ulicznym” jak i „u bram raju”. Jej bliskość to dla niego źródło mocy i ocalenia.

Obraz życia w wierszu Beaty Sudoł-Kochan Teatr w znacznej mierze odbiciem odwiecznego motywu theatrum mundi. Podmiot liryczny traktuje to odniesienie życia do teatru zarówno w wymiarze metaforycznym, jak i dosłownym. Trzeba więc dla „widowni” ubrać „nową sukienkę/ żeby ładnie wyglądać”, „odegrać rolę życia”, ale też kupić bilety, zasiąść w teatrze, poczekać aż podniesie się kurtyna i rozkoszować się spektaklem. Jesteśmy wszak w życiu zarówno aktorami, jak i widzami przedstawienia – wszak teatr to życie (jak w piosence rzeszowskiego zespołu RSC i wbrew temu, co odnajdziemy w wierszu-piosence Edwarda Stachury).

W wierszu Marty Zawrotniak Nadzieja na miłość wybrzmiewa pragnienie o spotkaniu kogoś, z kim będzie można iść przez życie „wspólną drogą”. Ma to być ktoś, kto zawsze poda rękę, z kim przez wszystkie życiowe zakręty i trudy będzie można śmiało podążać. Dla podmiotu mówiącego wiersza miłość ma mieć nie tylko wymiar wspólnoty serc, ale być czymś, co wskaże prawdziwy wymiar życia, napełniając go sensem i ratując przed zauroczeniem tym, co materialne. Szczęście i miłość w wierszu Małgorzaty Żureckiej Wystarczy wyłania się z pięknego metaforycznego obrazu: „tętno serca galopuje/ przez trakty spełnionych/ pragnień”. Obrazowo zostaje miłość zderzona z „cierpliwością kota”, który chce „położyć łapę/ na rozgrzanym ciele”. Wszystko to w jakiś sposób ilustruje pewien miłosny paradoks, lęk: kiedy ona „eksploduje”, na dnie duszy, w zakamarkach serca błądzi pytanie: „nie za dużo tej miłości/ czy nie za dużo?”

Podobnie jak w poprzednich almanachach, finalnym akcentem „Wierszy znad Sanu” są aforyzmy Mirosława Osowskiego, w których objawia się cała różnorodność egzystencjalnych refleksji i doznań, mądrości, której życie jest nauczycielką, odkrywczynią. Twórca obnaża tu między innymi przywiązanie człowieka do rzeczy mało ważnych, iluzoryczność i ograniczoność pięknego świata z książek, który wszak świata nie zmienia. Twórca mówi o walcu historii, meandrach polityki i myśleniu, które czasem prowadzi na manowce.

Zaproponowany zaczątek lektury (nawet w omawianych wierszach można odnaleźć więcej, a inne utwory przynoszą kolejne twórcze odsłony autorów) to pewien rys nadsańskiej poezji, prezentowanej przez 21. autorów obecnych w trzecich „Wierszach znad Sanu”. Każdy musi znaleźć własne poetyckie „ślady”, dokonać subiektywnych odkryć w sporym zbiorku, który zawiera ponad 100 wierszy i ponad 50 aforyzmów. Wierzmy, że ta twórcza inicjatywa Mirosława Osowskiego, która zdaje się coraz wydajniej owocować, przyniesie jeszcze sporo poetyckich „wcieleń”.

Ryszard Mścisz

 

_________________

„Wiersze znad Sanu. Almanach poetycki 3”. Pod redakcją Mirosława Osowskiego, Związek Literatów Polskich Oddział w Rzeszowie, Stalowa Wola 2022.