Paweł Kuszczyński
Osiąganie celu
Znakomity wstęp do książki Arkadego Radosława Fiedlera „Do głębi intrygujący kraj” jest potwierdzeniem znaczących przymiotów Autora: wielopokoleniowa inteligencja (z jej obecnością w szeroko pojętej kulturze), powinowactwo pisarskie (z atencją wspominany na kartach ojciec Arkady Fiedler – wybitny prozaik i podróżnik), także udział w sześciu wyprawach zamorskich zorganizowanych pod kierunkiem protoplasty rodu Arkadych.
Opisując Boliwię i jej mieszkańców trafnie używa przymiotnika „charakterny”, który w polszczyźnie ma wyraziste konotacje: „zdecydowany”, „uparty” i „silny”.
Boliwia to doprawdy unikatowy kraj, nawet na swoim kontynencie. Imię oraz nazwę waluty (boliviano) przyjęła od największego wyzwoliciela ludów Ameryki Południowej Simóna Bolívara, El Libertadora (Wyzwoliciela), pierwszego prezydenta, począwszy od 1825 roku uzyskania niepodległości. Po ukończeniu studiów we Włoszech przyniósł z sobą oświeceniowe idee do Ameryki Łacińskiej, brał udział w trzydziestu zwycięskich bitwach (w 1819 roku o wyzwolenie Kolumbii, 1821 roku Wenezueli, 1824 roku Ekwadoru, 1824 roku Peru oraz Boliwii). To były totalne wojny: do upadłego. Bolívar walczył wyjątkowo dzielnie, a nieraz okrutnie, przeciw nikczemnemu hiszpańskiemu reżimowi kolonialnemu. Okazją staje się określenie przez Autora rewolucji jako mnogich bestii, usiłujących przykryć szlachetniejszą twarz insurekcji. Bolívar uczył ludy co zrobić ze zwycięstwem, w siodle końskim potrafił przejechać siedemdziesiąt tysięcy mil (więcej niż podbijający ziemie i ludy Azji, Czyngis-chan).
Boliwia jest krajem o wielu obliczach: w użyciu trzydzieści sześć lokalnych języków (urzędowymi są hiszpański, Keczua, Ajmara), wielość różnorodnych kultur (piękne wielobarwne tkaniny, brytyjskie meloniki z czasów Sherlocka Holmesa na głowach kobiet-cholit, kunsztowne wyroby ze złota i srebra), wiara w zabobony, duchy: w jeziorze Titicaca nie ma zwykłej wody, jedynie metafizyczna, zwyczaje, wierzenia sięgające czasów prekolumbijskich, mieszkańcy po połowie oddają cześć Chrystusowi i Pachamamie – Świętej Ziemi.
Konstytucyjną stolicą Boliwii jest Sucre, które „zostawiło” sobie tylko Sąd Najwyższy (pałac prezydencki, ministerstwa pozostawiono w La Paz), zdjęło z siebie ciężar bezpośredniego rządzenia państwem. Natomiast dba o wysoki poziom wyższych uczelni, by zapewnić miastu wysoką rangę uniwersytecką. Przebywa w nim dużo młodych ludzi pełnych luzu, nie tylko z Boliwii. W mieście tym znajduje się szczególny/wyjątkowy wizerunek Madonny (który ma ciekawszą historię niż autentyczną wartość artystyczną), namalowany przez zakonnika. Po latach nieobecności święta została ubrana w długą suknię do samej ziemi z przybranymi pasemkami złota i srebra, diamentami, sznurami pereł, rubinami i szmaragdami. Niezliczone wota ofiarowali możni, chcący zabłysnąć swą wybujałą hojnością. Wartość zbytków rosła w miliony dolarów, a wśród nich pozostają wymowne łagodne oczy Maryi o szmaragdowym blasku. Sucre to najbardziej europejskie i najładniejsze miasto w państwie. Z trzęsienia ziemi w 1899 r. ocalało białe centrum, pozostające żywym muzeum kolonialnego stylu z osobliwie pięknymi drewnianymi balkonami. Bardzo ciekawa jest kraina ludu Jal’qa, gdzie doskonale prowadzone są uprawy kukurydzy, ziemniaków, bujne łany pszenicy i jęczmienia. Dochodzi do tego turystyka z oryginalnym zapleczem hotelarskim i gastronomicznym.
Najwyższy pomnik Chrystusa na świecie znajduje się w mieście Cochabamba, mierzy 33 metry i 40 centymetrów (jest wyższy o te 40 cm od tego w Rio). Zbudowany został po wizycie Jana Pawła II, który ujął Boliwijczyków swoim przychylnym otwarciem.
Wśród niezliczonych ciekawych/zaskakujących miejsc nie można pominąć Salaru, gdzie zdaniem Radosława Fiedlera rządzi Jej Wysokość Sól. To było jezioro pełne soli, rozciągające się na obszarze ponad dwunastu tysięcy kilometrów kwadratowych. To nieposkromiony samoistny byt – solnisko największe na kuli ziemskiej. Tutaj nie można dostrzec żadnego koloru, tylko biel roli. Zdumiewająco wygląda w czasie zachodu słońca: biel ustępuje krwistemu amarantowi.
Mówiło się o Boliwii, że w niej „rośnie złoto”, ale... głęboko pod ziemią. Autor komentując ten fakt, nie boi się jednoznacznych/mocnych stwierdzeń: Złoto lubi zabawić się z człowiekiem, lubi poprzestawiać mu w łepetynie (czego potwierdzenie znajdujemy w reakcjach/twarzach kowbojów otwierających skrzynie z kradzionym złotem). Gorączka złota to ciche szaleństwo, narkotyczne zachowania. To już minęło. Także skończyła się pogoń za srebrem, którego było bardzo dużo. W mieście Potosi znajduje się Cerro Rico, sławna góra, z której wydobywano ten szlachetny metal przez ponad 200 lat w ilości przekraczającej czterdzieści tysięcy ton. Gdy brakło srebra zaczęto wydobywać cynę, ołów, lit. Zginęło przez dwa wieki osiem milionów mieszkańców Indigenas (potomków Inków) oraz czarnoskórych z Afryki. Natura nie zapomina o Boliwijczykach: obecnie odkryto dochodowe/zasobne pokłady ropy naftowej i gazu. W niekonwencjonalnym miasteczku Macha „króluje” legalne/zorganizowane mordobicie z uczestnikami indywidualnymi zbiorowymi (walczą ze sobą pobliskie wsie). Stało się to dla Pisarza okazją do przytoczenia powszechnie wypowiadanych myśli: ciekawość to pierwszy stopień do piekła, druga to, że bez ciekawości nie ma mądrości. To jakby credo każdego dobrego podróżnika.
Historia Boliwii jest ze wszech miar bogata: kraj miał wiele upadków, zdarzały się tryumfy. W wyniku przegranych wojen z Chile, Argentyną, Peru i Brazylią straciła ponad milion kilometrów kwadratowych (około połowy swego terytorium). Obecnie ma obszar 1.098.581 km kw., to i tak trzy razy większy od Polski. Kuriozalny przypadek przytrafił się za panowania jednego z najbardziej szalonych prezydentów (a było ich blisko dwustu) Mariano Melgareja, który odznaczał się żądzą władzy opisaną przez Tacyta: Dla niektórych żądza władzy jest gorętsza niż wszystkie namiętności razem wzięta. Ten osobnik półkrwi Keczua, wyjątkowy satrapa za białego konia (którego sobie upodobał) oddał 100 tys. km kw. boliwijskiej ziemi konsulowi brazylijskiemu. Mimo to w Taracie go kochają, bo on jest nasz, tu się urodził, tu przez jakiś czas mieszkał i tu jest pochowany. Czyż my nie jesteśmy jako ludzie trochę dziwni, a nawet szaleni – przyczyny należałoby szukać w poszukiwaniu potwierdzenia własnej tożsamości w tym zatomizowanym świecie.
Najboleśniejszą była przegrana wojna z Chile, spowodowała utratę 500 kilometrów wybrzeża Pacyfiku i 120 tys. km kw. powierzchni. Państwo w ten sposób zostało pozbawione w 1879 roku jakiegokolwiek dostępu do morza (także do Atlantyku). Wojna z zachodnim sąsiadem została przegrana z błahej, zdawać się może, przyczyny. Otóż dla wojaków boliwijskich konieczna była obecność na imprezach karnawałowych, w których jej uczestnicy tańczą w transie, zatracają się, a trąby i bębny mocno i głośno huczą. Zdumiewające, że na stroje i uczestnictwo w grupie tanecznej stosunkowo niebogaty Boliwijczyk potrafi wydać 1700 dolarów. Mimo braku dostępu do morza, nad jeziorem Titicaca czczony jest Dzień Morza. Autor rozumie ból Boliwijczyków z powodu braku morza, za którym wiekuiście tęsknią.
Nie bez kozery umieścił myśl Konrada Korzeniowskiego: ludzie i morze wzajemnie się przenikają. Boliwijczyk to charakterny człowiek: zawsze stoi, nigdy klęczy. Posiądziesz jego serce, gdy będziesz mówił dobrze o jego ojczyźnie, chwalił ją i jego.
Arkady Radosław Fiedler prezentując bogactwo treści w oryginalnych/atrakcyjnych formach literackich uzasadnił tytuł recenzowanej książki. Rzeczywiście pokazana Boliwia jest intrygującym krajem i to w stopniu kwalifikowanym do głębi.
Bogaty jest język książki, spotykamy urzekające uosobienia, ożywienia nie tylko w odniesieniu do żywej natury (szczególnie żyjących egzotycznych zwierząt, drzew i kwiatów, o których dużo wie Autor). Pojawiają się łacińskie złote myśli (ze względu na ich przejrzystość, umiłowanie trwania w kulturze, historii), a także neologizmy, jak np. łazęgujemy lokalsi i obcy – tak nazwie zwiedzających miasto stołeczne, pieściwe brzmienia. Potrafi bujać się wysoko, lekko płynąć słowami, gdy pisze: trzymając w ręce puchar z boliwijskim winem, trzymasz klucze do szczęścia. Że jesteś ponad trudy tego świata i jego przyziemne sprawy. Przekonuje, że każdemu wolno zgubić się i na chwilę stracić z oczu ograniczenie, nazywane umiarem. Spotykamy niepospolity humor, czego przykładami może być: Jej Wysokość Sól! oraz policjant, którego laptop nie chce słuchać – trzeba pokazać prawo jazdy – odwieczny nawyk władzy, by kontrolować i dominować.
Dla ubarwienia i wzbogacenia treści przytacza dzieła malarskie i poetyckie, czego przykładem może być przywołanie fresku Michała Anioła „Stworzenie Adama” przy opisywaniu żebrzącej matki z trojgiem dzieci w mieście Santa Cruz de la Sierra. Miasto to o śpiewnej nazwie należy zwiedzać z 13 powodów, dla których ta metropolia jest szczególna. Jednym są policjantki pilnujące porządku. Zaprzeczają one słowom Szekspira: „Słabości, na imię ci kobieta” oraz Mickiewicza: „Kobieto, puchu marny! Ty wietrzna istoto”.
Jakże się tutaj mylą geniusze – stwierdza humorystycznie Arkady Radosław.
Ta książka porywa czytelnika, który wspólnie z jej Autorem zwiedza wiele unikatowych miejsc w Boliwii, próbuje żyć problemami jej mieszkańców i krain, zrozumieć ich godzenie życia z losem, podziwiać bujną zieleń, lasy, góry, doliny, płaskowyże, skały, gejzery, nieczynne wulkany, liczne ślady dinozaurów. Wybija się naturalność w prezentowaniu rzeczywistych i metafizycznych wizerunków tego na wskroś interesującego kraju. Pisarz rozmawia z sobą, czytelnikiem, zdarza się, że dyskutuje i przekomarza się z Bogiem, improwizuje: Zejdź (Chryste) do śpiewającej dziewczyny, boliwijskiej Marii Magdaleny – na przekór wszystkiemu... Oderwij się od drewna. Twej męki, naprawdę już wystarczy. Otwórz nowy czas.
Autor „Sumienia Amazonii” tak w kilkunastu słowach potrafi opisać przemierzoną w wielu kierunkach Boliwię: to kraj obfitości i nadmiaru: jedzenia, hałasu, niezliczonych siest i zabaw, bogactw naturalnych i młodych ludzi.
Mądrze zrealizował wskazanie Maksyma Gorkiego: Pisarz powinien wiedzieć wszystko, albo prawie wszystko.
Boliwia chce i nawet musi nieustannie starać się, by godnie trwać i znaczyć w świecie, szczególnie wśród swoich pięciu sąsiadów. Aby tak się stało w najbliższej przyszłości winien zniknąć rozziew – wyraźne różnice w poziomie prezentowanym przez niezwykle ciekawych mieszkańców a wybieranymi prezydentami, nad rządami których często unosi się korupcja, prywata, krótkowzroczność, okrucieństwa, głupota i niesprawiedliwość społeczna.
Muzeum – Pracownia Literacka Arkadego Fiedlera oraz Ogród Kultur i Tolerancji w Puszczykowie k. Poznania, a konkretnie pokład Santa Marii wzbogacił się i niebywale uatrakcyjnił wyjątkowym boliwijskim eksponatem w postaci kompletnego stroju tancerza razem z diabelską maską, której groteskowe oblicze zatrzymuje oddech zwiedzającym.
Kończąc, stwierdzam, że należy koniecznie przeczytać „Do głębi intrygujący kraj” autorstwa Arkadego Radosława Fiedlera i to nie tylko przez te osoby, które zamierzają polecieć do Boliwii i ją zwiedzać.
Paweł Kuszczyński
____________________
Arkady Radosław Fiedler, Do głębi intrygujący kraj. Wydawnictwo Bernardinum, Pelpin 2022, s. 400.
Jan Stępień
Tęsknota Juliusza Erazma Bolka do raju utraconego
Zafascynowani rozwojem cywilizacji (co wyrażał w swoich wierszach Adam Ważyk) oddaliliśmy się od świata przyrody, niszcząc go w sposób okrutny. Jesteśmy jedynymi istotami śmiecącymi środowisko w którym żyjemy.
Juliusz Erazm Bolek – zdając sobie sprawę ze skutków utraconej więzi ze światem przyrody – w najnowszym zbiorze wierszy „Ogród” („The Garden”) – odwołuje się do mitycznego raju. Przebywając w nim podmiot liryczny czuje się szczęśliwy, spełniony, wewnętrznie harmonijny. W tej wymarzonej krainie czuje się bezpieczny. Tu nie toczą się walki, nie ma prymitywnego hałasu. Afirmacja świata przyrody ma źródło także w tym, że są w nim nieobecne wartości materialne, dominujące w naszym życiu codziennym. To te wartości są zarzewiem ścierania się człowieka z człowiekiem. Ta walka okalecza nas psychicznie i fizycznie. W poetyckiej krainie Juliusza Erazma Bolka słucha się świerszczy, rozmawia się z kwiatami, z ptakami.
„Ogród” to osiemnaście utworów poetyckich Juliusza Erazma Bolka, które są zapisem marzeń i tęsknot do raju utraconego. Utraconego z naszej winy, gdyż zafascynowani, cywilizacją podeptaliśmy świat przyrody.
Większość ludzi, żyje w coraz większym pośpiechu, jest zagubiona w codziennych sprawach. Juliusz Erazm Bolek odrywa się od tej gonitwy, wykorzystuje uważność, aby skupić uwagę na tym co często bywa pomijane. W tej sposób Autor, przed Czytelnikami, odkrywa świat – raj utracony, który jest tak odległy, choć na wyciągnięcie ręki. Wiersze Poety, ze zbioru „Ogród” to jakby busola, dla każdego, kto chce wydostać się z gmatwaniny spraw tylko pozornie ważnych. Tak oto Juliusz Erazm Bolek rzuca swoje poetyckie koło ratunkowe”.
W wierszach Poety można choć przez chwilę zanurzyć się bez reszty w świecie w którym króluje słońce, co odrodzą naszą wrażliwość. Jest to świat na miarę marzeń tych, którzy odznaczają się wysokim rozwojem uczuć i ponadprzeciętną wyobraźnią. Jest to świat niemal doskonały, bo nieobecny w nim jest człowiek niosący destrukcje.
Juliusz Erazm Bolek to poeta ceniony przez rozmaite gremia. W roku 2010 otrzymał Nagrodę Światowego Dnia Poezji ustanowionego przez UNESCO, za książkę „Abracadabra”. W 2017 roku jego poemat „Corrida” został wyróżniony tytułem „Książka Roku”, a on sam otrzymał nagrodę Złote Pióro. W 2022 roku Poeta został uznany „Optymistą Roku”, szczególnie za, afirmujący życie, poemat „Sekrety życia. Kalendarz poetycki”. Wiersze z tomu „Ogród” to kontynuacja tych idei afirmacyjnych.
„Ogród” Juliusza Erazma Bolka jest zbiorem dwujęzycznym. Przekładu na angielski dokonali poeci: Anna Maria Mickiewicz i Steve Rushton. Książkę „Ogród” („The Garden”) opublikowało brytyjskie wydawnictwo poetyckie „Literary Waves Publishing” w Londynie. Jest ona dostępna na całym świecie w sklepie internetowym Amazon.
Jan Stępień
Od redakcji (fragment)
Spotkania przy stole
Trudno wyobrazić sobie przeżywanie radości wspólnie z innymi bez spotkania przy stole, bez dzielenia się jedzeniem – a także myślami i uczuciami – słowem, bez ucztowania. Uczta jest w kulturze – być może nawet „we wszystkich epokach i u wszystkich ludów”1 – tak silnie związana z myślą o szczęściu dzielonym przez wspólnotę, że stała się punktem centralnym życia religijnego. Życie chrześcijan toczy się wokół stołu eucharystycznego, uczta stanowi symbol wiecznej szczęśliwości i czasów mesjańskich. Wyraża nie tylko radość, która ma stać się udziałem człowieka w królestwie niebieskim, ale także – pozostającą poza granicami naszego odczuwania i wyobraźni – radość Boga zapraszającego człowieka na ucztę. W religii chrześcijańskiej gospodarzem „uczty błogosławionych”2 jest bowiem ostatecznie właśnie Bóg, który pragnie wspólnoty z ludźmi (por. Łk 22,15).
Wspólny posiłek to jednak przede wszystkim podstawowa część ludzkiej codzienności: wyraża nasze zwyczajne więzi (w tym także zniekształcenia tych więzi) i zwyczajną satysfakcję (lub jej niedostatek) z przebywania razem, należy do sieci powtarzanych wielokrotnie – chciałoby się powiedzieć: zawsze – gestów i czynności, które podtrzymują człowieka, byt przygodny, w jego zanurzonym w czasie istnieniu. Jeśli są one możliwe, jeśli je wykonujemy – to znak, że „wszystko jest w porządku”. By powrócić do obrazów zaczerpniętych z Ewangelii – posiłek jest oznaką „powrotu do normalności” po wstrząsających wydarzeniach Męki i Zmartwychwstaniu. Gdy Jezus spotyka uczniów w Galilei, nad Jeziorem Tyberiadzkim, przygotowuje dla nich śniadanie („A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli rozłożone ognisko, a na nim ułożoną rybę oraz chleb” – J 21,9), zaprasza dojedzenia („Posilcie się!” – J 21,12), podaje potrawy – uspokaja ich w ten sposób, niejako przywraca rytuały codzienności, którą niegdyś dzielili, i pomaga odbudować naruszone relacje (por. J 21,15).
Posiłki, zwłaszcza spożywane wspólnie z innymi, można uznać za sytuacje, w których szczególnie wyraziście przejawia się ontyczna sytuacja człowieka, nasz sposób istnienia jako istot żywych, istot czujących i jednocześnie – by posłużyć się tradycyjną terminologią – istot rozumnych, zdolnych do tworzenia na podstawie tego, co naturalne, złożonego układu relacji i znaczeń – zdolnych do tworzenia wspólnoty i kultury. Można by powiedzieć, że przy stole nasza zdolność do budowania wspólnoty realizowana jest poprzez faktyczne podtrzymywanie naszego „biologicznego” bytu, a wspólne jedzenie stanowi źródło różnorodnych – zmysłowych i umysłowych zarazem – przyjemności.3
Być może jednak nasze spotkania przy posiłkach, zarówno tych codziennych i prostych, jak i tych świątecznych i wystawnych, pozwalają nam też wyjątkowo dotkliwie odczuć fakt, że – jakiejkolwiek radości byłyby źródłem i wyrazem – ludzka egzystencja nie przypada na czasy mesjańskie, gdy „wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą” (Iz 11,6). Również znany z Etyki nikomachejskiej opis człowieka zachowującego umiarkowanie w dążeniu do przyjemności, także tej płynącej zjedzenia, który kieruje się rozumem i pragnie „rzeczy, które przyczyniają się do zdrowia i dobrego samopoczucia”4, o ile „nie są one niezgodne z tym, co moralnie piękne”5, pozostaje opisem ideału. Ideał ten wielu wydaje się wciąż aktualny, trudno jednak kwestionować pogląd, że cywilizacja zachodnia zdominowana jest przez nieumiarkowaną konsumpcję. Wspólne posilanie się nie musi zaś oznaczać radości spotkania i wspólnego celebrowania darów natury i dzieł kultury, lecz bywa wyrazem ludzkiej hybris, manifestacją niewrażliwości czy wręcz okrucieństwa i cynizmu. Z historii znamy też przecież liczne przypadki podawania trucizny – czyli skrajnego nadużycia dobra, jakim jest pokarm, i zniekształcenia naturalnego sensu gestu karmienia czy częstowania.
Współcześnie jedzenie – różne jego aspekty – stały się przedmiotem wzmożonego zainteresowania zarówno opinii publicznej, jak i środowisk akademickich, a na uniwersytetach można zgłębiać multidyscyplinarne (łączące badania z takich dziedzin, jak filozofia, socjologia, psychologia, historia i historia sztuki, antropologia kulturowa czy ekonomia) i różnie definiowane food studies. W kontekście podejmowanej obecnie refleksji szczególnie wyrazisty jest wątek etyczny. Niektórzy upatrują nawet w dokonywanym dzisiaj przez człowieka rozpoznaniu doniosłości zagadnień związanych zjedzeniem szczególnej okazji do swoistego kulturowego – w istocie moralnego – przebudzenia: „Wraz z tym pytaniem, nadchodzi chwila, w której możemy wykrzyknąć «Eureka!»: Czy potrafimy, czy zaczniemy jeść tak, jak gdyby losy naszego świata od tego zależały? Kto wątpi [w wagę tego pytania – P.M.], niech weźmie do ręki jakąkolwiek gazetę. Łatwiej byłoby stawić czoła wielu najważniejszym wyzwaniom, z jakimi zmaga się społeczeństwo, gdybyśmy lepiej rozumieli nasze zachowanie związane z pożywieniem, to, jak je wybieramy, jak uprawiamy, dystrybuujemy, jak jemy, jak nad nim rozmyślamy i wreszcie – jak nadajemy mu znaczenie”.6 (...)
Patrycja Mikulska
______________
1 D. Forstner, hasło „Uczta błogosławionych”, w: taż, Świat symboliki chrześcijańskiej, tłum. W. Zakrzewska, P. Pachciarek, R. Turzyński, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1990, s. 322.
2 Tamże.
3 W tym kontekście interesujące wydaje się spostrzeżenie Arystotelesa: „Ludzie [...], którzy zbyt mało przystępni są przyjemnościom, doznający z ich powodu radości mniejszej, niż należy, raczej wcale nie istnieją, jako że taka niewrażliwość nie tkwi w naturze ludzkiej. Wszak nawet wszystkie inne stworzenia żyjące czynią różnicę między rozmaitymi rodzajami strawy, i jedna im smakuje, a inna nie; jeśli zaś komuś nic nie smakuje i jedna potrawa nie różni się dlań od drugiej, to daleko mu do tego, by był człowiekiem”. Arystoteles, Etyka nikomachejska, ks. III, 1119 a, tłum. D. Gromska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 144.
4 Tamże, s. 145.
5 Tamże.
6 O. Piper, Foreword, w: Food and Philosophy: Eat, Think, and Be Merry, red. F. Allhoff, D. Morę, Blackwell Publishing, Malden-Oxford-Carlton 2007, s. viii. Jeśli nie podano inaczej, tłumaczenie fragmentów obcojęzycznych – P.M.
Tadeusz Zawadowski
Zmagania Olgi Lalić-Krowickiej z demonami
Olga Lalić-Krowicka to postać powszechnie znana w literaturze polskiej i nie tylko. Jest ona autorką blisko 20 książek zarówno poetyckich jak i bajek oraz dramatów, które tłumaczone były na kilkanaście języków, w tym na angielski, niemiecki, słowacki, białoruski, litewski i na większość szeroko rozumianych bałkańskich. Sama jest również tłumaczką i to dzięki jej tłumaczeniom ukazało się wiele książek polskich autorów w tych właśnie krajach. Olga ma pochodzenie polsko-serbskie, ale urodziła się na terenie obecnej Chorwacji. Jako dziecko była świadkiem okrucieństw, jakich nie oszczędziła jej przewalająca się przez te tereny wojna domowa; na jej oczach runął pod naporem bomby rodzinny dom. Taka trauma musi odcisnąć swoje piętno na człowieku, zwłaszcza na tak wrażliwym jak przyszła poetka. Twórczość Olgi znam od lat i z łatwością odnajduję w niej ślady tamtych ran.
Leżą przede mną jej dwa najnowsze tomiki poetyckie: jeden serbsko-polski wydany w Belgradzie pod tytułem Opowiadaj mi o świecie i drugi wydany w Warszawie pt. Sznycel i filozofia róży.
Ten pierwszy to zbiór wierszy, który autorka podzieliła na trzy części, poprzedzone wierszem Modlitwa do Anioła Stróża. Pełni on w tej książce funkcję prologu, jakby pewnego drogowskazu, który naprowadza czytelnika na wskazane przez poetkę tory: Aniele, Aniele, Aniele,? / Ty, Ty, Ty / chroń skrzydłami Swymi / cierpienia tych, / którzy wśród kwiatów / odnajdują łzy. Poetka celowo używa powtórzeń, chcąc w ten sposób podrażnić czytelnika, wyostrzyć jego wrażliwość. Druga część to też zaledwie trzy wiersze, ale za to jak przejmujące... Przytoczę fragment z zatytułowanego Ziemia to tylko nieznany grób: (...) walczą odważni chłopcy / giną i kochają / a ty niebo zabierz wszystko / żeby już nikt nie cierpiał (...).
Druga część to 6 wierszy adresowanych do Boga, stanowiących formę modlitwy poetki o ocalenie Dobra, zarówno w otaczającym ją świecie, jak i w niej samej. Tragiczny w swej wymowie jest wiersz kończący tę część pt. Światło: (...) wiem że upadnie świat / Ale po to jest Wielki Dzień żeby wstał (...) . – Tragiczny ale przecież i dający nadzieję...
Trzecia, najobszerniejsza część, to prawie sześćdziesiąt stron poezji o charakterze egzystencjalnym. Dużo w nich bólu i odniesień do przeszłości: rzeczywistość z okruchów przeszłości / buduje pomnik („Pomnik”, s. 66). Mnie osobiście bardzo utkwił w pamięci wiersz pt. Mężczyzna w płaszczu przychodzi tylko pod niebem ze strony 64: za dużo czerwonych gwiazd / za mało białych aniołów / i znowu k. przychodzi z bukietem goździków.
Dużo w tych wierszach niezgody na panującą znieczulicę w stosunku do ludzkich tragedii: gdy opowiadał / o własnej tragedii / pękała / ze śmiechu („Europejskie haiku”, s. 96). Poetka nie godzi się na taki stan rzeczy: (...) w moim sercu mały partyzant / Strzela rzuca ucieka szuka („Ukryty wiersz”, s. 80); czuje się w nim zagubiona i samotna: (...) Sama jestem. Ogarnięta przez „nic” („Witam”, s. 68).
Drugi tomik to niemal jeszcze ciepły od farby drukarskiej quasi poemat liryczny pt. Sznycel i filozofia róży. Jego kompozycja jest dość swobodna, zaś autorka skupia się przede wszystkim na opisaniu doznań i wrażeń opisanych z perspektywy własnego doświadczenia. Podzieliła go na 12 rozdziałów, a każdemu nadała oddzielny tytuł. Zawierają one wiersze układające się w pewną całość powiązaną wspólnym tematem. Łączy je również ból, który jest niemal wszechobecny w tej poezji. To on jest jej spoiwem. Pojawia się nawet w chwilach i miejscach najmniej spodziewanych. Nie trudno się temu dziwić po doświadczeniach poetki, o których pisałem na wstępie. Ich obraz powraca jak zła mantra: mój dziesięcioletni chłopiec / mający na imię Ból / chyba chce powrócić, tam skąd wyszedł / czyli z mojego wnętrza (s. 8). To one w dużej mierze inspirują ją do pisania: gdyby nie ból / to nie byłoby weny (...) rana ranie mówi / że jesteśmy ludźmi (s. 12).
W wielu wierszach Olgi Lalić-Krowickiej pobrzmiewają echa wojny bałkańskiej; są jak zły sen, który budzi w środku nocy i tuła się po duszy za dnia: dzięki za drabinę / sprowadzającą mnie z niebios na pole minowe (s. 22). Wojenne rekwizyty pojawiają się nawet przy opisywaniu osobistych relacji: strzelaliśmy do siebie ja chorym mózgiem ty rozsądkiem (s. 22). Autorka Sznycla i filozofii róży pragnie obudzić się i więcej nie myśleć o wojnie: obudź się obudź miła / żebyś za dużo nie śniła (s. 61); odnaleźć w otaczającej ją rzeczywistości, ale zderza się z murem niezrozumienia i wrogości: nikt nie pyta czy się boisz / każdy wierzy że upadniesz (s. 56).
W chwilach zwątpienia w ludzi przywołuje w wierszach obraz swojej matki i słonecznej Dalmacji, w której się urodziła. Szuka ocalenia w miłości: kiedy ujrzałam wnętrze twych oczu / odwróciłam sen ku jawie (s. 27) i w poezji, ale i ona czasem niesie zwątpienie: wierzyłam słowom / wierzyłam literom / ale nie wierzyłam w poezję (s. 54).
Poezja Olgi Lalić-Krowickiej jest przepełniona bólem i mirażami tragicznych doświadczeń z dzieciństwa. Nie pisze o nich wprost, ale są one na tyle wyraziste, że czytelnik nie ma problemów z ich odczytaniem. Zwłaszcza, że i dzisiaj tuż za naszymi granicami giną ludzie, a w najlepszym razie tracą dobytek życia. Wojna zawsze niesie zniszczenie, zwłaszcza w ludzkich sercach i pozostaje w nich na długo po jej fizycznym zakończeniu. Zmienia psychikę, sposób widzenia świata i utrudnia odnalezienie się w nim na nowo. Stąd też wiersze zawarte w obu omawianych zbiorach pełne są tragizmu, który podkreśla również forma zapisu. Autorka często stosuje rwaną – niczym odłamki bomb – frazę, powtórzenia, które mają za zadanie skupienie na sobie szczególnej uwagi czytelnika, czy też zamiast pełnych zdań zaledwie ich imiesłowy. Są to książki, których lektura rozbudza w nas ludzką wrażliwość i niezgodę na zło. Stąd też polecam gorąco ich lekturę.
Tadeusz Zawadowski
________________
Olga Lalić-Krowicka, Prićaj mi o svetlu. Opowiadaj mi o świetle. Belgrad 2021, s. 102.
Olga Lalić-Krowicka, Sznycel i filozofia róży. Wydawca: Złota Kolekcja. Warszawa 2023, s. 64.