Andrzej Walter
Wszystkim osieroconym
Niebo, do którego odeszły nasze matki najprawdopodobniej jest proste, bardzo zwyczajne i pozbawione naszej wszechobecnej elokwencji, wszelakiej sztuczności i pozerstwa oraz tych wszystkich wystudiowanych min czy nagminnie przybieranych postaw na pokaz. Jest niebem absolutnie czystym i niebem najprostszym, bo złożonym przecież z: czułości, z poczucia jakiegoś braku i z tej gigantycznej tęsknoty, jest niebem: wędrowców, zwykłych, jak najzwyczajniejszych ludzi, tych, którzy czują się osieroceni przez nasze Matki i ich... prozaiczne przecież i jakże typowe dla zwyczajnego ludzkiego życia (taka przecież kolej Rzeczy) odejście...
Pod koniec ubiegłego (2022) roku ukazał się tradycyjnie już nakładem Wydawnictwa Adama Marszałka tom jakże niezwykły, tom jakby kompletny, tom dla wszystkich osieroconych – będący wyborem wierszy i refleksji Marka Wawrzkiewicza, a zatytułowany nader skromnie „Pierwsze i ostatnie”. To tom fenomenalny zarówno w swej prostocie jak i w najzwyczajniejszym na świecie odbiorze. Ostentacyjnie zwracający się, najotwarciej jak to tylko możliwe, do naszych uczuć pierwotnych, do nostalgii elementarnej i do stanów, właściwie podstawowych. Ta, przywołana przeze mnie nieco przekornie, ostentacja, to mimowolne przymuszenie nas do ściągnięcia tych wszystkich masek, oręży czy zbroi i odrzucenia wszelkiej posiadanej broni. Stajemy się oto… bezbronni. Nadzy i bezbronni. Niewinni jak dzieci.
Pozwólmy wypowiedzieć się w tym miejscu Markowi Wawrzkiewiczowi:
(nie chcę być bowiem gołosłowny)
„Przecież przestajemy naprawdę być dziećmi, kiedy umiera matka. Niezależnie od wieku stajemy się sierotami. Tak uważam. Wisława Szymborska napisała:
Syn prawdziwej kobiety
Przybysz z głębi ciała
Wędrowiec do omegi
Wędrowiec jest samotny. To o wszystkich osieroconych”.
Tak kończy poeta ten swój wyjątkowy i okolicznościowy tom, a zaczyna go wierszem wręcz niesamowitym:
Matka
Niebo, w którym 12 grudnia zamieszkała moja matka,
Nie jest przesadnie dostojne. Starawa wersalka
Z wytartych chmur, w kącie błękitnej kuchni
Miniaturowa śnieżyca, w której chłodzi się ambrozja
Przypominająca smakiem mleko lub herbatę.
Kilka ulotnych sprzętów,
Nieziemskie hologramy rodzinnych zdjęć,
Telewizor z białym ekranem i radio
Nadające dobre, spokojne wiadomości.
Stół pływa na ciepłym strumieniu.
Matka unosi się nad nim. Nakrywa go
Kwitnącym lnem, rozstawia przejrzyste talerze.
Musi być gotowa. Pewnie przyjdą synowie,
Może wpadnie Ojciec Pio. Po kolacji.
Zagrają w remika.
Jest mniej zgarbiona. Nareszcie
Odrosły jej włosy. Są jeszcze siwe,
Ale już powoli czernieją. Twarz gładka.
Tylko ręce nie chcą się odmłodzić.
Nie można z nich wygnać zmęczenia.
Ale ogólnie jest nieźle. Przegląda się w krysztale gwiazdy:
Ładnie jej w tym popielatym sweterku od Teresy.
Patrzy na telefon.
Ma – nie wiadomo czemu – kształt serca.
A kiedy dzwoni świetlistą nocą
Zapala się w nim coś w rodzaju
Różowego płomyka.
Jeszcze trzeba odgrzać parówki cielęce,
Pokroić chleb niebieski tym co zwykle promieniem,
Powiesić ręczniki z obłoków
Na wierzbie nad stawem
Dobrze, że pogoda się wypogodziła,
Łagodnie słońce świeci z wszystkich stron.
Zdążą. Zdążą przed złotawym zmrokiem.
Już jedziemy Mamusiu.
Tak, Mamusiu. Jedziemy już. Jedziemy grupą, razem. My, wspólnota wszystkich osieroconych. Ja akurat piszę ten tekst 13 marca 2023 roku. Poniedziałek. Imieniny Krystyny. Zawsze, rok w rok, kupowałem mamie tulipany. Kolory przeróżne, ale najbardziej lubiła te żółte. Dziś też są i będą żółte. Przy grobie jest na szczęście taki wazon, lecz płatki marcowego śniegu pokrywają ten kolor swoją bielą. Jest zimno. Mało wiosennie. Może to i lepiej. Kiedy wkracza wiosna ból ocieplony pierwszym słońcem jakoś mocniej doskwiera. Niebo, w którym 17 maja zamieszkała moja mama jest chyba podobne do nieba Mamy Marka Wawrzkiewicza. Krząta się w nim i czeka na mnie, na spokojne wiadomości, na łagodną rozmowę, jak to w tym roku znów zakwitną jaśminowce i siądziemy na tarasie powspominać niesforną rodzinkę. Będziemy tam siedzieć z całym naszym zwierzyńcem oraz krzątającą się Jadwigą, która poda nam jakieś pyszności. Zdążę Mamo. Napisać wiersz, pewnie nie taki jak Marek, ale choć spróbuję za nim podążyć, może nie byłem zbyt dobrym synem, ale chciałem dobrze, a wychodziło, no wiesz, jak wychodziło, ale zdążę… z pewnością zdążę, zaczekaj.
W wierszach Marka Wawrzkiewicza nie odnajdziecie tego Herbertowskiego patosu, tych arcyfilozoficznych meandrów zapisu, tego Miłoszowego monumentalizmu, ani Norwidowskiego tragizmu. Nie odnajdziecie też Różewiczowskiego prozaicznego i mocnego opisu rzeczy ważnych, ale jednocześnie odnajdziecie w tych wierszach coś o wiele potężniejszego, coś wręcz na dzisiejsze czasy niesłychanego, coś co czytającego chyba bardziej niż to możliwe przejmuje, jeśli nie najbardziej: ściska za gardło, wznieca wzruszenie, powoduje niejaką suchość w ustach i zatrzymuje choć na chwilę czas wywołując z czeluści sumienia i wspomnień te najczulsze z prawdziwych – dźwięki dzwonów naszego życia. Prawdziwego życia.
To czysta Poezja w swym oszczędnym minimalizmie. Przekraczająca samą siebie. Poezja w detalu, w najprostszym i najmniejszym zdarzeniu, w czynności, w chwili i w dotyku, w spotkaniu, w śniadaniu, w obiedzie czy w kolacji, w drobiazgu, w chwili najmniej związanej z poezją... okazuje się – a jednak to jest najwierniejsza Poezja. To mistrzostwo być może nieuświadomione, wypierane przez konkurencję, stąd tak mało się przez całe lata dostrzegało tego wyjątkowego i świetnego poetę. Potrafił on bowiem w całej swej twórczości niemal niezauważenie przekuć wszystkie te warstwy opiewanej obficie wartości lirycznej wierszy największych polskich poetów we współczesną lirykę zwyczajności w nadzwyczajność poezji najwyższych dziś lotów i do tego bez napuszenia i bez tych wszystkich wspomnianych masek, bez symboli i atawizmów, i bez tych kluczy i wytrychów zaciemniających całość, a ukazując bezpośrednio realną siłę poezji w rzeczach, w sprawach i w uczuciach najprostszych, najmniejszych, a jednocześnie najbliższych właściwie każdemu człowiekowi na tym padole. Nie każdy bowiem zawiesi flagę na Reichstagu, ale każdy zapłacze żegnając odchodzącą matkę. To moment najważniejszy. Być może przełomowy.
Niemal każdy zatem wiersz Wawrzkiewicza to jakaś osobno opowiedziana historia. Jakaś całość, w której banalność zdarzeń, wydarzeń, spotkań, refleksji uwznioślona jest metaforą jakże zaskakującą, delikatną, wyrafinowaną i jaskrawą, czyniącą z naszej... prozy życia – poezję właśnie. W efekcie Wawrzkiewicz czyni nas i nasze życie po prostu lepszymi. Wynosi nas – czasami na siłę, czy chcemy czy też nie – ponad naszą przyziemność. Ocala nas. Tak. Nie zwątpię w użyte, tu i teraz, tak odważnie użyte, słowo: – Wawrzkiewicz nas ocala, ocala nas, samych przed sobą, przed naszą, zanurzoną w podłych czasach: przed małością, małostkowością i brakiem wręcz sumienia nadając naszym sumieniom wymiar poezji. Tak działają te wiersze. Nie da się tego nie dostrzec. Działają mocniej niż te słynne już „ciężkie Norwidy”, ale działają tylko na... szczerych wrażliwców, ludzi na tyle odważnych, aby się tego nie wstydzić, aby się do tego przyznać, po odłożeniu imponderabiliów, po prostu dla prawdziwych kobiet i prawdziwych mężczyzn…
Nasz świat bowiem to dżungla. Coraz bardziej i coraz dosłowniej. Nasz świat to żywioł teatralnie urozmaicony, doskonale wyreżyserowany i skrojony na miarę. Jak pisał dawno już temu Edward Stachura:
Ty i ja teatry to są dwa
Ty i ja
Ty ty prawdziwej nie uronisz łzy
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi
Nawet kiedy źle ci jest to nie jest źle
Bo ty grasz
Ja cały zbudowany jestem z ran
Duszę na ramieniu wiecznie mam
Lecz kaleką nie ja jestem tylko ty
Bo ty grasz
I tak parafrazując refleksją barda mojego dzieciństwa poszliśmy o wiele za daleko. Gra tak mocno weszła nam w krew, że przestaliśmy odróżniać grę od rzeczywistości. Zesnobowaliśmy sztukę do granic pojmowalności, zdenazyfikowaliśmy wartości, pojęcia i znaczenia, wynaturzyliśmy język i rytmikę słowa, nagradzamy kompilacje naśladownictw oraz kicze zagmatwań udające wyrafinowanie i elokwencję, a nie posiadające niczego pod warstwą sztucznej patyny elegancji i szpanu. W tym kontredansie pseudoartyzmu zwracamy jeszcze uwagę na to kto bardziej zaszokuje odbiorcę, bardziej go wdepcze w fotel i wręcz narobi mu na głowę, aby to potem wetrzeć i wmówić mu, że go odmłodzi tą jakże świeżą ambrozją ekskrementu. Takich dożyliśmy czasów. Galerii potworności dla zmanierowanych idiotów, czynionej przez idiotów, dla idiotów, dla niepoznaki zwanych elitami. Świat stanął na głowie. Szyderstwa dotknęły już: Herbertów, Miłoszów, Norwidów i Różewiczów. Nie dotknęły Wawrzkiewiczów, gdyż będąc tożsamo utalentowanym poetą nie załapał się na czasy, kiedy książka była podstawowym dokumentem kulturowym, a poezja znacząco wpływała na duchowość społeczeństwa. Załapał się (na etapie docenienia i owocowania) na czasy podziałów i rozliczeń, na czasy przełomu i na czasy dziarskiego pochodu barbarzyńców ponad epoki i historię oraz czytanie jakichś tam książek. Wyprowadził sztandar – fakt: godnie i z podniesionym czołem, ale ten sztandar nowy, bardzo dziś barwny i tęczowy, już czeka w Ratuszu Miejskim na swoją godzinę, czeka aby zająć miejsce tamtego sztandaru, a przy okazji nas wszystkich (SPP, ZLP, PenClubu) na Krakowskim Przedmieściu pozbyć się jako reliktu przeszłości. Na pocieszenie to „wrogie przejęcie” odbywa się również bez publiczności. Bez publiczności to dziś znak rozpoznawczy literatury i literatów, lecz skąd ma się wziąć publiczność w nieczytającym społeczeństwie, a nawet pośród niektórych poetów, którzy piszą wiersze, samemu niczego nie czytając. Takie to są i wiersze, ale, zostawmy to i wróćmy do Matek naszych maleńkich mieszkanek...
Mały balkon nasturcja porasta
I trzepocze na wietrze firanka
Świecą zmierzchem w ciemnej ścianie miasta
Naszych matek maleńkie mieszkanka
Pisał kiedyś Wojciech Młynarski, śpiewał Michał Bajor. Wydaje się, że czas takiej poezji nieuchronnie odpłynął. Mamy teraz dosłowność, fakty i liczby, a w nich słowa, które również tracą czar, ale jednak ocalają w nich... poezję. Czy to jest konieczność dziejowa tych czasów? Czego nauczyliśmy się od mistrzów?
Siwienie, łysienie
Moja mama najpierw siwiała, a potem łysiała.
Nie pamiętam czy farbowała włosy. Jeśli tak
To rzadko. A włosy rzedły. Kiedyś
Kupiliśmy jej perukę w kolorze kasztanu.
Siedziała w niej za stołem i popadła w jakąś
Dziwną, niepodobną do niej, dostojność.
Mniej często się śmiała i mniej cieszyła.
Aż zarzuciła gdzieś perukę. I po dawnemu
Cieszyła się i śmiała.
Była siwowłosa i łysawa.
I taka piękna.
Wszystko już było. Czas epok, czas rozwoju, czas ewolucji i chyba czas poezji. Czas postępu, rewolucji technologii, nowego, wspaniałego świata i czas eliminacji lektur, czas barbarzyńcy bez słów, z kultury obrazka. Człowiek nie łysiał i nie siwiał. Rodził się umierał kiedy chciał, z seksu korzystał kiedy chciał. Śmiał się z piękna, inaczej przedstawiał miłość, nadzieję, a wiarę zamienił w psychoanalityczne doznanie uwolnienia. Samo pojęcie wolności nabrało nowych woni i zabarwień. I człowiek doszedł do ściany. Czy to jest już ten „Mur” Jean Paula Sartre’a?
Mamy dziś w Polsce wielu świetnych poetów. Na poziomie światowym. Dwóch z nich jednak należy jakby osobno wyróżnić. To poeci, którzy odskoczyli swoim epokom, wyszli poza ramy czasów i stylów, kreują swoje pojęcie poezji i swoją prawdę słów. Są poetami bezwzględnie szczerymi, naturalnymi i nieoglądającymi się na zewnętrzny teatr świata. To Józef Baran i Marek Wawrzkiewicz. Jest też oczywiście co najmniej setka poetów dobrych, nawet bardzo dobrych, nawet wyśmienitych, ale to wciąż poszukujący swej drogi, swego głosu, to niczym prawi Szymborska (wielka dama poezji) wędrowcy (kobiety i mężczyźni, ależ to oczywiste), przybysze z głębi ciała, wędrowcy do omegi. Niektórzy już osieroceni.
Ci dwaj poeci wydają się być poetami prawdziwie wolnymi, właściwie napisali już wszystko to, co mieli napisać, a teraz piszą już jakby tylko swoją prawdę, piszą wolnością i szczerością całkowitą, wyzwoloną z mód, póz i całej tej teatralnej fasady przybranych barw wojowników. To poeci wyzwoleni. Przekroczyli Rubikon spętania środowiskiem i autocenzurą. Piszą to, co chcą pisać – z głębi jestestwa i poezji. Teksty wolne, szczere, autentyczne i prawdziwe. Warte każdego Nobla, tylko im nikt dziś takiego Nobla nie da, bo Nobla dziś dostają „poprawni politycznie” misiowie puszyści, pupilki systemu, zgodne wymową i timbrem z duchem czasów, a to duch wyjątkowo żarłoczny. Jakiż to system ogarnął ten duch zapytacie? Nie wiem. Jeśli pytacie, odpowiedzcie sobie sami, jeśli nie pytacie, to już nie pytajcie, i tak uznacie, że bajki wam tu opowiadam. Pozwólcie mi zatem bajać. Kto zechce wysłucha, kto nie wyśmieje. Bajka to bajka. Prawo i maniera.
„Pierwsze i ostatnie”. Tom, z którym się już nie rozstanę. Tom, który zasili mój krwioobieg jak Młynarski, Stachura, Szymborska czy Różewicz z Zagajewskim.
Pewnie już do końca będę pytał jakie jest to niebo, w którym czeka na mnie moja Mama, jakie jest niebo, w którym być może i ja się znajdę, moi najbliżsi, moja kochana Żona, moi przyjaciele poetki i poeci, nasze zwierzęta. Wszystkie zwierzęta i ludzie dobrej woli.
Niebo, w którym zamieszkamy będzie starodawne.
Półki z obłoków zmieszczą wszystkie biblioteki świata. Słowo stanie się ciałem
I zamieszka między nami
Każdy pies będzie ze swoim panem, a koty poprowadzą kabaret
Starszych panów. Miski będą pełne, będziemy grać w Ogona, cieszyć się
Światłem i wiecznością
A wiersze będą wszystkie bardzo dobre. Będziemy je czytać kojąc duszę
Wieczorami wspominając ludzi, czasy i miejsca
Bez wojen, zimna i strachu
Za to wznosząc toasty winem, którym nie będziemy się upijać
Bo upijać będziemy się tylko
Nieśmiertelnością
Andrzej Walter
__________________________
Marek Wawrzkiewicz, Pierwsze i ostatnie. Redaktor prowadzący: Szymon Gumienik. Projekt okładki: Krzysztof Galus. Korekta: Zespół. Wydawnictwo Marszałek Development & Press, Toruń 2022, s. 48.
Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie zaprasza
Międzynarodowa edycja konkursu im. Józefa Bursewicza
Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie w ramach VIII Szczecińskiej Wiosny Poezji ogłasza VIII Międzynarodowy Konkurs Poetycki im. Józefa Bursewicza O Złotą Metaforę. Prace można nadsyłać do 31 marca 2023 roku.
Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie ogłasza kolejną edycję konkursu imienia współtwórcy grupy Metafora, Józefa Bursewicza. Założył ją razem z Andrzejem Dzierżanowskim, Ryszardem Grabowskim i Januszem Krzymińskim. Jest to pierwsza odsłona inicjatywy o zasięgu międzynarodowym.
Na VIII (I) Międzynarodowy Konkurs Poetycki im. Józefa Bursewicza O Złotą Metaforę można nadsyłać zestawy wierszy mailowo i za pomocą poczty tradycyjnej do 31 marca 2023 roku. Adresowany jest do twórców zrzeszonych i niezrzeszonych, którzy ukończyli szesnasty rok życia. Tematyka utworów jest dowolna. Swoją poezję razem z wypełnionymi załącznikami należy wysłać na adres: Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie, al. Wojska Polskiego 90, 70-482 Szczecin. Można również nadesłać zgłoszenie za pomocą poczty elektronicznej na maila: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Regulamin konkursu znajduje się na stronie internetowej zlpszczecin.pl.
Główną nagrodą jest statuetka Złota Metafora. Zostaną przyznane również wyróżnienia i zauważenia. Uroczyste ogłoszenie wyników zaplanowane jest na czerwiec 2023 roku. Wydarzenie ma się odbyć w Wilii Lentza. Szczecińska Wiosna Poezji organizowana jest przez Związek Literatów Polskich Oddział w Szczecinie od 2016 roku, a z roku na rok inicjatywa się rozwija. Odbywa się nie tylko opisany wcześniej konkurs, ale również spotkania z poezją i innymi dziedzinami sztuki, które się przenikają ze słowem pisanym.
Edyta Rauhut
Helena Gordziej nie żyje
Odeszła poetka miłości
7 marca 2023 roku zmarła Helena Gordziej – polska poetka i pisarka. Najstarsza członkini Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Urodziła się w 1928 roku w Poznaniu. Po maturze znalazła zatrudnienie w administracji państwowej i ponad trzydzieści lat pracowała w Urzędzie Wojewódzkim w Poznaniu. Przez pięć kadencji pełniła funkcję sekretarza Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Była współorganizatorką kilkunastu edycji Międzynarodowego Listopada Poetyckiego. Również przez kilka kadencji pełniła funkcję sekretarza Komisji Rewizyjnej Zarządu Głównego ZLP w Warszawie. W 1976 roku była współzałożycielem pierwszego w Polsce Stowarzyszenia Artystów Ochrony Środowiska (potem Ekologiczne Stowarzyszenie Środowisk Twórczych „Ekoart", gdzie pełniła funkcję wiceprezesa).
Literacko debiutowała wierszami na łamach Gazety Poznańskiej (1970). Jej pierwszy tom poetycki ukazał się w 1979 roku i nosił tytuł Odchodzące pejzaże. Pisała też adresowane do dzieci utwory prozą (Zegarynka oraz Chodaczek i Truchcik). Tłumaczyła z języka niemieckiego baśnie Hansa Christiana Andersena oraz poezję niemiecką. Opublikowała 50 tomów poetyckich, dwie książki dla dzieci i dwie powieści o tematyce społeczno-obyczajowej (Bramy czasu i Ładny pogrzeb). Jej wiersze umieszczono w Antologii Tysiąclecia IRBIS z 1998 roku, a także w innych antologiach i podręcznikach szkolnych. Dariusz Dariusz Tomasz Lebioda napisał o niej: Poetka nie ulegała modom, nie wdawała się w grupowe kontestacje i inkantacje.
Jej wiersze przetłumaczono i opublikowano w językach: greckim, serbsko-chorwackim, czeskim, niemieckim, rumuńskim, ukraińskim, hiszpańskim i francuskim.
Otrzymała wiele nagród i odznaczeń, m.in.: Nagrodę Jana Kasprowicza (1999), Nagrodę "Fotel Horacego" wręczoną przez kapitułę II Międzynarodowego Kongresu Poetów w Lublinie, Nagrodę XV Międzynarodowego Listopada Poetyckiego za Najlepszą Książkę Roku, Nagrodę Funduszu Literatury, Nagrodę XV Międzynarodowego Listopada Poetyckiego, medal Zasłużony Kulturze - Gloria Artis (2008), Złoty Medalem Labor Omnia Vincit od Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego za osiągnięcia poetyckie i działalność kulturotwórczą. Miała 95 lat.
Fot. w tekście: Andrzej Dębkowski
Teodozja Świderska
Zostanę przy swoim
Chociaż
są tacy co wszystkie
rozumy pozjadali
mój się jednak ostał
więc przy nim zostanę
Teresa Nietyksza „Mimo ulotności”
Przywołana miniatura Teresy Nietykszy może być lakonicznym komentarzem do dzisiejszych, przegadanych czasów, w których panuje komunikacyjny chaos. Bywalcy sieci mają nieustanną potrzebę dzielenia się wszędobylskimi newsami (lub fake newsami) przez ich udostępnianie, kopiowanie, rzadziej cytowanie (często bez podania źródła). Mnożą się znawcy, którzy niekoniecznie wiedzą, że wyważają już dawno otwarte drzwi.
Ostatnio dwukrotnie spadł mi w ręce, a właściwie zleciał z półki tomik (nomem omen) Mimo ulotności Teresy Nietykszy. Jest pierwszym na półce w rzędzie tomików w rozmiarach kieszonkowych, więc zdarza się, że przy nieuważnych manewrach wśród książek grawituje, nim zdążę go zablokować. Pomyślałam, że może to znak, by się przy nim zatrzymać, co czynię z przyjemnością, bo należy do tych ulubionych.
Minęły dwa lata jak przy okazji jakiegoś spotkania poetów w Opolu Teresa Nietyksza podarowała mi wspomniany tomik. Mam oczywiście kilka książek poetyckich tej znanej i cenionej opolskiej poetki, która stała się dla mnie poetycką matką chrzestną. Jako pierwsza namawiała mnie do wydania własnego tomu. Po jakimś czasie przekazałam jej materiał na kolejny zbiór (z prośbą o uwagi / sugestie). Teresa Nietyksza dyskretnie zwróciła mi tę teczkę – bodajże po spotkaniu z Jackiem Lubartem-Krzysicą, które prowadziłam w MBP w Opolu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w domu odkryłam wśród materiałów dołączone Posłowie Teresy Nietykszy, które później znalazło się w książce („W wychyleniu”). Taka jest Teresa Nietyksza – życzliwa, otwarta na ludzi, skromna, ale i odważna w wyrażaniu własnych opinii, poglądów. Jest autorką kilkunastu książek, ma w dorobku dwa przekłady wierszy z języka rosyjskiego – Sergieja Jesienina i Tatiany Olejnikowej, pisze też opowiadania.
Mimo ulotności Teresy Nietykszy – to taki poetycki okruszek (w formacie A6), wyjątkowo urokliwy. Wydany został w Miniaturze (Kraków 2014). Zdobią go tzw. liściaki (kompozycje wklejane z zasuszonych części roślin), których autorką jest znana florotypistka – Elżbieta Wodała. Eteryczność ilustracji świetnie się komponuje z tytułem zbiorku, kruchością życia, ulotnością chwil, do których poetka powraca z nostalgią i wzruszeniem. Oddaje też lekkość poetyckiego obrazowania. Tę szczególnie cenioną umiejętność można dostrzec w poezji Teresy Nietykszy.
W tomiku znajduję krótkie zgrabne formy, błyskotliwe miniatury. Zaraz po pierwszym czytaniu oczarowana niezwykłej urody miniaturą Perseidy upubliczniłam ją na facebookowej stronie Miniatury poetyckie na tle zdjęcia gwiaździstego nieba.
Gwiazd było niemało
przecież jeszcze czuję ich siłę
która niosła
Czy będzie choć nam dane
gwiezdnym pyłem
zostać?
Jednym z motywów twórczych w poezji T. Nietykszy jest miłość. Miłość w różnym aspekcie, romantyczna, do wybranego adresata (Jedynie), macierzyńska, ojcowska, rodzinna (Miłość, Córka, List, Milczenie, Orły w Żelazkowie), do ukochanych i w pewnym sensie utraconych miejsc z lat dzieciństwa, młodości (Na łąkach serca, Zawsze wracam). Szczególne wrażenie zostawia wiersz Pamięć rzeki, zwłaszcza w kontekście ostatnich katastrof ekologicznych (śniętych ryb w Odrze) czy wojny w Ukrainie: Pamiętam czterdziesty czwarty / ławice ryb na Bugu / martwe / świst i grzmot / kołyska lęku / gromy / nie z jasnego nieba (...).
Przejmujący jest pięciostrofowy zgłoskowiec Wołyńska Nike – oto dwie środkowe strofy wiersza:
Co w tym polu jest takiego
Że powracać serce tam woła
Może ślady stóp Ojca mego
Może przy Figurze ślady kolan
Stoi teraz dumna jak Nike
Tam się klęka jak przed ołtarzem
Na cokole bez głowy rozbita
Jestem – mówi – pamięć tamtych twarzy
Wiersz Wołyńska Nike dedykowany jest w zbiorku Leonowi Popkowi – kuzynowi poetki, który (kierując Wydziałem Kresowego Biura Poszukiwań i Identyfikacji) aktywnie działał, by przywrócić pamięć o pomordowanych Wołyniakach. Dzięki jego staraniom postawiono krzyż oraz pomnik z aktem erekcyjnym na cmentarzu parafialnym w Rudzie Hucie w roku 1984. Zasługą Teresy Nietykszy (z domu Szwed) było wydanie w 2020 roku książki z życia jej ojca – Józefa Szweda, nad którą pracował wiele lat, ale nie zdążył jej wydać. Odcinek1 Józefa Szweda jest porywającym opisem jego życia. Książka ukazała się dzięki staraniom córki – Teresy Nietykszy, która rzetelnie przygotowała ją do druku i opatrzyła posłowiem.
Kwestia wołyńska pojawi jeszcze w wierszu W 70. rocznicę Rzezi Wołyńskiej. Poetka nie „rozdrapuje” i nie nadużywa trudnej przeszłości, która dotknęła jej najbliższych.
A oto krótki wiersz, w którym przywołuje pamięć ojca (Józefa Szweda – nauczyciela, kierownika szkoły w Żelazkowie, gdzie zmarł w 1988 roku) ‒ Orły w Żelazkowie
Czuwajcie Orły nad starą bramą
gdzie was mój Ojciec postawił
Czuwajcie aby pamiętano
czego tu uczył co sławił
I jak trudziły się jego ręce
Choć miał niewiele
to zostawił
więcej
Poetka swobodnie czerpie z różnych źródeł kulturowych, niemal efemerycznie muska je (słowem/tytułem), by stały się pretekstem do wyrażenia własnych refleksji, ale zuniwersalizowanych poprzez konteksty mitologiczne (Hippokrene), biblijne (Kohelet). Miłością jej życia jest także malarstwo (podobnie jak ojciec maluje obrazy, jej córka Małgorzata jest także malarką i poetką), nie dziwią nawiązania do sztuki (np. ekfraza „Gwiaździsta noc” Van Gogha,), ale i literatury (Czarodziejska Góra, Hrabalowa lekcja tańca). Znajdziemy w tym zbiorku grupę wierszy dedykowanych konkretnym osobom, w tym zmarłym przyjaciołom, twórcom (np. Frontispis z różą, W drodze pamięci poety Wiesława Malickiego, czy Ptak wielkiego smutku – pamięci rzeźbiarza A. Ponitza). I pełne nostalgii wiersze przywołujące czas pobytu w Ameryce (Ciepłe deszcze, Walc As-dur).
Moją uwagę zwrócił wiersz Nic – niezwykły w swej prostocie i wymowie. Chciałoby się powiedzieć niby Nic, a jednak. Gdy go czytam przychodzi mi do głowy gdzieś zasłyszany dialog, opowiadany z akcentem żydowskim, funkcjonujący jako dowcip. Jeden z rozmówców pyta drugiego Co tam u Ciebie? Jak jest? – pada krótka odpowiedź Dobrze. Pytający jednak prosi o rozwinięcie – powiedz choć kilka słów. W odpowiedzi słyszy: Nie jest dobrze. Często na przelotne pytania co słychać? odpowiadamy zdawkowo wszystko w porządku. Mnie także zdarzyło się poetycko skomentować tego typu przelotne czy pozorne zainteresowanie w wierszu Wszystko w porządku – porozrzucane (W błysku chwili). Słowo porozrzucane – jednak coś wyjaśnia, nawet jeśli traktuje się je z przymrużeniem oka, może przecież oznaczać: nie jest w porządku – Nie jest dobrze. Może warto się zatrzymać – porozmawiać.
Otóż to tytułowe Nic zdaniem poetki jest zbyt krótkie jako odpowiedź na pytanie: Co tam u ciebie? – nie daje możliwości uściślenia, cóż ma znaczyć ta odpowiedź: Nic – odpowiadasz / Więc mów o tym nic. / Jakie jest ono / Bo nic o nim nie wiem / Ukrywa się w mroku / i rani mi serce. Podmiot liryczny zastanawia się i próbuje je przejrzeć na wskroś semantycznie i życiowo w jakimś hipotetycznym kontekście sytuacyjnym. Może ktoś nie chce o owym nic rozmawiać – w ogóle lub tylko z pytającym, jakby to nic miało ostatecznie zamknąć jakieś drzwi. Poetka tak oto puentuje wiersz Nic to coś groźnego / Nic jest jakby wszystko / Ale takie krótkie / Zatrzaśnięte słowo.
Teresa Nietyksza „jest poetką, w której twórczości znajdziemy poetycki zapis dzieciństwa; tragizm wojny na pograniczu, styk różnych narodowości, kultur i religii oraz miłość, jako postawę życiową (do ludzi, kraju, rodziny i świata), jak też fascynacje sztuką i refleksje z podróży (Ameryka)”. Cytowany fragment pochodzi z biogramu autorki umieszczonego w omawianym zbiorze. Niemal każdy z wymienionych motywów można by zilustrować przykładem wiersza z Mimo ulotności – a jest ich w tomiku dziewięćdziesiąt pięć.
Zachęcam do lektury tej książeczki, która mieści się w małej kieszeni. Ale podróż z nią będzie wielka i niezwykła. W wielu wierszach pojawia się pogodny motyw przemijania, jakże wymownie i piękne oddany w poniższej miniaturze (bez tytułu).
Stary człowiek
jak ptak
wypatruje
a nuż otworzy się serce
i wypadnie
okruch
Opracowała: Teodozja Świderska
Fot. w tekście: https://www.powiat.kalisz.pl/art,2709,spotkanie-autorskie-z-teresa-nietyksza-juz-w-sobote-w-opatowku
_______________________
[1]„Odcinek” Józefa Szweda – niezwykła książka napisana pięknym, literackim językiem i tak skomponowana, że nie sposób się od niej oderwać. Los nie oszczędzał bohatera zrodzonego na ziemi wołyńskiej. Przejmująca jest historia jego życia – pełna dramatycznych i tragicznych chwil. Autobiografia ukazana na tle wydarzeń rodzinnych i historycznych. Zapis ten, poza dokumentalnymi, ma też niewątpliwe walory literackie. Wzruszająco piękne są opisy przyrody, tej widzianej i tej utraconej, choć wciąż noszonej w sercu. Józef Szwed – mimo niesłychanych trudów – osiągnął wiele. Zdobył wykształcenie, posadę nauczyciela – kierownika szkoły. Nie stracił wrażliwości na ludzką krzywdę a także wrażliwości poetyckiej, plastycznej i muzycznej (był także poetą, muzykiem, malarzem).
Stanisław Szwarc
Wojna to bardzo prosta sprawa
Dla poety oczywiście. Wystarczy nie ulegać potrzebie wzniosłości, nie dramatyzować, nie wznosić się na szczyty patosu, nie epatować tragicznością. Po prostu spokojnie opowiedzieć czytelnikowi, cóż to takiego dzieje się na tej wojnie i co się czuje, widząc ją z bliska. Właśnie tak, jak robi to Tadeusz Zawadowski w swojej książce „Ptaki spadające w niebo”.
Ja tu sobie nieco żartuję, ale chyba właśnie ten dystans, to schowanie emocji sprawia, że są one skutecznie przenoszone na czytelnika. Nie, nie posądzam Zawadowskiego o cynizm czy wyrachowanie. To po prostu doświadczony poeta, który doskonale wie, jak oddziaływać na współczesnego człowieka, atakowanego obrazami wszystkich konfliktów ze wszystkich stron świata, czy to prawdziwych, czy wymyślonych przez filmowych scenarzystów. Co za różnica między krwią Rambo i mieszkanki Mariupola, walącym się blokiem mieszkalnym w Charkowie czy w ostrzeliwanym przez kosmitów Los Angeles.
Co ja tak z tą Ukrainą. Przecież autor ani słowem nie zdradza, że wiersze dotyczą właśnie tej wojny toczącej się przy naszej granicy. I dobrze, bo każda wojna jest taka sama, bo zawsze toczy się jakaś wojna. różnią się tylko / jej formy i barwy. zwycięzcy // i zwyciężeni. Bo jak pisał bodaj w roku 2016 Wojciech Młynarski – „Wojna nigdy nie jest daleko”.
Jak to się dzieje, że prostymi słowami można wywołać u odbiorcy tak silne emocje? Można odwołać się do słów zakorzenionych w naszej świadomości i nadać im przewrotne, złowrogie znaczenie. Na początku było słowo. później / zamykano ludzi. historia / lubi się powtarzać. czekam / aż słowo stanie się ciałem i wyjdzie / / na wolność. Słowo? Które słowo? Janowe sprzed dwóch tysięcy lat czy adolfowe sprzed dziewięćdziesięciu?
A wojna jest coraz bliżej. Szaleńcy / uwielbiają śnić o wielkości, zaczynają rozgrywać swoją grę na zaminowanym polu szachowym, a szary człowiek czuje się pionkiem, budzi się rano z sennego koszmaru z karabinem / w dłoni. obok trupy. tylko one // mówią ludzkim głosem. Postrzegane na ogół sympatycznie ptaki kołują nad dachami sąsiadów. Niewiele trzeba, by wylęgły się im małe pisklęta bomb, spragnione mojego / ciała. W tej naszej globalnej wiosce już nigdy nie powiemy – „daleko”. Wszystko będzie blisko – na długość lufy karabinu.
Konstandinos Kawafis i John Coetzee mogli sobie czekać na barbarzyńców. Jeden – by odmienili stary zmurszały porządek, drugi – by stanowili uosobienie wroga jako racji istnienia Imperium. Tymczasem barbarzyńcy już nadeszli, a my mielimy w ustach nic nieznaczące / słowa sprzeciwu /.../ coraz bardziej bezsilni / kryjemy się za tarczami liter.
Wojna niesie z sobą szczególną arytmetykę odejmowania i bezlitosną logikę pustki po.
Sąsiadka z naprzeciwka minus zabity mąż / równa się wdowa /.../ postawiono przy mnie znak / sierota. daremnie szukam // znaków dodawania.
Podmiot tych wierszy wciela się w mieszkańca kraju ogarniętego wojną. To jego oczyma oglądamy obejmującą coraz większe obszary pustkę:
Patrzę na miejsce po oknie.
Żołnierz, który wrócił do domu wpatruje się w wyrwę po drzwiach, gdzie // się żegnali.
Stoję na ósmym piętrze /.../ w miejscu okna / patrzący na sunące ulicą czołgi / żałując, że nie jestem // koktajlem Mołotowa.
W wyzwolonym mieście nie ma miasta, tylko przestrzenie pełne nieobecności.
Dramatycznie brzmi odniesienie do tradycyjnie przypisywanych chłopcom zabaw w wojnę, gdy rany zadawane pomidorami zastępowały / prawdziwe, a niewola polegała na zakazie wychodzenia z domu. Kiedyś matki znęcały się nad poplamionymi mundurami, teraz matka / wciąż bezskutecznie próbuje zetrzeć z niego // krew.
Wojenne dzieci, te najbardziej poszkodowane wciąż pojawiają się w wierszach Zawadowskiego.
Na gruzowisku domu małe dziecko. bezradne / jak mały psiak odebrany suce.
Dziecko z gruzów próbuje zbudować dom. /.../ rodzice bawią się z siostrą w chowanego.
Nie bała się gdy weszli do domu. myślała / że to chłopcy z podwórka przebrani / w dziwaczne uniformy /.../ czuła wstyd gdy zdzierali z niej sukienkę.
W końcu najbardziej przejmujący wiersz słusznie wybrany przez autora jako przewodni dla całej książki – „ptaki spadające w niebo”. Piękny i gęsty od znaczeń. Aż chciałoby się obszernie je omówić i postawić przed oczy odbiorcy. Tylko po co. Czytelnik nie gapa. Dośpiewa sobie wedle własnej niepowtarzalnej wrażliwości.
ptaki spadające w niebo
ptaki moje przedszkole zaniosły do nieba. ludzie
widzieli jak unosiły je na skrzydłach. małe dzieci
podobne aniołom wzbijały się w chmury
jak latawce. matki kamieniały
rozsypywały się w popiół
który wznosił się w górę i oblepiał
skrzydła ptaków gdy te spadały
w niebo
Kolejne wiersze pozornie beznamiętnie prezentują nam wojenne obrazy.
Sanitariuszki, która podaje leki innym rannym tuląc do piersi // jego zdjęcie.
Męża, który trzyma jej wełniany sweter, pragnie choć tyle // dać jej ciepła na podróż do lodowatej // krainy nieba.
Kobiety, która nie wyjechała z miasta, bo ktoś przecież musi opiekować się // zmarłymi.
Mieszkanki metra z jedną torbą, w której nie pomieści dziewczęcych marzeń.
Trudno się dziwić, że podmiot tych wierszy zwierza się – zapomniałem co to przebaczenie, że próba nazwania żołdaka człowiekiem pozbawia oddechu jak kula snajpera. Nienawiść rozlewa się na rodziny napastników. Ich suki / w zrabowanych trupom futrach tańczą przed lustrami.
Na szczęście nie ginie wola walki i nadzieja. Gdy żołnierzom wyzwolicielom ze zgrozy wypadają karabiny, z grobu / wstają ich synowie. podnoszą je z ziemi // i ponownie wkładają im do rąk.
My, którzy przeżyliśmy próbujemy ocalić choćby ścieżkę pośród ruin / żeby nią po latach mogły spacerować // nasze wnuki. Brzmi znajomo, prawda?
„Będziemy znowu mieszkać w swoim domu,
Będziemy stąpać po swych własnych schodach.”
Wiersze o powrotach, o odbudowywaniu życia autor umieścił na końcu książki. To cień optymizmu, nadziei. Choć odbite miasto przypomina stertę rozrzuconych klocków. /.../ żołnierz z karabinem. bezradny // jak dziecko, to przecież w końcu popalone czołgi i wozy pancerne staną się tylko / eksponatami w muzeum grozy. groby zarosną / wspomnieniami a dzieci powrócą do szkół. ptaki // do gniazd.
To ostatnie słowa książki Tadeusza Zawadowskiego. Ale dobra książka ma to do siebie, że wyzwala myślenie czytelnika.
O tym, że wojna w każdym wyzwala zło. Że można tylko mieć nadzieję, że przemilczane z przyczyn propagandowych akty brutalności żołnierzy ukraińskich wobec jeńców są naprawdę rzadkie.
O tym, że zło nie ma narodowości, tkwi w każdym z nas i tylko czeka na okazję, żeby wychylić łeb. Nie uwierzę, że w głowach niektórych z moich szlachetnych rodaków z poświęceniem pomagających uchodźcom z ukraińskiego piekła nie pojawiła się choć przez moment paskudna myśl – Dobrze wam tak za Wołyń – i chylę czoła, że potrafili ją ujarzmić.
O tym, że w chwili gdy wieża rosyjskiego czołgu wylatuje wysoko jak piłka futbolowa, jakaś Lenka zostaje sierotą, Katia – wdową, a Warwara jeszcze nie wie, że nie będzie nawet grobu syna, przy którym mogła by zapłakać.
Dobra książka ma to do siebie, że wyzwala myślenie czytelnika.
„ptaki spadające w niebo” Tadeusza Zawadowskiego wyzwalają wiele tego myślenia.
Jeszcze tylko życzenia pod adresem autora i nas – czytelników.
Oby nie sprawdziły się słowa ponurego motta tej książki:
nadchodzi noc.
czuła jak martwa kochanka.
Stanisław Szwarc
_________________
Tadeusz Zawadowski, „ptaki spadające w niebo”. Wyd. FONT, Poznań 2023.
Kajetan Pyrzyński
Państwo i jego fałsz
Wstęp
Wiek XX był wiekiem industrializacji i wojen. Wiek zaś XXI, jak przewiduję będzie wiekiem pól torsyjnych i sztucznej inteligencji. Naszą rzeczywistość zmienią bardziej niż wcześniejsze rewolucje technologiczne (maszyny parowe, elektryczność, komputery) razem wzięte.
W 2013 roku zjedzono pierwszego hamburgera zrobionego z wyprodukowanych sztucznie komórek, a 7 grudnia 2017 roku wydarzyło się coś, co zmienia wyobrażenie o potencjale rozwoju. Tego dnia komputer Alpha Zero pokonał inny komputer Stockfisch 8 w szachy. Tu należy dodać, że pokonanym zastał ten, który wcześniej wygrał z szachowym mistrzem świata Garriem Kasparowem. Tego dnia sztuczna inteligencja stała się faktem. Ale najbardziej interesujące jest to, że komputer, który zwyciężył, gry nauczył się w ciągu 6 godzin od „swego przeciwnika” po czym go pokonał. W 2019 roku zbudowano pierwszego robota z żywych już żabich komórek. Robot ma własne DNA(!), a jego „ciało” choć nie ma odczuwania, po zranieniu samo się goi. Ponadto dziś faktem są już samochody autonomiczne, podobnie jak samoloty, GPS czy wiele innych systemów.
Jest więc już tylko kwestią czasu, kiedy kasjerzy, monterzy, projektanci, kierowcy, piloci, kompozytorzy, lekarze i wielu, wielu innych przedstawicieli zawodów stracą pracę na rzecz zrobotyzowanej sztucznej inteligencji. Jeśli do tego dodamy również, że niedługo wykorzystane będą pola torsyjne, a nowe systemy telefonii komórkowej będą już miały możliwość obserwacji neuronów mózgu, to mamy skalę wezwania. Celowo pomijam globalne ocieplenie, które może pochłonąć więcej ofiar niż ostatnie dwie wojny światowe. To nie wybujała wyobraźnia, a nadchodząca szybkimi krokami rzeczywistość. Nie możemy tedy pozwolić sobie na beztroskę i niszczące zajmowanie się tylko sobą. Dzisiaj wiedza rozwija się z zawrotną prędkością. Przypomnijmy sobie, że Internet, podobnie jak masowa telefonia komórkowa, nie mają nawet 20 lat. Wydaje się, że powinniśmy świat rozumieć coraz lepiej, a obserwując nasze podziały i to, że mamy najmniej innowacyjną gospodarkę w Unii, a innowacyjność na 46 miejscu, jest dokładnie odwrotnie. Dzieje się tak, ponieważ nie mamy wiedzy o sobie, o swojej świadomości, duchowości i podświadomych uwarunkowaniach. Odpowiedzialne zaś za rozwój społeczny i duchowy jednostek instytucje zajęte są polityką i sobą. Nie dbają o swoją misję.
Toteż, aby zrozumieć genezę naszych podziałów, napisałem książkę „Honestokracja – demokracja uczciwa” (www.kajetanpyrzynski.pl ). Aby zaś wyjaśnić, czym jest szczęście i jak o nie zabiegać, książkę „Ludzie szczęśliwi”.
Wybitny francuski polityk Alexis de Tocqaeville już w połowie XIX wieku stwierdził: ...demokracja wtedy się skończy, gdy rząd zrozumie, że może przekupić obywateli ich własnymi pieniędzmi. Jak nasza rzeczywistość odbija się w lustrze tego cytatu? Jak odpowiedzieć na pytanie co robić? Odpowiedzią niech będzie wypowiedź Alberta Einsteina: rozwiązanie problemów jest możliwe tylko na wyższym poziomie zrozumienia od tego, na jakim problemy powstały. Znaczy to, że naszych problemów nie można rozwiązać na obecnym poziomie ich rozumienia. Aby je rozwiązać musimy mieć więcej wiedzy.
W tym eseju zajmę się jej dwoma przejawami; dychotomią percepcji i fałszem.
Dychotomia percepcji i fałsz
Od czasu jak tylko pamiętam interesowało mnie pytanie, od czego zależy odmienna percepcja myślowa. W jednej rodzinie, dzieci z tym samym wychowaniem, w dorosłym życiu mają ją zróżnicowaną. Jedne konserwatywną, osiadają w tradycji i rzeczywistość oceniają w oparciu o to co było, a inne jak żeglarz oceniają ją na podstawie tego, co mają przed sobą i wciąż poszukują nowego, a rower czy samolot są dla nich potwierdzeniem, że tylko ruch jest istotą. Dziś już wiadomo, że wynika to z dychotomii. Świat bowiem jak z cegieł, zbudowany jest z jej różnych odmian. Przypomnę, że dychotomia to współistnienie przeciwieństw; zło – dobro, lęk – miłość, siła – moc, emocja – świadomość, konserwatyzm – liberalizm, pesymizm – optymizm itp. Pierwszy element dychotomii, jak czas jest samorodny. Drugi wymaga czynu i pracy. Dziś już wiadomo, że konserwatyzm ma powinowactwo lękowe a ponadto tworzy przekonanie, że rzeczywistość jest tylko taka jakie jest jego o niej wyobrażenie. Liberalizm przeciwnie nie jest lękowy i rzeczywistość postrzega jako nieustającą zmianę.
Jak dowiodły badania opisane w książce Jonathana Hedt’a „Prawy umysł” za percepcję odpowiedzialny jest (jak ujemna temperatura za lód) genetycznie uwarunkowany poziom lęku. Lęk jest tym czym mróz w klimacie. To on jest odpowiada za nasz klimat duchowy zwany mentalną duchowością. Percepcję determinuje więc mentalna duchowość, której nie należy mylić z religijnością. Jak klimat od temperatury zależy ona od osobniczej wibracji mózgu (4-28 Hz). Wychowawcze czy religijne więc rozwijanie lęku, to jak emisja CO2, jest tym czym ochładzanie naszego duchowego klimatu – obniżaniem duchowości.
Rozróżnia się duchowość niska i wysoką.
Niska tym jest czym mróz w wodzie
A z lękami zaś w naturze
I z przeszłością... tak jak w lodzie
Jest jak skała w swej strukturze
No a duch jej zamrożony
Tylko siebie on rozumie
Zaś tradycją nasycony
Jak być wolny już nie umie
Zaś wysoka w swej istocie
Co tu nie jest bez znaczenia
Jest jak para... stale w locie
I ma lotny stan skupienia
Toteż ona... ta duchowość
Mając lotne swoje ego
Oraz lotną osobowość
Stale tworzy coś nowego
Tu należy dodać, że w Naturze stosunek duchowości niskiej do wysokiej jest fraktalem lodu w wodzie 90/10. Znaczy to, że 90% ma ją niską zaś 10% wysoką. To z tej proporcji i z prawa o samorodnym wzroście entropii wynikają narastające w czasie problemy z naszą demokracją.
Fałsz
Fałsz to wiara w kłamstwo. To wiara, jak w płaską ziemię w to co nie jest prawdziwe. On nawet w najlepszej wierze, zasłaniając prawdę, jak słoneczne promienie cień blokuje energię rozwoju. Choć jest niewidoczny i wydaje się być tak niewinny, jest niesłychanie groźny. A przez fakt, że nie posiadamy zmysłów do odróżnienia go od prawdy, podobnie jak nie możemy wyczuć CO2 – o braku energii rozwoju informują nas dopiero skutki. Niestety wiedza ta, jak odkrycie Kopernika jest wciąż ukryta i kłamstwo kwitnie jako sposób sprawowania władzy. Dawid Hawkins w książce „Oko w oko z jaźnią” pisze: Miliony ludzi, całe narody, a nawet pokolenia wciąż na nowo są niszczone kiedy fałsz kreuje ich przekonania. Prawda więc, jak promienie słońca jest konieczna do wyższej jakości życia i rozwoju. W społeczeństwach gdzie ta wiedza jest obecna, już za już „niewinne” kłamstwo, za zatajenie prawdy o obecności na przyjęciu w czasie pandemii Premier Anglii stracił urząd.
„Tylko prawda was wyzwoli”
Gdyż jest ona duchowością
Która będąc w faktów roli
Jest w istocie świadomością
Fałsz zaś jest jak cień w biosferze
Tłumiąc prawdę tak po prostu
Nawet gdy się w nią ubierze
To hamuje siły wzrostu
Dzisiaj nauka, polami morficznymi i teorią splątania kwantowego, tłumaczy mechanizm zła wynikającego z fałszu. Dlatego kłamstwo, jako źródło fałszu wypowiadane przez przywódców (wybrańców narodu) podobnie jak w sądzie, powinno być surowo karane i całkowicie wyeliminowane z życia publicznego, gdyż buduje fałsz i hamuje rozwój. Nauka odkryła kolejną tajemnicę Świata i zna już przyczynę dlaczego rośliny nie rosną w cieniu i ma postulaty braku rozwoju w fałszu.
Świat bowiem, w swoim urzekającym pięknie jest nie tylko spójny, ma swoje prawa ale jest też energią.
Ona w każdym jest spojrzeniu
W każdej naszej aktywności
W obserwacji i skupieniu
Jest po prostu w obecności
Ale również... tu już znojem
Tym że niosąc informację
Poprzez lęki lub spokojem
Tworzy inną jej narrację
To dlatego narracja zależy od duchowości, która jak pisze Dawid Hawkins determinowana jest wibracją mózgu. Wysoka jest lękową niska liberalną.
Kłamstwo, jak wspomniane CO2 jest zakłócaniem tego stanu, a jego skutkiem (jak w cieniu) jest zatrzymanie rozwoju. Każdy fałsz, jako zła energia, działa przeciwko naturalnemu rozwojowi. Dlatego państwa, gdzie fałsz jest determinantą, nawet przy wielkim bogactwie kopalin nie mogą się rozwijać. Ich dominantą będzie anty rozwój zaś ich ekspresją, zamiast mocy jest siła zła i walka.
O takim państwie napisałem wiersz. Przy czym nie jest ważne czy opisuje prawdziwe czy teoretyczne państwo.
Państwo i jego fałsz
Wiersz ten zagadką jest o narodzie
Który swą prawdę ma lodem skutą
Ale ponadto i to w urodzie
Jako ekspresję ma pychę z butą
A jego dusza też zamrożona
Ma to że niczym są dla niej ludzie
A zaś ze światem stale skłócona
Fobie ma faktów a sens w obłudzie
W tej zaś obłudzie ma brak też skruchy
No a w tym braku jako obsesję
Ma żądzę wojny ma bomb wybuchy
Oraz ma stałą na innych presję
Toteż ta dusza w swoim posagu
Ma ciąg do złego a z ciemnej triady
Ma aż tyranię zaś los gułagu
Ma już z pogardy i z prawdy zdrady
No a problemy jej z człowieczeństwem
Czego brutalność jest potwierdzeniem
Są już obłędem gdyż okrucieństwem
Krzyczy że zło to w niej jest istnieniem
A że ma również kompleks wielkości
Zaś swoją dumę wciąż na temblaku
Toteż zasoby siły wrogości
Ma z ksenofobią zawsze w plecaku
...................................................................
Ale dziś wiemy nader dokładnie
Że prawda jest też tak jak oliwa
I kiedy fałsz już na dno opadnie
To ona wtedy na wierzch wypływa
Na koniec powtórzę; świadome okłamywanie społeczeństwa powinno być prawnie zakazane, gdyż kłamstwo buduje fałsz a ten, mówiąc językiem porównań, w polu informacyjnym wznieca „wiatr” konfliktów i utrudnień. Wieje w oczy, w kierunku przeciwnym do rozwoju. Ale nade wszystko samoistnie rodzi pesymizm.
A pesymizm to brak wiary
Jak też stała podejrzliwość
A ponadto swe ofiary
On poddaje wciąż w wątpliwość
To choroba świadomości
Która w swoich ma objawach
Brak nadziei i radości
I to w każdych życia sprawach
A że on się sam rozwija
Gdyż wirusa ma naturę
Toteż łatwo nie przemija
Bowiem lęku ma strukturę
Nadzieją niech będą wyniki badań, które opisane w książce Dawida Hawkinsa „Siła czy moc”. Wynika z nich, że poziom duchowości podobnie jak kłamstwo, nawet zdalnie można już wykryć.
Kajetan Pyrzyński