Nowości książkowe

 

 

Plakat

Marek Jastrząb

 

Milion wróbli

 

Franz Kafka nie pysznił się czytaniem Platona w oryginale i nie chwalił się, że bywał u Szekspira na baletach. Przeciwnie, chadzał do prowincjonalnych teatrów, wertował literaturę drugorzędną. Jednym słowem – NIE POZOWAŁ na wielkiego literata, lecz nim był.

Zamiast pląsania w stringach po salonie z notablami, robił swoje: bez hałasu, skromnie, powolutku, a niekiedy z cicha pęk. Że zaś talent miał ogromny i na dodatek wzmacniał go pracą nad sobą, nie musiał trąbić wszem i wobec, jakim jest wielkim pisarzem. 

Mark Twain nie pobierał nauk zwieńczonych pokwitowaniem. Podobnie Bernard Shaw: doszedł do rozumu bez urzędowej metki Magistra Inteligencji. Zatem, jak się okazuje, można być literatem pomimo braku zaświadczenia.

Niestety, ludzie udający artystów starają się zaistnieć na modłę twardzieli w szlafmycach: przy pomocy dziwactwa. Podczas gdy autor udowadnia własną twórczością, że nim jest, bo tylko ona tłumaczy go z obecności na Parnasie.

 

* * *

Platon, Plotyn, co za różnica? Kogo to teraz obchodzi? Kiedyś kursowało powiedzenie: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. I stało się ono pierwszym przykazaniem transformacyjnej religii. Teraz każdy może być kim chce. Nie ma barier, hamulców, wszyscy są cudowni, obdarzeni potencjałem i charyzmą. Ktokolwiek może być autorytetem, guru, ekspertem. Można więc wymyślić następne powiedzenie: „rzeczy nieosiągalnych nie ma”; dla chcącego, nic trudnego, geniuszem może być pierwszy lepszy. Byle by miał w sobie ikrę, dysponował cwanym umysłem i miał smykałkę do niefrasobliwego życia, gdyż są to nieodzowne warunki osiągnięcia sławy, pozycji, majątku.

Proszę zauważyć, że o pracy nie ma tu ani słowa. Ma być łatwo, lekko i na gwałt przyjemnie. Nareszcie, z ulgą westchnie wielu. Jaka szkoda, wykrzykną nieliczni.

Kiedy zachodzę w głowę, jaka jest tego przyczyna, zaczynam rozmyślać nad brakiem samokrytycyzmu. Skali porównawczej. I zastanawiam się, dlaczego większość z nas nie potrafi krytycznie oceniać swoich umiejętności. Konfrontować z możliwościami lepszych. Dlaczego mamy same perły i ani jednego wieprza? Miliardy Bergmanów, zwały Koperników, Einsteinów, Leonardów od groma? Co drugi uważa się za większego od Mickiewicza, a co trzeci zna się na kolorach lepiej, niż Van Gogh.

Lepszych od Bułhakowa posiadamy do oporu. Cóż wielkiego upichcić Pana Tadeusza, jaka sztuka sprokurować nowe Dziady, machnąć Wielką Improwizację?

 

* * *

Przed wiekami, w czasach kobietonów rasy Dulskiej, wyroby Heleny Mniszkówny cieszyły się opętanym powodzeniem. Panny służące, kucharki i przekupki uczestniczyły w kulturze zajadając się romansami z wyższych sfer. Jednakże świat ruszył z kopyta i nastąpiły czasy, gdy obecny ktoś o niepozornym rozumku otrzymał od losu szansę na szersze zaistnienie: mógł tworzyć.

Wmówiono owym „ktosiom”, że są niepowtarzalni, wybitni, a nawet mądrzy. Że wszystko, co spłodzą, od razu będzie nieskazitelne. Że tylko głupcy przejmują się gramatycznymi zasadami. Albo dbają o interpunkcyjną poprawność.

 

* * *

Nie wszyscy uwierzyli we własną wszechmoc. Niektórzy oderwali się od kadzidlanych mrzonek i poczęli zgłębiać tajniki i subtelności procesu tworzenia. Poznawać historię i jej mechanizmy. A poznawszy prawidła rządzące literacką naturą, zaczęli aprobować fakt, że nie ma rozziewu pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, gdyż obie, tak obecna, jak wczorajsza epoka, są zapowiedzią nadciągającej przyszłości.

Masowość tworzenia uważana jest (prawem kaduka) za pozytywne zjawisko, podczas gdy w dalszym ciągu aktualne jest zdanie Gombrowicza o hierarchii w sztuce: nie każdy może uważać się za artystę i nie jest to wymysł zakutej pały; nie da rady demokratycznie przegłosować wielkości talentu. Natomiast do głosu dorwała się ochlokracja przekonana, że milion wróbli godnie zastąpi orła.

Marek Jastrząb