Andrzej Dębkowski
Świat na opak – o utraconej sztuce rozróżniania
„Świat już dawno stracił umiejętność odróżniania talentu od beztalencia i kłamstwa od prawdy” – mówił Janusz Głowacki. Gdy pierwszy raz usłyszałem te słowa, wydały mi się przesadne, podszyte pesymizmem, jakby wyjęte z ust zgryźliwego starca zaczytanego w gazetach sprzed pół wieku. Ale im dłużej żyję, tym częściej przyznaję, że coś w tym jest. Nie chodzi o to, że wszyscy nagle oślepli na piękno czy utracili zmysł krytyczny. Raczej o to, że w codziennym zgiełku przestaliśmy pielęgnować czułość na prawdziwe znaczenia – a wraz z nią zanikła umiejętność rozróżniania.
Kiedyś – wcale nie tak dawno – talent musiał być czymś popartym wysiłkiem i rezultatem. Artysta pracował latami nad warsztatem, naukowiec spędzał noce w bibliotece albo w laboratorium, a rzemieślnik doskonalił swoje dłonie, aż narzędzia stawały się ich przedłużeniem. Sukces nie był dany z marszu, trzeba go było wykuć jak rzeźbę z kamienia. Dziś wystarczy sprytne ustawienie kadru w telefonie, kilka słów podanych z odpowiednim namaszczeniem, a publiczność już bije brawo. Talent? A może jedynie umiejętność przyciągania uwagi w świecie rozproszonych spojrzeń?
To nie jest atak na młodych, internet czy media społecznościowe – to raczej próba uchwycenia zmiany. Tempo życia, natłok informacji i algorytmy, które karmią nas tym, co łatwe do strawienia, stworzyły środowisko sprzyjające powierzchowności. Prawdziwe mistrzostwo wymaga skupienia i cierpliwości, a my karmimy się natychmiastowością. W efekcie kryteria oceny rozmywają się. Na scenie widzimy błysk – nie wnikamy, czy stoi za nim praca, czy tylko umiejętność autopromocji.
Jeszcze trudniej z prawdą. Przez stulecia filozofowie spierali się, czym ona jest i jak ją rozpoznać. Jednak nigdy wcześniej człowiek nie był zalewany taką lawiną sprzecznych narracji. Kiedyś źródła informacji były nieliczne i – w teorii – odpowiedzialne. Dziś każdy może stać się nadawcą i sędzią jednocześnie. Wystarczy jedno celne hasło, zgrabny mem, a miliony udostępniają je dalej, nie zadając pytań. Kłamstwo zyskuje prędkość światła, prawda potrzebuje czasu, by się przebić – a czas jest tym, czego najczęściej brakuje.
To jednak nie tylko wina technologii. Problem tkwi głębiej, w naszym stosunku do rzeczywistości. Coraz mniej wierzymy w istnienie wspólnego fundamentu faktów. Każdy buduje swój własny światopogląd z fragmentów opinii, emocji i wyrywkowych danych. Prawda stała się czymś płynnym, prywatnym – jak gust czy preferencje kulinarne. W takiej atmosferze nawet najbardziej ewidentne kłamstwo może zostać przyjęte, jeśli tylko współgra z naszym wewnętrznym pejzażem przekonań.
Czy to znaczy, że jesteśmy skazani na chaos? Niekoniecznie. Historia pokazuje, że podobne kryzysy rozróżniania zdarzały się wcześniej. Każda epoka miała swoich kuglarzy, hochsztaplerów i mistrzów pozorów. Zawsze też znajdowali się ci, którzy szukali prawdy i umieli docenić rzetelną pracę. Różnica polega na skali. Dziś iluzje mają globalny zasięg, a nieostrość kryteriów dotyczy niemal każdej dziedziny – od kultury po politykę.
Dlatego potrzebujemy nowych narzędzi, ale też starej, dobrej dyscypliny umysłu. Krytyczne myślenie nie jest luksusem dla intelektualistów – to warunek przetrwania w świecie, w którym obraz potrafi zdominować treść. Uczmy się pytać: „Kto mówi? W jakim celu? Na czym opiera swoje twierdzenia?” Nie chodzi o to, by wątpić we wszystko, lecz by badać źródła i sens.
Podobnie z talentem: warto na nowo zdefiniować, czym jest wartość w sztuce, nauce czy rzemiośle. Czy liczy się tylko efekt marketingowy, liczba polubień, czy może coś głębszego – zdolność poruszenia, zaskoczenia, otwarcia przed nami nowych perspektyw? Prawdziwy talent często jest skromny, nie narzuca się krzykiem. Czasem potrzebuje, by ktoś go dostrzegł i obronił przed zgiełkiem.
Nie łudźmy się: łatwiej jest konsumować gotowe emocje niż weryfikować ich źródło. Łatwiej podziwiać błyskotliwą pozę niż mozolny proces twórczy. Ale jeżeli całkowicie poddamy się tej łatwości, świat naprawdę stanie się miejscem, gdzie wszystko jest tylko powierzchnią. A powierzchnia – choć bywa efektowna – nie karmi duszy na dłuższą metę.
Może więc warto czasem zatrzymać się przy obrazie, który nie krzyczy z ekranu, przy tekście, który wymaga skupienia, przy człowieku, którego głos nie przebija się przez hałas – i spróbować dostrzec, co w nim prawdziwe. To ćwiczenie wymaga odwagi, bo zmusza do konfrontacji z własnymi uprzedzeniami. Ale tylko tak możemy odzyskać utraconą sztukę rozróżniania: oddzielania talentu od beztalencia, prawdy od kłamstwa.
Świat nie jest skazany na ślepotę. To my, swoim wyborem i uwagą, decydujemy, czy chcemy patrzeć uważniej. Warto próbować – choćby po to, by nie zgubić w sobie tego cichego kompasu, który od wieków pomagał ludziom znajdować sens wśród zgiełku.
Andrzej Dębkowski