Nowości książkowe

 

Plakat

Kinga Młynarska

 

Miałam kiedyś brata

 

Są książki, które sieją wewnętrzne spustoszenie. „Miałam kiedyś brata” to jedna z nich. I wcale nie chodzi tylko o to, że tom wierszy Renaty Blicharz wyrósł na kanwie jej intymnych doświadczeń i dlatego tak mocno wstrząsa. Ta poezja opowiada o najtrudniejszym z ludzkich przeżyć – pożegnaniu bliskiej osoby. A to zawsze będzie poruszać, jeśli jest podejmowane w osobistej relacji.

Śmierć to przecież temat w literaturze już naprawdę mocno eksploatowany, a jednak każda kolejna publikacja wykorzystuje go nieco inaczej, prezentując z odmiennej strony, innymi środkami. Przede wszystkim jednak ten motyw wyzwala w nas potężne uczucia, dlatego też tak do niego (nawet mimochodem) lgniemy.

Tom Blicharz to właściwie liryczny zapis próby pogodzenia się z odejściem brata. Swoista kronika, wszak swą opowieść podmiot rozpoczyna od nakreślenia tła, miejsca, czasu i kluczowego zdarzenia. To sprawia, że czytelnik już od początku jest uwikłany w tę historię. Zostaliśmy świadkami, nie można teraz się wycofać.

„Miałam kiedyś brata” odczytuję jako studium uczuć. Różnych. Może nawet wszystkich. One się materializują czasem w dość niezwykłych okolicznościach. Pierwsze co napotkamy to wątpliwość, podburzona pewność siebie, rozczarowanie, utrata wiary, może tez i nadziei. Otwierający wiersz – ta miniaturka – mówi bardzo wiele o twórczości Blicharz. Pokazuje, jak autorka potrafi wyławiać słowa z ogromu leksykalnego morza. I jak za pomocą jednego wyrazu tworzy opowieść zgodną z jej koncepcją. Tu akurat wprowadza niepozorne „ponoć”, które ma przecież wielką siłę rażenia! I oto widać, co takie pięć liter potrafi zrobić z człowiekiem, jak grać na jego emocjach, jak burzyć to, co buduje się latami.

W następnych tekstach dostrzeżemy kolejne stałe elementy tej poezji – m.in. kreację podmiotu (tu ewidentnie alter ego Blicharz) obdarzonego wielką wrażliwością, ale przede wszystkim – uważnością. Na słowo, na świat wokół, na drugą osobę, ale i na własne wnętrze. I doskonałą relację podmiotu z czytelnikiem – opartą na szczerym wyznaniu (bez patosu, bez ukrywania się za fikuśnymi metaforami czy barokowymi ozdobnikami).

Opis ostatnich chwil zmarłego jest przeszywający. W celowych powtórzeniach, w niedopowiedzeniach i niedookreśleniach potęguje się ból podmiotu. Kobieta zmaga się w tych wierszach z bezwzględnością śmierci i własną bezsilnością. To ta ostateczność zdarzenia jest bodaj najtrudniejsza do zrozumienia i zaakceptowania.

Wnikliwy czytelnik może odczytać w tych wierszach także i swoiste, kilkustopniowe etapy żałoby. Choć może nie w klasycznych realizacjach, ale dostrzegamy ból, zaprzeczenie, wszelkie te rozedrgania, powierzanie się woli boskiej, to znów ciche dyskusje (choć głównie w domyśle) ze Stwórcą.

Bardzo podoba mi się wplecenie do tej osobistej opowieści głosów z „offu”. Tych, co to każdy z nas słyszy na przy okazji przekazywania tragicznych wieści, podczas pogrzebów, czy na cmentarzu. Blicharz potrafi słuchać otoczeniu, co udowodniła nie raz, ale chyba w „Miałam kiedyś brata” ten głos z zewnątrz wybija się najmocniej. Być może to przez ten kontrast, który autorka delikatnie, ale konsekwentnie eksponuje – zderzenia się czegoś mistycznego, sakralnego z pospolitym, wywodzącym się ze strefy profanum. Podczas trwającego nieprzerwanie misterium śmierci słychać bowiem (utarte już w polszczyźnie): „tam będzie my lepiej”, „taki młody, mógł jeszcze pożyć”.

Śmierć zmienia optykę. Widać to choćby w „Starości”, gdzie podmiot postrzega starość (tę, na którą się w innych okolicznościach wyłącznie utyskuje) jako „przywilej”. Co, rzecz jasna, ma także podkreślić, że brat zmarł zbyt wcześnie, jako młody jeszcze człowiek.

Podmiot jest poetką, a zatem nie dziwi, że z tematem umierania usiłuje uporać się poprzez literaturę. Zapuszcza się przy tym w głębiny języka, w „semantykę”. Żali się na leksykę, która gmatwa to doświadczenie, przez eufemizmy nie oddaje jego bezbrzeżnego bólu, a nawet i komprymuje to dramatyczne przeżycie.

 

„Uśmiech pośmiertny”

 

Dlaczego nie uśmiechasz się

lekko, tak leciutko,

niemal niezauważalnie,

jak każdy normalny

nieboszczyk!?

 

Pytam o to w duchu

tylko siebie.

 

I wiem, że na to też

nigdy nie znajdę odpowiedzi.

 

Śmierć brata generuje serię pytań i wątpliwości. Od tych kluczowych, jakie pojawiają się zawsze do takich, jakich się raczej nie spodziewamy. Mnogość pytań, szczególnie kierowanych do zmarłego, do Boga, losu, świata czy samej siebie, świadczy o wielkim chaosie, jaki towarzyszy podmiotowi. Jej uporządkowany świat runął, teraz stąpa po zgliszczach i co krok osuwa się na niestabilnych gruzach. Szuka odpowiedzi na nawet te najbardziej abstrakcyjne pytania. Dla mnie to kolejne podkreślenie tego, jak bardzo śmierć jest zjawiskiem skomplikowanym, pustoszącym, wymagającym.

Gdzieś, pomiędzy tymi wierszami, przemyka też kwestia samotności. Zwykło się mówić, że samotny jest ten, kto opłakuje zmarłego. A podmiot Blicharz (jak to często bywa) postrzega rzecz zgoła inaczej, skupiając się w pierwszej kolejności na kimś (nie na własnym bólu), jak np.:

 

„Wielka samotność”

 

Trumna

w żałobników tłumie.

Ty sam.

 

Samotny w trumnie.

 

Kończący tom cykl haiku to jeden z najbardziej emocjonalnych fragmentów tej książki.

Dobrym rozwiązaniem było złożenie tej książki z miniatur poetyckich. Krótka forma trafia celniej i głębiej. To krótkie komunikaty, które możemy odczytywać jako liryczne spazmy, z przerwą na zaczerpnięcie oddechu. U Blicharz jest wszystko to, co istotne, każdy utwór skupia się na konkretnej myśli, chwili, pewnym zdarzeniu. Podmiot wyjaśnia to w wierszu bez tytułu:

 

Z czasem przekonuję się

coraz bardziej,

że nie trzeba wielu słów

żeby wyrazić

to, co

tam,

 

najgłębiej.

 

„Miałam kiedyś brata” to zatem liryczne oswajanie cierpienia. Pewnego rodzaju pamiętnik żałobny, w którym podmiot szuka wyjaśnień, docieka, ale te próby prowadzą w ślepe uliczki – ciągle dochodzi się do ściany. A jednak, jak mi się wydaje, wcale nie chodzi tu o to, aby uzyskać odpowiedzi, ale by nieustannie pytać...

Kinga Młynarska