Nowości książkowe

 

 

Plakat

Kalina Izabela Zioła

 

To, co najważniejsze

 

Pod koniec ubiegłego roku została opublikowana nowa książka poetycka Stefana Pastuszewskiego, zatytułowana „Egzystencje i ptaki”. Tom ten składa się z czterech części: I Egzystencje, II Późne lato i jeszcze, III Nasze historie i IV Ptaki.

Wydawałoby się, że każda część jest odrębną tematycznie całością, jednak wątki i tematy wszystkich części splatają się ze sobą. Wydaje się, jakby autor w tych wierszach rozliczał się z dotychczasowym życiem, odświeżał wspomnienia, ludzi i miejsca dawno znane, prawie zapomniane, lecz mające znaczący wpływ na jego życie. Pisze o rzeczach i zjawiskach, istniejących wokół nas i w nas, mających na ludzkie życie największy wpływ, takich między innymi jak śmierć, miłość i czas. Poeta podkreśla również znaczenie myśli, słowa czy ciągłego przemijania, które wynikają z powyższych zjawisk.

Już od momentu powstania poezji, nawet gdy nie była ona jeszcze zapisywana, tylko przekazywana w zapamiętywanych z pokolenia na pokolenie pieśniach, można było spotkać się z tematem śmierci. W starych legendach i sagach wysławiano walki słynnych bohaterów i ich chwalebne zgony. Przez wieki mówiono i pisano o nieuchronnym końcu, który czeka każdego z nas. Również w dzisiejszych czasach temat ten często poruszany jest przez poetów. W książce Stefana Pastuszewskiego pojawia się wielokrotnie, opisywany z różnych punktów widzenia.

Czasem jest wspomnieniem strojącej się dla koleżanek kobiety: ogień w tym ognisku płonie sam z siebie / co innego u mężczyzny / którego już nie ma /a tak piękny był („Odczytane na rynku w Wałbrzychu”); czasem kulą, dosięgającą żołnierza na polu bitwy: ...werble grają / odprawiają na śmierć / lub do boju; ...razem! razem! / śmierć wybiera jednak osobno / nierozsądnie / według własnej miary / niescenicznie („Werble”); innym razem jest obecnością nieżyjących już dawno rodziców, echem ich słów powracających przez zasypane śniegiem ulice: ojciec otupuje nogi na wycieraczce pod drzwiami / matka – śpiewając – zupę kminkową waży / na czas / a w uszach tramwaj zawczorajszy dzwoni i dzwoni // późny styczeń straszy pustką białą: / włóż ciepłe skarpety – mówi matka i zacicha / ojciec już dawno milczy – / taka jego białość („Późny styczeń”); lub przynosi jej widmo wiatr znad rzeki: zza rzeki dochodził gwar zmarłych / bawiły się dzieci / gwar dzieci od wieków jest taki sam („Traktat o czasie”). Najbardziej przejmujący obraz śmierci ukazuje nam autor w rozbudowanym utworze „Tren na utonięcie Małgosi”. Śmierć młodziutkiej dziewczyny, prawie dziecka, oderwanej od świata, żyjącej w swoim własnym niewinnym i nieskomplikowanym świecie, niezbyt rozgarniętej, nieładnej, nikomu niepotrzebnej, która nagle tonie w wodach rzeki:

 

boli mnie ta śmierć

...

zgasł w wodzie płomyk nikomu niepotrzebny

 jakby koń stratował żuka przechodzącego przez drogę

i zdechło pisklę najsłabsze z pięciu

było i już nie ma

co się spełniło w to wilgotne, lutowe popołudnie

 jaką ofiarę i komu złożyła ta dwunastoletnia

dziewczynka

sama

z trzema psami

...

chleb rzucony na wodę nie odnalazł ciała

Czy zapatrzyła się na coś podczas beztroskiej zabawy z psami i przypadkowo wpadła do wody? Może ktoś okrutny skrzywdził ją i by ukryć swój podły występek wrzucił ją do głębokiej rzeki? Nie wiadomo. Jej nagłe zniknięcie na zawsze pozostanie nierozwiązaną tajemnicą.

Temat śmierci, pokazany z zupełnie innej strony, znajdujemy w wierszu Traktat o milczeniu: czemu poeto, który wiesz / że nikt nie odnalazł jeszcze granicy między życiem a śmiercią / - w tym pełgającym na seledynowym ekranie nadziei rozwiera się wieczność - / litujesz się nad umierającym / i brzdąkając na cytrze na jego chwałę / głuszysz jego jęki? // nie wolno przeszkadzać starcom charczeć / to ich śpiew. Tu autor próbuje nam uświadomić, że śmierć nie zawsze jest wzniosła, że człowiek często odchodzi wśród jęków, kaszlu i charczenia, że nie zawsze wznosi się ku światłu przy dźwiękach niebiańskich harf. Należy pozwolić umierającemu odejść w swoim tempie i na jego  własnych warunkach. I uszanować każdy sposób wiecznego odejścia, nawet jeśli nie jest zbyt piękny.

Pisząc o temacie śmierci nie mogę nie wspomnieć o poemacie „Ptaki”, który jest czwartą częścią omawianej książki. To rozważaniu o życiu, o jego przemijaniu, o samotności w tłumie, o tym, że umierając odradzamy się w następnych pokoleniach, które niosą w sobie cząstkę nas samych. Choć różnica pokoleń nie zawsze pozwala ludziom młodym i starszym porozumieć się z sobą, to jednak to, co przekazujemy w genach, mądrość i doświadczenie, którymi się dzielimy w czasie rozmów, pozwala pokonać barierę nie tylko czasu, lecz nawet śmierci. I chociaż: umarli pozostają w porządku wzroku / ale już nie słuchu, węchu i dotyku,  to jednak:  mówiłem już, że umarli / niczego nie mogą powiedzieć / chociaż są / w pamięci, i na papierze / i w każdym z nas / ja już coraz bardziej w tobie. Życie i śmierć nieustannie się przenikają.

Bardzo ważny dla autora jest czas. Wiadomo, że czas to temat – rzeka. Wszystko, co nas otacza, zależne jest od czasu, ulega przemianom pod jego wpływem. Kości murszeją, rozsypują się, na ludzkich twarzach pojawiają się zmarszczki, dzieci dorastają, piękne aromaty wietrzeją. Nic nie oprze się czasowi. On jest bez początku i bez końca, bezcielesny i bezlitosny. Człowiek próbuje ujarzmić czas, nauczył się go odmierzać, wymyśla coraz nowocześniejsze zegary. A czas i tak od zawsze płynie swoim rytmem, niezależnie od tego, czy mierzymy go kamiennym zegarem słonecznym czy najnowszym zegarem satelitarnym:  I właśnie o tej nieuchronności przemijania czasu pisze Stefan Pastuszewski w swoich wierszach: stukot dni / stukot godzin i minut  („Grudzień 2020”); sekundy stukają jak i niegdyś / godziny / takie pełne („Wybory”);

 

ale twój czas i tak ciebie dopadnie

jak hiena zataczająca wokół ciebie koła

gdy ty jeszcze żyjesz złudzeniem

potem już tylko liczysz minuty

i na nic nie czekasz

pogodzony z zegarem i nocą  („Werble”)

 

Tak, autor mówi nam, że czas dopada każdego, bez względu na to, kim był za życia. Później pozostają po nim tylko wspomnienia, stare zdjęcia i dokumenty, dawno przeczytane listy. Ktoś je znajduje, przegląda, i obojętnie wyrzuca do śmietnika lub do kosza. A czasami z szacunku dla zmarłego spali je w piecu:

 

nie zmieściły się ani w moim domu

ani w całym świecie

twoje fotografie, listy i inne papiery

komu?

rzeczywiście złapały czas za gardło: („Palenie czyichś papierów w moim piecu”)

 

Lecz ten, kto pali cudze pamiątki w swoim piecu, też ma swój czas, ściśle określony, tak jak my wszyscy. I jak wszyscy boi się, by i ślady jego życia nie spłonęły gdzieś tam, w cudzym domu: a może ja tylko się boję / spłonąć tak jak ty w czyimś piecu / na chwilę słońca w jego ciemnym domu / przejść w popiół zadumy / tak, to tylko popiół / nawet gdy to piszę. I dlatego chciałby zatrzymać zegar, ale nie może go dosięgnąć: czemu zegar stoi / tak bardzo daleko / w ciszy („Zegar”).

Trzecim ważnym dla Stefana Pastuszewskiego elementem życia jest miłość. Któryż z poetów nie opiewał miłości? Nawet Władysław Broniewski, powszechnie uznawany za poetą piszącego tylko sztandarowe wiersze patriotyczne, napisał wiele pięknych liryków miłosnych.    Również w książce „Egzystencje i ptaki” można znaleźć miłość . Ukazuje ją poeta bardzo różnie, czasem z przymrużeniem oka: kobiecość zalała mnie jak alkohol wiśnie  („Przestępstwo”):  

tak łyżkami jeść / cały czas / szczyptę szczęścia (***); czasem bardzo subtelnie, tak jakby rysował uczucia piórkiem na jedwabiu: to Ty? / Twoje palce / moje wzruszenie w ogrodzie / sierpień („Lato”); łabędzia szyja i jej zgrabna główka / którą z czułością brało się w dłonie / w pierwszej fazie gry wstępnej („Emanuela, lato”); osoba do której dzwonisz jest niedostępna / wyobrażasz więc sobie Bóg wie co / ...następnego dnia rano / znów chce wirować świat / hej, jak się masz / i znowu oddychasz (***); kiedy indziej znów dosadniej, ostrzej, bardziej zmysłowo:

 

spod spuszczonych powiek

z zaciśniętych warg

wiało chłodną nagością

długo nacierałem 

...

gładziłem spojrzeniem

i nie tylko

tak często jak chciałaś

bo to kobieta dyktuje rytm

pragnienia („Na odejście Anny”)

 

Omawiając książkę „Egzystencje i ptaki” poruszyłam tylko kilka zawartych w niej wątków, zwróciłam uwagę czytelnika na niektóre tylko wiersze. A to przecież zaledwie ułamek tego, co mogłabym napisać. Autor zawarł w swoich utworach wiele interesujących przemyśleń, ubranych w bardzo ładną formę. Wiersze z pewnością mogą trafić do szerokiego grona miłośników poezji.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o stronie graficznej książki. Ilustracje, grafiki Dominiki Kletkiewicz, umieszczone zarówno na okładce, jak i wewnątrz tomu, są prawdziwą ozdobą wierszy.

Kalina Izabela Zioła

_________________

Stefan Pastuszewski, „Egzystencje. Ptaki”. Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2021.

 

 

Plakat

Marek Słomiak

 

Do sytuacji zastanej Poezji

 

Sytuacja wiersza – wydaje się – zawiera istotność chwili myśli. Jawi się w twórczości każdego z autorów w sposób indywidualnie różny. W przestrzeni takiej sytuacji funkcjonują poeci, którzy oszczędzają słowa, wypowiadają siebie w opisie niepokoju, w dialogu z własnymi rozterkami lub w radosnym wyzwoleniu czasu wesołej zabawy – lecz robią to w sposób wyraźnie sprzeczny z zamierzonym zamysłem wiersza, używając formy skrótowej, wręcz fotograficznej, a więc zewnętrznej (sztywnej) bez wyprowadzenia sensu oceny (stosunku do...) wyrażanej myśli. Ta statyczność wypowiedzi prowadzi wprost do zbanalizowania jej treści, która stanowi istotę utworu.

Samo przedstawienie czytelnikowi obrazu jest tylko i wyłącznie zapisem chwili – tego momentu, który zaistniał w czasie i miejscu, i nic poza tym. Nie dookreśla się wówczas tego, co było przyczyną, ani co będzie – prawdopodobnie – skutkiem tegoż statycznego do tej pory zdarzenia, a przecież ten zewnętrzny fakt podlegać winien wewnętrznemu przeżyciu autora, rozpatrzeniu i udowodnieniu sensu tego faktu-obrazu, będącego podległym wobec transcendencji szczegółu wywołującego wypowiedź – również w ontologicznej strukturze wyobraźni, a więc jej sensu także w semantycznej przestrzeni przekazywanej myśli wiersza. To ona stanowi zaczątek wszelkiej struktury kreatywnego przetworzenia rzeczywistości i przedstawienia jej w sposób obiektywnie uzasadniony. Zatem sytuacja wiersza winna podlegać wówczas immanentnym procesom analizy, a następnie syntezy tego, co zewnętrzne i dotychczas nieempiryczne. Staje się wówczas (ta sytuacja) – choćby cząstkowo – dowodem, uzasadnieniem tego, co było zamysłem wiersza, co stanowiło jego jądro wypowiedzi. Oczywiście, wszystkie te motywacje powinny być wyrażone odpowiednią leksyką – nie na zasadzie deus ex machina – lecz językiem współbrzmiącym ze znaczeniowym wartościowaniem danej grupy wyrazów, ich odmianą (fleksja), ułożeniem w wersie (inwersja) itd. Wówczas utwór uzyskuje ekspresję pozbawioną cech tylko i wyłącznie obrazowania opisowego. Poezja jest przecież syntezą wszystkich rodzajów sztuk i pozbawienie jej cech wyobraźni i intelektualnego przetworzenia rzeczywistości prowadzi wprost do uproszczeń wypowiedzi, do jej estetycznego zubożenia – prowadzi wręcz w obszar zbyt statycznego status quo poetyckiej przestrzeni.

Tadeusz Różewicz w materiałach przygotowanych na Festiwal Poezji w Rijece (1971), opublikowanych w książce „Literatura Polska – programy i polemiki” (Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1982) – tak oto wyrażał swoje wątpliwości dotyczące obrazu-metafory:  Ja sam w większości swoich wierszy posługuję się obrazem. Moja poezja opiera się więc na zasadniczym elemencie, na metaforze, na obrazie. Sprawa jednak komplikuje się i widzę w całej twórczości zmaganie się z obrazem. Jest to ciągłe dążenie do odrzucenia obrazu-metafory.

Idąc za Arystotelesem, mówią poeci i krytycy, że najważniejsze jest w poezji trafne używanie metafor i ono stanowi o indywidualności i genialności poety. Wyobraźmy sobie, że odrzuciliśmy obraz-metaforę, co nam zostało? Porywa nas strach, że w rękach została nam garść słów, proza, przeciwieństwo poezji. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że obraz ciągle jest głównym celem zabiegów współczesnych poetów. Poeci opracowują obraz na użytek odbiorcy, czynią z obrazu małe objawienie świata, wyobraźni. Są to dla mnie jakby pozostałości magiczno-czarodziejskich obrzędów. Są to zabiegi ludzi wierzących w istnienie poezji in abstracto.

Sądzić jednak należy, iż kwestia rozpatrywana, co prawda nazbyt pobieżnie – przez Tadeusza Różewicza została kilka lat później bardziej dogłębnie zdefiniowana przez Stanisława Barańczaka w jego wypowiedzi zamieszczonej na łamach periodyku „Student” (nr 26) w roku 1974 (tekst poprawiony przez autora w roku 1982), noszącym tytuł – „Nowy spór o realizm” (publikowany w książce jw. przez WSiP). Podejmuje Stanisław Barańczak w tejże wypowiedzi polemikę z autorami książki pt. „Świat przedstawiony” – Julianem Kornhauserem i Adamem Zagajewskim twierdząc, iż: ...nie tylko uszczegółowienie stwierdzeń Zagajewskiego na temat przechodzenia estetyki w etykę, ale wręcz odwrócenie kwestii: z reguły bywa chyba właśnie tak, że podłożem wyboru określonej estetyki, poetyki, sposobu mówienia o rzeczywistości jest mniej lub bardziej uświadomiony system etyczny, zespół wartości, koncepcja człowieka i świata. Jeśli tak naprawdę rozumieć, trochę chybione wydadzą się wszelkie ataki na „czysty estetyzm” w literaturze, na rzekomą rezygnację ze stawiania pytań etycznych. Literatura nie może bowiem nie stawiać takich pytań. Problem tylko w tym, jakie to są pytania i jak zostają postawione.

Wiąże się z tym druga wątpliwość, dotycząca już pozytywnych propozycji literackich Kornhausera i Zagajewskiego. Chodzi o sławny postulat „mówienia wprost”. To sugestywne żądanie od początku zabarwione było  pewną dwuznacznością, której książka w pełni nie usuwa. Czy w ogóle można w literaturze „mówić wprost?”. Jeśli opozycją tego mówienia jest mowa lawirancka, zafałszowana, wymijająca istotne problemy – wtedy oczywiście można „mówić wprost” (a przynajmniej próbować). Jeśli natomiast opozycją jest mówienie literackie, język poetycki, ze swojej natury będący „mówieniem nie wprost” – pytanie staję się bezprzedmiotowe, gdyż tak rozumiane „mówienie wprost” wyprowadza poza granice literatury – oraz w tej samej wypowiedzi: ...takie „pseudonimowanie”, które więcej powie o rzeczywistości i bardziej uruchomi myślową samodzielność czytelnika niż „mówienie wprost”. Rozróżnijmy wreszcie te dwie rzeczy. Wymarzone już przez Różewicza „słowo jednoznaczne” to tylko piękna utopia, bowiem język jest z natury wieloznaczny.

Stwierdzić zatem należy, iż takie „zdefiniowanie” wypowiedzi „literackiej” stanowić winno pewną część tylko wykładni bardziej komplementarnej dotyczącej samego dylematu wynikającego z różnicowania i uzupełniania się wzajemnego wyrazów–znaczeń, takich jak wiersz i poezja.

W różewiczowskim obrazie-metaforze ważna jest jednoznaczność wyrazu, a nie istotność chwili myśli, a wszystko w tym procesie zależy przecież od semantycznego wartościowania wyrazów, których użyto – może to być język „twardy” lub język „miękki”, a więc uległy wobec nastroju, wydźwięku lub sytuacji wewnętrznej autora w danym momencie myśli, a ta przecież jest podobna, lecz nie tożsama w każdym z autorów oraz odbiorców utworu poetyckiego. Stąd właśnie można wyprowadzić tezę, że poezja jest sztuką myśli, a więc uzasadnionym wydaje się kojarzenie jej funkcji poznawczych, społecznych, artykułowania idei, jak również formułowania zasad percepcji z terminem o zasadniczej, intelektualnej zawartości, to jest z Logosem. To on istnieje u podstaw każdej cząstki myśli, a także rozwija przestrzeń kojarzenia fragmentów obrazu, części zdarzenia lub przeżycia, to jest tych wszystkich elementów, które docierają do świadomości autora tworząc podglebie powstania nowego, twórczego przetworzenia rzeczywistości zastanej. Staje się kreacją nowej przestrzeni ekspresywnej zarówno słowa, jak i całej frazy i w konsekwencji całości przekazywanego utworu.

Jak prawdziwe i odpowiadające przestrzeni poetyckiej wypowiedzi zdają się być słowa wyrażone przez Heraklita z Efezu (V w. p.n.e.) – „Panta rhei” – wszystko jest płynne, wszystko jest zmienne, a więc wszystko jest w ruchu, co prowadzi do konkluzji, iż to właściwy ruch (ekspresja) tworzy w poetyckiej wypowiedzi związki poszczególnych członów lub grup wyrazów-znaczeń (również obraz-metaforę) bogatą i uszczegółowioną treść oraz jej logikę, a ponadto ubogaca autora utworu, jak i jego odbiorcę w nowe (świeże) elementy intelektualne. Wzbudza w zmieniającej się przestrzeni słowa – inną w sensie znaczenia i jego wyrażania – kreatywność postrzegania rzeczywistości myśli. Stąd właśnie można wyprowadzić tezą, że Logos i Poesis tworzą wspólnotę wyrażającą się dwuwektorowością przepływu informacji intelektualnych poprzez wzajemną wymienność użycia umownej przecież leksyki dla wyrażenia bardziej precyzyjnie obrazu-metafory będącej istotą znaczenia tego, co w myśli i tego co z myśli. Ta wymienność oddziaływań determinuje funkcję bodaj najważniejszą Poezji, tj. doprowadza do intensywnego rozwoju obszarów myśli, zwiększenia przestrzeni poznawczych, rozszerzenia elementów kojarzenia, co w końcu można ogólnie nazwać zintensyfikowanym rozwojem intelektualnym zarówno autora, jak i odbiorcy utworów poetyckich.

Myśl, a zatem i intelekt – korzystają z kontekstów tych wszystkich elementów istniejących w obszarze języka, w jakim przyszło im się rozwijać i funkcjonować. Wobec tego, czym myśl poetycka wyraża się w sferze funkcjonowania – czy obrazem, czy słowem umownym (nazwą przedmiotu, czynności itp.) – jest pytaniem niemal retorycznym. Podstawą tegoż pytania jest próba odnalezienia i – choćby częściowego – zdefiniowania odpowiedzi, która byłaby sankcjonowała wniosek obiektywizujący sytuację poezji tak różną przecież w każdym autorze w ramach jego cech postrzegania (w myśli) danej chwili dialogu z sobą lub zdarzenia dziejącego się teraz. Samo wnioskowanie i ocena całej sytuacji wymaga użycia wielu, również dalekich kojarzeń lub wyrażeń dla skonstruowania metafory. Wymaga użycia takiej leksyki, by jak najbliżej znaczenia znaleźć wyjaśnienie, odzwierciedlenie tego, co chce autor przekazać, a więc korzysta wówczas z  semantyki dla właściwego uzasadnienia zamysłu utworu. A więc niezwykle ważnym wydaje się użycie i spójne wykorzystanie bogatej leksyki, co niezwykle trafnie określił Mieczysław Jastrun w tekście pt. „Szkic do poetyki” zamieszczonym w zbiorze „Poezja i rzeczywistość” w roku 1965: Sferą działania poezji jest, jak wiemy, język, jej energia jest energią słowa, jej konstrukcje intelektualne nie mają nic wspólnego z systemami filozoficznymi. Stąd prosta droga do definicji poezji wyłącznie jako sfery wyobraźni. Nie przyjmuję jednak tej definicji, gdyż nie wyraża prawdziwej sytuacji i deformuje obraz. Wyobraźnia współuczestniczy w każdym stadium pracy poety, lecz nie jest jego jedyną władzą poznawczą. Więcej: wyobraźnia nie jest twórczynią niezawodną, musi być kontrolowana intelektem, z drugiej jednak strony należałoby zwrócić się do krytyki, która przecież odgrywa poważną rolę w kształtowaniu się drugorzędnej literatury, aby nie podawała nam za płody wyobraźni pomysłów konceptystycznych, to jest opartych całkowicie na koncepcie. Nie można – powtarzam – „wymyślać źródeł”. Poezja rodzi się z niepokoju, z nienasycenia, z braku odpowiedzi, z chęci porozumienia się z innymi istotami. Nie ma nic bardziej szkodliwego dla sprawy szerokiego pojmowania poezji niż zamykanie jej w programach, w okresach i odczytywanie zbyt uległe duchowi czasu i kaprysom mody.

Nie ulega kwestii, że w każdej poezji wieków czy nawet dziesięcioleci minionych są rzeczy, które nas dzisiaj nie wzruszają, są miejsca głuche, dźwięki dla nas martwe. Musimy się nauczyć przyjmować, pomimo tych utrudnień w odbiorze, poezję dawną, nie dać się złudzić temu, co podoba się nam w bieżącej chwili, która przecież wkrótce stanie się dawną. Poeci, którzy negują wszystko, co było przed nimi, zdają się zapominać, że tym samym dochodzą do zanegowania samych siebie już w chwili, gdy odcinają nagłymi nożycami całą przeszłość poezji. Poezja bowiem jest w istocie, wbrew czasowi i przestrzeni, jedna – w tym przynajmniej znaczeniu, że źródła jej są te same. 

Bogactwo języka, a więc korzystanie również ze słownictwa archaicznego – rozszerza niejako pojmowanie i docieranie do pełnej struktury znaczeń, a jednocześnie w sposób bardziej precyzyjny określa to, co zaistniało w formie obrazu-znaczenia w myśli, a ta bez wątpienia stanowi początek, jak i koniec wszystkiego, co istnieje w człowieku, jak również i tego, co z człowieka pochodzi,  co w człowieku i z człowieka się dzieje. Z tego niezbicie wynika to, iż w ujęciu poetyckim obraz-znaczenie musi podlegać metaforyzacji. Staje się wówczas wewnętrzną istotnością autora, jego wizją rzeczywistości, jego niepowtarzalną chwilą myśli. Podlega więc „jego” systemom filozoficznym, staje się wyrazem determinującym przeżycie-pamięć, co wiąże się z teraźniejszością narzucającą tok narracji podmiotu lirycznego. I to właśnie dopełnia wymagania, jakie stawia sobie autor wobec całej konstrukcji  wypowiedzi, dla wyrażenia pełnego zamysłu wiersza.

Nadmierna skrótowość tejże wypowiedzi prowadzi wprost do niedokładności przekazu, wywołuje rozmycie tematu, co w konsekwencji obniża wartość wyrażanego znaczenia nie akcentując go wyraźnie, co prowadzi w konsekwencji do pytania niemal retorycznego: „co autor chciał powiedzieć”. W „Liście do Pizonów” Horacy (Quintus Horatius Flaccus  65-8 r. p.n.e.) tak oto twierdził: ...my poeci dajemy się uwodzić chwalebnym pozorom. Mozolę się nad zwięzłością, a przez to staję się ciemny; w pogoni za gładkością tracę siłę i zapał; kto zapowiedział wzniosłość, popada w nadętość; pełza prozaicznie po ziemi zbyt ostrożny i bojący się burzy. Tak samo ten, który pragnie cudownie urozmaicić jednolity przedmiot, maluje delfiny w lesie, a dzika na falach. Do błędów prowadzi ucieczka przed wadami, jeżeli nią nie kieruje sztuka.

Także w łączeniu słów niechaj autor zamierzonego utworu delikatnie i ostrożnie jedno wybiera, drugie odrzuca. Wyborne będzie twe powiedzenie, jeśli znany wyraz przez dowcipne zestawienie z drugim otrzyma nowy blask. Jeżeli zaś przypadkiem musisz koniecznie za pomocą nowych nazw rozjaśnić ukryte własności rzeczy, wolno ci tworzyć wyrazy nie znane fartusznym Cetegom  (chodzi o wyrazy nowe – przyp. autora), i ta swoboda, o ile z niej skromnie skorzystasz, będzie ci przyznana.

Tyle Horacy, którego trudno byłoby posądzić o nieznajomość znaczenia terminu „poezja”. Dlatego właśnie trzeba takie wypowiedzi – nawet, jeżeli pochodzą z dalekiej przeszłości – uznawać jako constans. Ich ponadczasowość wynika również z takiej wypowiedzi Petroniusza (Caius lub Titus Petroniusz Arbiter, zmarł w 66 r. n.e.), w której nawiązuje – również – do słów Horacego: ...Bo gdy tylko ktoś napisał wiersz w stopach i w period słów wplótł jakąś subtelniejszą myśl, był przekonany, że tym samym dostał się już na sam Helikon, W ten sposób ludzie, umęczeni szamotaniem się w sądach, często uciekają się do uspokajającej poezji jakby do przystępniejszej przystani, w przekonaniu, że łatwiej da się zbudować poemat niż kontrowersję, upstrzoną błyskotliwymi sentencyjkami. Jednakże co szlachetniejszy duch nie lubuje się w takiej próżności. I umysł też nie może począć i wydać właściwego płodu, jeśli się go nie zasili bogatą strugą wykształcenia literackiego. Uciekać trzeba od wszelkiej, że tak powiem, taniości słów i dobierać wyrazy dalekie od pospolitości: po prostu realizować owo „odi profanum vulgus et arceo” (cytat  z Od. III Horacego): nienawidzę niewtajemniczonego tłumu i trzymam go z dala.”). Poza tym trzeba się starać, żeby sentencje nie wybijały się wyskakując poza całość dzieła, lecz dodawały mu piękna tylko jako kolor wpleciony ściśle w jego szatę. Dowodem tego Homer i lirycy, a z rzymskich Wergiliusz i udane a troskliwie wypracowane osiągnięcie Horacego. Inni bowiem, albo nie poznali drogi, którą się idzie do prawdziwej poezji, albo znali ją, ale bali się na nią wkroczyć. Oto na przykład: ktokolwiek podejmie się olbrzymiego zadania opisu wojny domowej bez pełni przygotowania literackiego, ugnie się pod jego ciężarem. Bo tu nie chodzi o to, żeby wypadki dziejowe ująć w wiersze – robią to o wiele lepiej historycy – lecz nie krępowane natchnienie musi z wielkim rozmachem nieść się poprzez różne perypetie, ingerencje bogów i baśniowy niepokój treści, tak żeby w dziele uwidaczniało się raczej jakieś objawienie oszołomionego natchnieniem ducha, a nie tylko wierne odbicie w słowach faktów, opartych na świadectwie rzeczywistości. (Obie wypowiedzi zawarte w „Rzymska krytyka i teoria literatury”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wrocław 1983 – przekład: Mieczysław Brożek).

Wobec tego – co wynika z powyższych wypowiedzi, zarówno Horacego, jak i Petroniusza – trzeba stwierdzić, iż tworzywem poetyckiej wypowiedzi jest odpowiednio użyta leksyka funkcjonująca w danym obszarze kulturowym, a więc w formie języka literackiego (patrz wypowiedź Stanisława Barańczaka), lub bardziej dokładnie – języka poetyckiego. Jest on (użyty język) elementem nieodzownym w ocenie, czy dany utwór można zaliczyć w poczet wierszy, które są poezją. Oczywiście – na przykład – w ocenach języka prozy bywa i tak, że mówimy o poetyckim opisie danej sytuacji stworzonej przez autora, względnie o poetyckiej wypowiedzi bohatera utworu. Wydaje się, że najważniejsza w takich ocenach jest przestrzeń utworu i postrzeganie jako dzieła sztuki. W procesie twórczym niebywale ważnym jest to, by autor zjednoczył się z przestrzenią powstającego dzieła, by wręcz tą przestrzenią się stał. Tak! – być w każdej przestrzeni użytych słów, znać, ale również na nowo poznawać szczegół znaczenia, a więc przebywać w określanej przestrzeni, lub – jak to określił profesor Janusz Sławiński – funkcjonować w semantycznej materii utworu. Ale, żeby spełnić te wszystkie uwarunkowania trzeba jeszcze czuć potrzebę stworzenia wiersza. W tej materii bardzo ciekawą wypowiedź zawarł w „Refleksje i maksymy” (1024) Johann Wolfgang Goethe. A oto i ona: Być może postawią mi taki oto zarzut: Poezję uważa się za sztukę, a przecież nie ma charakteru mechanicznego. Przeczę jednak twierdzeniu, że poezja jest sztuką; nie jest ona również nauką. Przez myślenie, osiąga się sztuki i nauki, ale nie poezję. Jest ona bowiem natchnieniem: poczęła się w duszy, kiedy ta ledwie powstała. Nie należy nazywać ją sztuką, ani nauką, lecz geniuszem (przynoszącym natchnienie).

Sądzić jednak należy, że „wypchnięcie” poezji poza znaczenie takich wyrazów, jak sztuka i nauka może być zarówno kontrowersyjne, jak i dyskusyjne. Natomiast uzależnienie jej powstania od działania weny (natchnienia) jest nad wyraz uzasadnione. Oczywiście, rozumienie w  tekście Johanna Wolfganga Goethego słów nauka i sztuka zależy od interpretacji, od systemu myślenia lub współmyślenia z autorem rzeczonych słów.

W  historii poezji istnieją niezaprzeczalne dowody na to. iż różni autorzy rozpisywali w formie poetyckiej wykładnie filozoficzne; i tak ujęte w schematy metryczne i stroficzne są staroindyjskie podręczniki uczące myślenia „Sutras” i „Satras”, a także podobnie dzieje się w antycznej Helladzie, gdzie Empedokles (495-435 r. p.n.e.) – lekarz, przyrodnik, poeta, filozof – przedstawił w formie poetyckiej poemat filozoficzny „O przyrodzie” oraz poemat mistyczno-religijny „Pieśni oczyszczenia”, natomiast Lukrecjusz (95-54 r. p.n.e.) w swoim eposie filozoficznym noszącym tytuł „O rzeczywistości” (6 ksiąg) przedstawił w formie poetyckiej teorię rozumowego poznawania przyrody i natury Wszechświata.

Oczywiście – przykładów istnieje o wiele więcej, co sprawia, iż powinno się z dużą ostrożnością eliminować poezję z dziedziny nauki.

Sądzić również należy, że wszystko to, co powstało z myśli, myślą i dla myśli, a wyrażone w formie poetyckiej można nazwać sztuką myśli. To w niej powstaje wszystko, co z człowieka, człowiekiem i dla człowieka się staje. Oto sztuka – słowo wielkie, mające tyle znaczeń, ale wszystkie są zebrane w jeden mianownik, to jest w kunszt artystycznego przekazu, wykonaniu czegoś w sposób mistrzowski, a więc zbliżony do Goethowskiego geniuszu. Żadna ze sztuk (malarstwo, grafika, rzeźba, kompozycja, poezja) nie powstaje z marszu, musi zaistnieć tajemniczy bodziec, który uruchamia w człowieku strunę kreacji – stworzenia dzieła, jego wypowiedzenia w ramach istniejących form artystycznego wyrazu, ale również twórczo te formy uzupełniającego w nowatorskie „widzenia” rzeczywistości, w takie wartości, które są przynależne danej, indywidualnej – na przykład – poetyce.

Wielokrotnie autorzy zadają sobie wręcz retoryczne  pytanie – po co tworzę ten utwór lub cały cykl wierszy – a więc zadają sobie pytanie – również – o funkcję poezji. Historycznie trudno jest odpowiedzieć na ten ważny dylemat, a to z powodu braku pisemnych artefaktów z czasów powstawania języków. Aliści można przeprowadzić pewien dowód w sferze intelektualnej. Cofnąć się myślą do okresu języka monosylabicznego i tym sposobem dowieźć – metodą dedukcji – to, że używając określeń (wyrazów) w swoim znaczeniu abstrakcyjnych – na przykład wyrażających uczucia – mogli mianowicie ówcześni ludzie w formie metafory przekazywać sobie  całą wewnętrzną (duchową) strukturę zmysłów i wyrażać ją w pewnym określonym rytmie, a więc porozumiewać się w formule zgodnej z zasadami poetyckiego przekazu. Oczywiście, te formy w miarę upływu czasu ulegały przemianom, rozwijały się uzyskując postać bardziej wyrafinowaną, ubogaconą coraz bardziej intensywnym, kreatywnym intelektem.

Johan Huizinga – jeden z najwybitniejszych historyków kultury – wyprowadzał funkcję poezji z zabawy. Zawarł niniejszą tezę w książce „Homo ludens” opierając swój wywód na pracach całej rzeszy badaczy kultur. Korzystał więc z badań Ericha Auerbacha („Giambattista Vico und die Idee der Philoogie”), czy też prac W.B. Kristensena i K.Kerenyi’ego z tomu „Studien uber antike Religion und Humanitat”. Wniosek jaki wyprowadza Huizinga z powyższych badań jest poparty myślą, iż zachodzi konieczność pozbycia się poglądu, iż poezja ma jedynie funkcję estetyczną, względnie iż jedynie na podstawie założeń estetycznych można ją wyjaśnić i zrozumieć, We wszelkiej kwitnącej, żywej kulturze, a przede wszystkim w kulturach archaicznych, poezja jest funkcją życiową, społeczną i liturgiczną. Jednakże należałoby – również – do tych cech występujących już w kulturach o znacznym postępie cywilizacyjnym dodać cechę – wydaje się – najistotniejszą, tą mianowicie, która w znaczący sposób wyróżnia rodzaj ludzki wśród biologicznego życia na Ziemi, a więc funkcję postępu i rozwoju intelektualnego. Poezja lub też w ogóle sztuka jakby została zadana człowiekowi z zewnątrz, a więc z obszaru, który często identyfikowany jest jako  transcendencja. Ten istotny impuls z zewnątrz tworzy zazwyczaj cały ciąg myśli układających się w wiersz, w obraz, w kompozycję muzyczną itd. Ten cały proces pochodzi przecież z obszaru, który nie sposób empirycznie i doświadczalnie udowodnić – natchnienie przychodzi niespodziewanie i wówczas autor musi stać się i Homo Sapiens, i Homo Faber równocześnie. Jest to proces nieunikniony i  zawsze przebiegający w sposób wyjątkowy, ale  przede wszystkim korzystający z intelektu jako zwornika szeregu myśli, przeżyć, wizji, komentarzy itp. Poezja, jako sztuka myśli – funkcjonuje wówczas w samoświadomości (duchu) potęgując kreację nowych zapisów leksyki popartych semantyką przekazu, odszukaniem i udowodnieniem sensu użytego znaczenia. Badania socjologiczne – co prawda nieoficjalne – potwierdziły, że osoby korzystające z poezji (również uczestniczące w odbiorze sztuki) poszerzały obszar intelektualnego postrzegania i wykonywania swoich, przynależnych do posiadanego zawodu – zadań, a więc wzbogacały niejako przestrzeń intelektualną odnajdując nowe rozwiązania zaistniałych  problemów.

Zadziwiające w tym wszystkim jest to, że mimo tylu elementów opisujących, ale również analizujących to, co nazywamy poezją – nie można skonstruować i ustalić konkretnej definicji Poeisis – więc, co to jest Poezja?! Sądzić jednak należy, że część przytoczonych w tym materiale tez, jak i wypowiedzi autorytetów zbliża nas do własnego określenia Poezji. Jej geniusz polega na przedstawianiu tej samej sytuacji lub tego samego obrazu w sposób różny, wręcz niepowtarzalny, ale zawsze z udziałem intelektu, czyli – jak wymieniono już wyżej – Logosu. Ta wymienność Logosu z Poeisis jest zadziwiająca i trwa od zarania ludzkich dziejów.

Marek Słomiak

 

 

Plakat

Jan Szczurek

 

Na oczach świata. Opolski Norwid

 

Po otrzymaniu zaproszenia na skrzynkę e-mail , pojechałem na spotkanie autorskie i promocję dwujęzycznej (polsko-ukraińskiej) książki poetyckiej „Na oczach świata” Harrego Dudy. Wcześniej były informacje, że taki tomik powstaje więc nie jadę w „ciemno”. W ogrodach Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej namiot zapełnił się znakomitymi gośćmi, których przywitał dyrektor Tadeusz Chrobak.

Następnie do porządku dziennego przeszedł autor promowanej książki, która powstała w związku z sytuacją za naszą wschodnią granicą. Trwa tam okrutna wojna.  Książka nie ma nic wspólnego z chwilową „modą” na pisanie o cierpieniu , wojnie. Czy to jest realny świat ? Który jest pokazywany czy iluzja. To wyrażenie protestu wobec barbarzyńskiej, czarnej otchłani, jakiej dawno świat nie widział. Jest to fakt . A fakty (cyt. Michaiła Buhłakowa,  to najbardziej uparta rzecz pod słońcem. Nie bądźmy obojętni – mówił prof. Turski na uroczystości wyzwolenia Auschwitz. Więc autor promowanej książki nie jest obojętny, co wyraził wierszami w książce „Na oczach świata”.

Harry Duda uzewnętrznia wrażliwość Norwida, zresztą nie tylko w tym tytule. W dużej mierze taka jest jego twórczość, jego charakter. To nie jest aspirowanie do Norwida. Harry Duda jest współczesnym Polskim Norwidem.  Winien mieć większą rozpoznawalność wartości, o których pisze w swoim pracowitym życiu. Na książkę składają się wiersze tworzone w latach 1988-2022. W wierszu „Kłamstwo” poeta pisze: Bo kłamstwo barwę ma ołowiu, śmiertelną barwę zwłok/ a co się przede mną jawi złotem, choć jak ołów sine //  Przeciwko barbarzyńcy gołąbek pokoju z serca  dziecka wyleciał jak z gniazda od nas do Was  leci /  Ptak niebieski jak niebo, żółty jak pszenica, z serca dziecka uleciał, by wróg nie dał rady unicestwić Wam ducha. // I stanie granica dla żelaznej szarańczy / Przyjdzie odrodzenie. Zazielenią się pola i zakwitną sady.

W poezji Harrego Dudy  kłamstwo, chciwość, nienawiść to zwyrodniałe rodzeństwo. Odwieczni wrogowie prawdy, dobra i piękna. Pod namiotem przy WBP w Opolu treść recytowanych tekstów, ich tragizm zwielokrotniała przepiękna dykcja autora. W powietrzu wyczuwało się obecność Aleksandra Sołżenicyna – „Archipelag  Gułag”,  Anatolija Rybakowa – „Dzieci Arbatu”, Wiktora Suworowa – „Akwarium”. Słychać było szloch piór Michała Szołochowa, Lwa Tołstoja, Michała Buhłakowa, Wladimira Nabokowa, Aleksandra Puszkina, Ilii Erenburga Maksyma Gorkiego, Josifa Brodskiego, Sergiusza Jesienina.

Nad żałobną muzyką dla mordowanych na ulicach ukraińskich miejscowości ludzi pochylali się: Piotr Czajkowski, Sergiusz Rachmaninow, Igor Strawiński, Sergiusz Prokofiew, Mikołaj Rylski-Korsakow, Dymitr Szostakowicz. Tę muzykę mogli zanucić Bułat Okudżawa, Włodzimierz Wysocki.  

Ich nieobecność z przyczyn obiektywnych wypełnił  współczesny bard Grzegorz Grunwald, który przy akompaniamencie własnej gitary zaśpiewał piosenkę pt. „Pieśń do rosyjskich matek”. Słowa napisał Harry Duda, muzykę skomponował Janusz Smulski, obecnie mieszka w USA...

(...) Odbierajcie, matki swych synów odbierajcie z niewoli / Wysłał ich Putin na wojnę – nie waszą, nie naszą na swoją // Wysłała młodzików na wojnę, a przed nimi też katów hordy liczne i  zbrojne // Putin kłamie  i wszystkim tylko nóż wbija w serce. // Wrogie dał nam braterstwo – w  wojny poniewierce // uciekają miliony: nie uznają Putina korony // Domy w gruzach i trupy, a wasi nam z mieszkań synowie zbierają łupy. To tekst zaśpiewanej piosenki.

 

...Nie bądźmy obojętni  

H.D. w  wierszu „Piramida”:

I jaką piramidę Cheopsa wznosicie  już nie – bracia Moskale? Nie wstyd wam rozumów, / I sumień, talentów z przeszłości? Kosicie/ dziedzictwo, co jest po nich – jakby wyrastały / chwastami. Lecz podcięte – krwią broczą, A z tłumów/ niezliczonych  krew wasza marnują caraty / od zawsze – wy, armatnie mięso. Łez Bajkały z oczu Matek – na darmo wylane. Karaty / diamentów i satrapia imperium – ważniejsze. / kamieniami i cegłą jesteście na tę piramidę / pychy, co od Cheopsa większa; bezczelniejsze / dzisiaj caratu plany. Lecz to ludzie wolni / wznosili piramidy. Wy kremlowską gnidę usadzacie na stożku – że nie skona, wierzy, / więc nie chce sarkofagu. Być przeciw – niezdolni, / nie wiecie, z jakiej lufy do świata c(z)ar(t) mierzy…

I dalej: Z dna materii piekielna iskra świat podpali: / ukochany wasz Atom dzień wam sądny sprawi, / Co nie umrze w promieniach – w nowy czas wydali / mutantów  spotworniałe dzieci. I gwiazd sięgnie / ich skowyt. Czy wasz Goebbels choć wie, po co sławi / wielkość Rosji nad wszystko? Kto mieczem wojuje, / ten od miecz zginie – kiedy się wylęgnie / z czynów przeznaczenie.

Ile w tym tekście prawdy, historii, odwagi, prognostyki. W innych wierszach autor przypomina  Biesłan, Samaszki,  Politkowską, Litwinienkę, Gruzję, Abchazję, Czeczenię, Syrię. Przecież Rosjanie już w przeszłości „poili konie w Sekwanie”. Baćce Łukaszence marzy się stanąć nad kanałem La Manche. Ile narodów trzeba zniewolić, ile ludzi musiałoby zginąć, aby marzenie „baćki” stało się faktem? Polska jest... po drodze. Żyjemy w czasach, gdzie w mediach celebryci mówiąc o czymkolwiek używają  języka, „spierdalaj dziadu”, „zajebiście” itp.

Harry Duda operuje pięknym językiem, chociaż opisuje sprawy „zajebiste”.  Jest odpowiedzialny za słowo. Cóż, trzeba o tym pisać, pisać, pisać. Wszak... verba volant, scripta manennt. Słowa ulatują, pismo zostaje. Piórem walczy o to, aby mieszkańcy Lizbony, Paryża i wielu miast Europy nie byli „dobrowolnie” przemieszczani w okolice Kamczatki, jak obecni mieszkańcy Ukrainy. Jest to powtórka z historii lat 1831, 1863, 1920, 1939-42. Będąc obojętnym, wejdziemy „dobrowolnie” do jaskiń . Zaczniemy znowu używać pisma obrazkowego, spełniając „marzenie baćki” z Białorusi. Za te przewidywania cierpi Andrzej Poczobut. A używał też tylko… pióra, Jak Harry Duda.

Prezentację książki autora zakończyła aukcja prac graficznych Ryszarda Drucha, który jest przyjacielem poety. Przylatuje z USA osoba i osobowość niezwykła, nieprzeciętna. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych mniej więcej lat temu 30, nie znając języka, bez wielkiej kasy – a może bez żadnej kasy w kieszeni. Niemniej minęło 10 lat, w których imał się różnych prac, a efekt pojawił się stosunkowo szybko: stał się właścicielem własnej galerii, własnego studia „Druch Studio Galery” na Brunswick Avenue 920 w Trenton stolicy stanu New Jersey,  przyjaciel poety H.D.

Jan Szczurek

 

 

Plakat

Nowa płyta Joanny Vorbrodt

 

Korytarze

 

Wrażliwa songwriterka Joanna Vorbrodt ponownie zaprasza słuchaczy do swojego świata. Choć sama pisze i regularnie publikuje w antologiach i pismach literackich, na najnowszej płycie postanowiła wykonać kompozycje do wierszy współczesnych poetów, których ceni. Album zatytułowany „Korytarze” przynosi niemal 40 minut muzyki. Połączenie poetyckich tekstów i wysmakowanych dźwięków, które stało się już znakiem rozpoznawczym artystki, tworzy na płycie niezwykle intymny klimat.

Na albumie znalazło się 10 utworów skomponowanych do wierszy m.in. Janusza Kondratowicza, Pawła Bilińskiego, Zbigniewa Jerzyny, Zofii Mikuły, Romana Śliwonika, Marka Wawrzkiewicza i Marii Żywickiej-Luckner. Wyjątek w tym zestawie stanowi utwór „Karuzela”, do którego tekst napisała sama artystka.

Na pierwszy rzut ucha odnajdziemy tu ślady ścieżek wytyczonych przez poprzednie albumy – „Nie ma

przypadków” (2013) i „Punkty zwrotne” (2018): dźwięki instrumentów klawiszowych i gitar, często finezyjnie połączone z elektroniką. Rozbudowane aranżacje przeplatają się jednak częściej z bardziej oszczędnymi środkami wyrazu, solowe partie gitar z delikatniejszym brzmieniem klawiszy, a charakterystyczne wokalizy z wokalem subtelnym i stonowanym. Joanna Vorbrodt niezwykle umiejętnie dobiera środki tak, aby jak najlepiej zaprezentować piękno i głębię tekstu. Mimo całej palety barw, podążając przez kolejne „Korytarze” jesteśmy pewni, że znajdujemy się w określonym, dobrze przemyślanym, muzycznym uniwersum. W świecie bliskim, intymnym, frapującym i skłaniającym do refleksji. I takim, wobec którego nie potrafimy pozostać obojętni.

Joanna Vorbrodt przyznaje, że „Korytarze” to jej artystyczny przystanek na drodze do trzeciego w pełni autorskiego albumu. Przystanek ten jednak z każdym przesłuchaniem – jak śpiewa w utworze do słów Pawła Łęczuka – „jak ocean wciąga nas coraz głębiej”. A sama artystka wbrew temu, co słyszymy w kompozycji do wiersza Magdaleny Gałkowskiej – staje się coraz bardziej wyrazista i coraz więcej w niej kolorów.

Album „Korytarze” ukaże się w czerwcu br. w serwisach streamingowych Spotify, iTunes, Tidal i Deezer oraz w dystrybucji cyfrowej.

Tytuł albumu: Korytarze

Wykonawca: Joanna Vorbrodt

Kompozycje: Joanna Vorbrodt

Muzyka, mix, mastering: Romuald Vorbrodt

Miejsce nagrania: Atmosfera Tymczasowości

Data premiery: czerwiec

Wydawca: Luna Music

 

JOANNA VORBRODT

Choć śpiewa od zawsze, jej fonograficzny debiut przypadł na rok 2011, kiedy na przygotowanej przez Piotra Kaczkowskiego płycie prezentującej młodych artystów „Minimax.pl 6” znalazł się utwór „Obudź się. Warszawa”. Sukcesy odnosiła jednak już wcześniej – w 2009 roku jej piosenka „Nie jestem online” zajęła drugie miejsce w regionalnym etapie ogólnopolskiego konkursu Polskiego Radia „Przebojem na antenę 2009”. Od 2013 roku jest związana z Wydawnictwem Muzycznym Luna Music Polska. Na swoim koncie ma dwie płyty: „Nie ma przypadków” (2013) i „Punkty zwrotne” (2018). Obecnie dołącza do nich trzecia – „Korytarze” (2022).

W twórczości artystki ważne miejsce zajmuje poezja. Jej wiersze ukazują się regularnie w antologiach poetyckich i pismach literackich. Publikowała m.in. w Poezji Dzisiaj, Kwartalniku AKCENT, Migotaniach i Przejaśnieniach, Portrecie, Magazynie Materiałów Literackich CEGŁA, Gazecie Kulturalnej, Akancie, kwartalniku kulturalnym OBOK, Arkuszach Literackich, Zeszytach Poetyckich, Kwartalniku literacko-artystycznym SZAFA, HELIKOPTER OPT, Kwartalniku Kulturalnym Nowy Napis, w Antologiach Warszawskiej Jesieni Poezji i in. Do płyty „Punkty zwrotne” (2018) dołączona była także książka z wierszami artystki, od 2021 roku dostępna w wersji elektronicznej w serii wydawniczej Tyle słów wydawnictwa Dlaczemu.

Joanna Vorbrodt Jest propagatorką twórczości poetów współczesnych. Od kilku lat wierszy w jej interpretacji można wysłuchać w warszawskim Domu Literatury czy Klubie Księgarza podczas festiwalu Warszawska Jesień Poezji. Swoje interpretacje piosenek i wierszy Janusza Kondratowicza zaprezentowała podczas koncertu przy pawilonie edukacyjnym „Kamień” w Warszawie, na wielkiej łące nad Wisłą. Wykonywała także wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i mniej znanego poety Jerzego Zagórskiego, które spotkały się z ciepłym przyjęciem słuchaczy.

 

Lista utworów:

  1. Niedziela – wiersz: Janusz Kondratowicz
  2. Wiesz, bo ja nie jestem rozmienialna - wiersz: Magdalena Gałkowska
  3. Dzieje się miłość – wiersz: Marek Wawrzkiewicz
  4. Korytarze – wiersz: Paweł Biliński
  5. Grudzień 2009 – wiersz: Maria Żywicka-Luckner
  6. Ponadpodstawowi – wiersz: Zofia Mikuła
  7. Solaris – wiersz: Paweł Łęczuk
  8. Wczoraj nagle szklanka wypadła mi z rąk – wiersz: Zbigniew Jerzyna
  9. Karuzela – wiersz: Joanna Vorbrodt
  10. I nic – wiersz: Roman Śliwonik

 

 

Plakat

Rozstrzygnięto XXX Edycję Nagrody

 

Nagroda Złoty Ekslibris 2022

 

Poznaliśmy laureatów 30. edycji Nagrody Złoty Ekslibris oraz 13. edycji Nagrody Superekslibris Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Książka o Łodzi Jury przyznało publikacji „Oi! Oi! Oi! To punk z miasta Łodzi…” autorstwa Dariusza Jędrasiaka i Piotra „Bugsa” Wawrzaka. Książkę wydała Fundacja „Człowiek i Środowisko” w Łodzi.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Książka o Ziemi Łódzkiej Jury przyznało ex aequo dwóm publikacjom:

  • „Miasto Uniejów i region spycimiersko-uniejowski poprzez wieki. T. 1, do 1918 roku; T. 2, Lata 1918-2020” pod redakcją Jana Szymczaka. Monografię wydało Towarzystwo Przyjaciół Uniejowa i Polskie Towarzystwo Historyczne – Oddział w Łodzi,
  • „Stroje chłopskie regionu radomszczańskiego: studium historii i problemów rekonstrukcji” autorstwa Aleksandra Błachowskiego i Barbary Sitek. Publikację wydało Muzeum Regionalne im. Stanisława Sankowskiego w Radomsku.

 

Ponadto Jury Nagrody „Złoty Ekslibris Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi” postanowiło uhonorować Nagrodą Specjalną publikację:

„Skarby z malowanej skrzyni: elementarz stroju łowickiego” pod redakcją i z tekstami Magdaleny Bartosiewicz w opracowaniu graficznym i z ilustracjami Karoliny Matyjaszkowicz.

Wydawcą nagrodzonej książki jest Muzeum w Łowiczu.

Nagrodę w kategorii Najlepsze Wydawnictwo Albumowe o Ziemi Łódzkiej Jury przyznało publikacji „Sieradz w fotografii: dawniej i dziś” pod redakcją i z fotografiami współczesnymi Ryszarda Sierocińskiego, z tekstami Tadeusza Olejnika i Tomasza Oszczędy. Album wydało wydawnictwo Prof-Art w Sieradzu oraz Fundacja Wspierania Kultury Miasta Sieradza.

Nagrodę w kategorii Najlepsza Powieść o Łodzi i Ziemi Łódzkiej Jury przyznało publikacji „Tramwaj Tanfaniego” autorstwa Marcina Andrzejewskiego. Powieść wydało Wydawnictwo Kusiński w Łodzi.

Jury nie przyznało nagrody w kategorii Najlepsze wydawnictwo albumowe o Łodzi.

Jury dokonało powyższego wyboru spośród 29 tytułów nominowanych do Nagrody.

 

Nagroda Superekslibris

Nagrodę Superekslibris za całokształt dotychczasowych publikacji o Łodzi otrzymało Łódzkie Towarzystwo Przyjaciół Książki, a za całokształt dotychczasowych osiągnięć w zakresie publikacji o Ziemi Łódzkiej – Jacek Perzyński.

Uroczystość wręczenia Nagród odbędzie się 24 maja 2022 roku o godz. 12.00 w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Marszałka J. Piłsudskiego w Łodzi. 

Jolanta Zwierzyńska

 

 

Plakat

Andrzej Walter

 

Odszedł Aleksander Nawrocki

 

Zelektryzowała nas hiobowa wieść o odejściu Aleksandra Nawrockiego. Jak każda śmierć nadeszła ona: zbyt szybko, zbyt pochopnie, niespodziewanie i znienacka. Zaskoczyła nas, zaszokowała, dlaczego już teraz. Dla polskiej poezji to wielka, przeogromna strata. To strata dla jej: propagowania, uwielbienia, wdzierania się w jaźń i przestrzeń publiczną, dla jej wręcz uświęcania. Aleksander Nawrocki to właśnie z poezją czynił. Uświęcał Ją. Obwieszczał odważnie światu wszelkie odcienie Jej sacrum. Podnosił ją do rangi siły sprawczej wszelkiego Przemienienia, do ideału nad ideałami, do mocy zdolnej unicestwić marazm i zastój tego świata.

Tak, nie przesadzam. Aleksander poświęcił Jej całe swoje życie w czasie aktywności i w czasie snów. Sny przemieniał w rzeczywistość. Organizował spotkania, konkursy, festiwale. Zawsze prowokował do wzbudzania dialogu, zaangażowanej dyskusji i polemiki sprawczej. Pobudzał do szukania rozwiązań i kluczy do naprawy tego, co się jeszcze dało naprawić, a nawet jeśli się nie dało, to chciał abyśmy my nadal mieli marzenia co do roli i znaczenia poezji na świecie. Aleksander Nawrocki podpisał cyrograf. Swoisty pakt ze słowem i jego przemianą w piękno poezji. Nauczył mnie, że jej okruchów, przejawów i sygnałów można doszukać się wszędzie, że nie wolno być zamkniętym na jeden timbre i stylistykę, którą się lubi i rozumie, ale i na wszelkie inne, obce i trudne w odbiorze językowe i uczuciowo-emocjonalne odmienności. Z jednym wszakże zastrzeżeniem, że całość musi zawsze posiadać jakiś sens i znaczenie, jakiś przekaz dla ludzi i świata. Poezja była bowiem dla nas, ludzi, przez nas tworzona i do nas skierowana. Nas miała przecież ocalić. Chciałem tu i teraz, niejako na gorąco, oddać hołd Panu Aleksandrowi, Aleksandrowi, człowiekowi, który opiekował się nami wszystkimi, w tym nawet tymi, których nie lubił. Jeśli pisali, dobrze pisali, zawsze musieli wpaść w sieci Aleksandra. Aleksander Nawrocki był w poezji Wielkim Rybakiem i prawie jak Święty Piotr prowadził nas w dzisiejszym świecie w te wszystkie katakumby nieistnienia. Poruszał niebo i ziemię, żeby tylko ktoś się poetą zainteresował, żeby tylko ktoś poetę nakarmił, żeby ktoś go wydał. Nie było dla niego rzeczy i spraw niemożliwych.

Często się spieraliśmy, warczeliśmy do siebie, burczeliśmy pod nosem, ale zawsze jednoczył nas ten jeden cel. Po latach zespoliło nas to i umocniło. Taka święta polemika i zakochanie w jednym świecie. A teraz pozostał tylko żal, żal że już się nie spotkamy, że nie wręczymy żadnej Nagrody, że nie będzie już komu tak walczyć dla Poezji. Żal i pustka. Taka kolej rzeczy. Życie i śmierć. Splecione nieodwołalnie.

Aleksandrze Nawrocki – cześć Twojej Pamięci i dziełu, któremu poświęciłeś Wszystko. Obaj wiemy, że było warto, chyba nie warto (?), ech jednak warto…

Andrzej Walter

Zdjęcie w tekście: z archiwum Marleny Zynger

 

 

Plakat

Jerzy Lengauer

 

Spiski życiowe

 

Gdybyśmy się kiedyś natknęli na rzecz o Wacławie Sobaszku, spisaną na wielu kartkach papieru, skrzętnie złożonych i włożonych do koperty, to z niej niewątpliwie odczytalibyśmy, że artysta jest pisarzem, poetą, muzykiem, aktorem, reżyserem teatralnym, kierownikiem artystycznym Teatru Węgajty i gospodarzem Festiwalu Wioska Teatralna. I byłaby to prawda niezaprzeczalna. W środku jednak znaleźlibyśmy całkiem inny Sobaszkowy autoportret. Pochodzący od niego samego. Człowiek, który pokonał system, a jednocześnie – i przewrotnie – postkomunista, choć może raczej postpeerelowiec. Przeźroczysty duch warmińskich pól, łąk, lasów i wzgórz. Na poły rzeczywista postać z kolędniczych i allelujkowych wędrówek po Dolnym i Górnym Śląsku, Sandomierszczyźnie, wsiach łemkowskich. Jogin pojawiający się czasami nad brzegami Buga, Wisła, Pilicy. Baczny obserwator społecznych zachowań na kolejowych szlakach pomiędzy Niemcami, Tatrami i Olsztynem. Niezwykły zbieracz okruchów hiszpańskich i francuskich dni i nocy. Samotnik nadbałtyckich plaż i towarzysz irrealnych nocnych biegów swojego przyjaciela. Pamiętnikarz poetów, malarzy, animatorów kultury, muzyków, owładniętych alkoholowym stuporem sąsiadów węgajckiego gospodarstwa, rzemieślników, mechaników, znanych i nieznanych z imienia towarzyszy jego sztuk z domu pomocy społecznej. Syn odchodzącego ojca. Dziadek tęskniący za wnukiem. Te role, osobowości, cechy, umiejętności zamykające się i otwierające w Wacławie Sobaszku, podróżniku po jak najbardziej rzeczywistych krainach i wewnętrznych rozmyślaniach odnajdujemy w „Spiskach życiowych”, czyli dzienniku z podolsztyńskich Węgajt, pisanym przez trzydzieści osiem lat.

Szlaki, na które wybierał się Sobaszek samotnie i z teatralnymi Węgajtami za przyczyną zaproszeń, przyjaźni, instytucjonalnych programów, społecznej empatii, potrzeb iście etnograficznych, antropologicznych i ekologicznych, nie prowadziły jedynie po Polsce i Europie Zachodniej. Widzimy go przecież także w Czechach, Rosji i Białorusi, na Węgrzech oraz na Tajwanie.

A wnętrze artysty? Cóż, to istna biblioteka, nie tyle z przepastnymi tomami i cienkimi, nikomu nieznanymi książeczkami na półkach, lecz z ogromem działów nauk i kierunków humanistycznych. Autorów nie sposób wymienić. Jedni nic czytelnikowi nie mówią. Inni zadziwiają swoją obecnością w życiu Sobaszka. Można sobie wyobrazić, że każda przeczytana przez artystę pozycja, może tylko przekartkowana albo, co chyba jest najbardziej prawdopodobne, przez wiele dni towarzysząca mu wieczorami wraz z nocną lampką, zmieniającym się krajobrazem za oknem wagonu kolejowego czy między teatralnymi próbami jest źródłem pomysłu, rozmów z najbliższymi współpracownikami i w końcu koncepcji kolejnego przedstawienia.

Duchowość, serce, umysł, intelekt Sobaszka nie są wypełnione wyłącznie literaturą. Ona wychyla się z poszczególnych wpisów w dzienniku. Codziennie, co tydzień, co kilka miesięcy. Nie da się odpowiedzieć, czy jest wyłączną inspiracją, czy łączy się i przenika z innymi bodźcami, które stanowią węgajcką przestrzeń. Autor „Spisków życiowych” opowiada, jak on sam ją wypełnia, staje się elementem krajobrazu poczynając od prac remontowych w gospodarstwie, które jeszcze w trakcie ich prowadzenia stało się teatrem , aż po rolę mieszkańca na równi z czarnym dzięciołem, sójką na parapecie, dzikiem stojącym na podwórzu, jeleniem ocierającym się o jedno z otaczających dom Sobaszków drzew.

I ludzie. O nie! Nie są traktowani przez autora jednakowo. Tyle że... rzecz w Sobaszkowej empatii, atencji, szacunku, nawet czymś w rodzaju czułości. Ich odcieni i rodzajów artysta z Węgajt ma nieprzebrane ilości. Bez rozróżniania na współpracowników, zapraszanych artystów, wiejskich gospodarzy czy mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Jonkowie. Dysharmonię czytelnik znajduje tam, gdzie pojawia się przyjaźń, przywiązanie, a potem niewiarygodne poczucie straty, ból samotności, jakaś próżnia w miejscu, które nie powinno, bo przecież za wcześnie, stać się puste. Do tych osób wraca autor często. Tak jak do pisarzy i poetów mających wpływ na jego postawę życiową, stosunek do świata, drogę artystyczną.

Wspomnienia, zdarzenia, sytuacje, wydarzenia, czasami tylko jakaś drobnostka są dla wrażliwego i posiadającego niebywale rozwiniętą wyobraźnię Sobaszka intelektualnym impulsem do rozważań dotyczących życia i śmierci, aspektów filozoficznych, czasami ujętych w jeden tylko wers, ubranych w poezję, przybierających postać prozatorskiego haiku, połączonych z wnikliwą obserwacją przyrody, bądź cytatem literackim, co z kolei zmusza czytelnika do podążania wskazaną przez autora drogą, na której spotka dygresje i skojarzenia związane z własnymi doświadczeniami.

Czasami enigmatyczność Sobaszka wręcz drażni. Wydaje się w pierwszej chwili nie pasować do ładunku emocjonalnego wspominanego wydarzenia. Chociażby choroba i śmierć ojca, skonfrontowane przed czytelnikiem z zapisem o całodziennych wspólnych wyprawach samochodowych. Podobnie śmierci psów, które przez lata towarzyszyły Sobaszkom w Węgajtach, ujęte zostały w formie prawie suchych, zimnych dziennikarskich not. Czyżby autor te niewątpliwie ważne dla niego zdarzenia próbował w ten sposób zachować dla siebie, ukryć przed czytelnikiem swoje uczucia, wpisać w cykl życia i śmierci przeżywany wyłącznie osobiście, samotnie? Tak, jakby pewne sprawy rozdzielał na znaczące dla świata, ekosystemu, sztuki o charakterze społecznym i te dla siebie, które powinny być oznaczone dopiskiem: „Czytelniku, uszanuj!”.

O ile „Spiski życiowe” to dziennik pełen emocji autora, które wynikają z jego obserwowania najbliższego mu otoczenia tudzież świata szerokiego, a wpływającego właśnie na tę jego regionalną, lokalną dziedzinę, z którą dzieli i tworzy swój teatr, co chyba przykuwa największą uwagę czytelnika do postaci Sobaszka, to przecież czynione przez niego spostrzeżenia są dowodem wrażliwości autora na zmiany zachodzące w społeczeństwie, polityce, kulturze instytucjonalnej, czego sam stał się poniekąd ofiarą z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zdający sobie z tego sprawę czytelnik wyraźnie widzi, że Sobaszek przykładający wielką wagę do teatru jako miejsca scenicznego spotkania aktorów i widzów, którzy zamieniają się miejscami, rolami, ba! nawet funkcjami reżysera, scenarzysty, rekwizytora, chciałby, żeby uczestnicy życia społecznego wzięli bardziej aktywny udział w wielkiej sztuce świata. Dopracowywali ją, pisali didaskalia, mieli wpływ na dialogi. Jest oczywiście bardzo oszczędny w słowach. W ten właśnie sposób zwraca uwagę na zanieczyszczone polskie rzeki (przywołuje Herberta). Albo ze zdziwieniem konstatuje, że samochód, który mu się wydał ozdobiony po hippisowski to tylko jeżdżąca reklama jakiegoś pożądanego produktu. Co rusz woła o wstrzemięźliwość w jedzeniu mięsa, przywołując literaturę piękną. Wspomina znajomego, który zakładał olsztyński oddział Greenpeace. A wszystkie te zdawkowe zapiski to jakby zaproszenie czytelnika do kontaktu i z samym Sobaszkiem, i Teatrem Węgajty, a przede wszystkim do po prostu myślenia.

Jest tyle miejsc, zdarzeń, którym Wacław Sobaszek jako świadek, widz, gość, turysta, podróżnik przygląda się jakby mimochodem. Czytając „Spiski życiowe” wiemy jednak, że to nie jest przelotne spojrzenie. On patrzy z uwagą, wyciąga wnioski, jakby jednocześnie był na scenie i wśród publiczności, z obu pozycji czerpał dla siebie inspiracje do kolejnych sztuk mających tylko jeden cel: motywacja społeczności do działania, współtworzenia, wspólnego przeżywania.

Autor „Dziennika” motywuje w przeróżny sposób. Potrafi wprowadzić konsternację w idealnym, spokojnym świecie. Jakąś nieczystość, coś z dołu, na przykład pijacką balladę w opozycji do śpiewanej hinduistycznej mantry. W obronie obu  natychmiast przywołuje Grotowskiego, Gombrowicza… Popisuje się humorem nieco przypominającym zapiski Umberto Eco. Powodem jednego z najdłuższych w książce wpisów jest   powszechny zwyczaj rozmawiania w przedziałach kolejowych przez komórkę, połączony z  rozważaniami, jak spełnić kobiecy apel do  mężczyzn, żeby ci nie sikali na deskę klozetową. Zwracając uwagę czytelnika na wydarzenia kulturalne, literackie wprowadza ciągi dygresyjne. Na przykład w kolejnych zapiskach z początku 2008 roku przywołuje po kolei Gezę Vermesa, autora książki „Jezus Żyd”, następnie „Strach” Grossa, w końcu księdza Węcławskiego.

W „Dzienniku” zwraca uwagę koncepcja „non violence” połączona z niezwykłą tolerancją. Widać, że w Sobaszku obie postawy się rozwijają w miarę potrzeb i  zmian zachodzących w życiu artysty, szczególnie dotyczących zamieszkania i poszerzania działalności artystycznej, czy może raczej pewnego uwrażliwienia społecznego. Zaczyna wspomnieniem o odmowie służby wojskowej z podaniem recepty na skuteczność. Pisze o pracy w Olsztynie i związkach z peerelowskim instytucjonalizmem w kulturze. Stara się nie oceniać. Jednocześnie mierżą go problemy wynikające z głupoty i docenia wartość zalegalizowanej działalności związanej z państwem. Gdy jesteśmy już w Węgajtach, wspomina autor o wzajemnej z mieszkańcami wsi akceptacji, zrozumieniu, poniekąd ustępliwości a nawet pobłażaniu. Tutaj jednak pozostawia czytelnikowi duże pole wyobraźni, zaznaczając jedynie skonfrontowanie miasta ze wsią, obcego z mieszkańcami, artysty z ludźmi poświęcającymi się jedynie pracy fizycznej, sztuki i intelektu z alkoholizmem. Potem wychodzi poza Węgajty, kolęduje i allelujkuje w domu pomocy społecznej, zapewne i innych instytucjach. W tych czasach łagodności i uprzejmości, już w wolnej, demokratycznej Polsce wzburzają Sobaszka ataki rasistowskie, szowinistyczne, dyskryminacja, tym bardziej, że ofiarą staje się jeden z artystów węgajckich. Wówczas zapisuje także to, co widzi na polskich ulicach.

W pewnym momencie zapiski bardziej dotyczą poszczególnych przedstawień, spektakli, performance'ów. Zaczyna jawić się czytelnikowi Sobaszkowy teatr, w którym wielką wagę odgrywają maski i kostiumy, muzyka i śpiew, taniec i dialog z widzami w ich domach. Z zasady Sobaszek nie pisze o treściach swoich sztuk. Scenariusz, a i samo wydarzenie są przed czytelnikiem ukryte. Pomagają przypisy, których jest nieco więcej niż stron „Spisków życiowych”. Zapiski będące reminiscencjami, krótszymi lub dłuższymi refleksjami, notatkami „ad hoc”, krótkimi emocjami bądź dłuższymi przemyśleniami o teraźniejszości z rzadka przekraczają granice dobrego smaku. Widać jednak w takiej dosadności burzę emocji. I to nie w reakcji na zło, głupotę spoza warmińskiego świata, wobec którego Sobaszek często jest bezradny, lecz po prostu z powodu niewątpliwie nerwowej i wymagającej ciągłego opanowania pracy:

„26 czerwca 2017 

Reżyseria: wkurw i cierpliwość” [1].

„Dziennik” kończy się datą 8 kwietnia 2020 i zdaniem: „Nie odpuszczać, nasłuchiwać, leśne znaki poznawać, poukładać jak się da, na kształt i podobieństwo naszych oddechów i ciał” [2]. Dzień wcześniej pojawia się ponad dwustronicowy wiersz, pandemiczny zapis...

Jerzy Lengauer 

 

__________________

[1] Wacław Sobaszek, „Spiski życiowe: Dziennik węgajcki 1982-2020”, wyd. Stowarzyszenie Węgajty, 2020, s. 185.

[2] Tamże, s. 221.

 

Źródło zdjęcia w tekście: https://lubimyczytac.pl/autor/109321/jerzy-lengauer