Andrzej Walter
Mea culpa
(ten tekst dedykuję moim Rodzicom)
Znowu zgrzeszyłem. Mea culpa. Wszedłem w Krakowie do jednej z dwóch jakże szybko dziś zanikających i umierających księgarń i kupiłem sobie (o zgrozo) cztery tomy poezji. Czyn niemodny, nieetyczny, niestosowany już w przyrodzie i świecie, i jakże dziś rozrzutny. Mało kto jeszcze dziś przecież tak robi, ale ja już tak mam. Utracjusz sybaryta, dziaders, który marnuje ciężko zarobione pieniążki na... miłość i poezję. Warto było? Oj, warto, warto. I dlatego ten rozrzutny, mało szlachetny i do bólu szczery tekst.
Na pierwszym miejscu stawiam „nowy” tom Adama Zagajewskiego, który zmartwychwstał chaotycznie poskładany pecuniae causa ze strzępów przez swojego wydawcę. Jednakże jakie to są strzępy. Rarytasy. Przedwcześnie zmarły poeta zapewne byłby połowicznie zadowolony. My możemy być też, tylko połowicznie, ale lepszy rydz niż nic. Kilka wierszy jest jednak genialnych.
Kwitną lipy – tekst z 2012 roku, opublikowany w Zeszytach Literackich
Znów kwitną lipy i znowu jestem
jak pod narkozą – a ci, co idą aleją,
pewnie też desperacko próbują
zrozumieć, czego chcą kwiaty,
jakiej ekstazy domagają się od nas,
czy to śmierć w nich mówi, pomysłowa
i hojna, czy miłość, lakoniczna miłość,
bo chyba nic innego nie ma na świecie,
jeszcze tylko oszołomienie, niepewność
i pytania, i wiersz, i dużo milczenia,
i czarne ramy, które długo czekają,
i światło niezłomne, które świeci.
To niewielkie arcydziełko literackie mówi nam więcej o nas samych niż tysiące rozpraw i esejów, lepiej definiuje los i ducha człowieka niźli sążniste analizy psychologów i filozofów, tylko trzeba to umieć przeczytać, i umieć zrozumieć, i chcieć na moment dociec, zadać te same pytania i potrafić zachwycić się jak zgrabnie ujął to poeta. Wielki poeta, może jeden z gigantów poezji? Ja nawet nie chcę tego wiersza komentować, jest tak prosty i oczywisty. Zapewniam, nie dla wszystkich. Już widzę klucz maturalny. Strach się bać.
I jakby komentarzem, sugestią odpowiedzi na tę tezę jest inny, nieco autoironiczny wiersz, choć prawdziwi poeci go zrozumieją perfekcyjnie.
Rodzice patrzą na moje życie – (całą arcyciekawą i kontrowersyjną od strony mechanizmu twórczego i warsztatu poety historię odnośnie tego wiersza oraz całego złożonego kontekstu znajdziecie w nocie wydawniczej opisującej utwory, ale nie na tym się skupiam w tym tekście)
Rodzice patrzą na moje życie –
Ojciec lekko rozbawiony
Był inżynierem, ale na świat
I rodzinę spoglądał filozoficznie
Mama nie miała żyłki filozoficznej
Chyba żeby pamiętać o presokratykach
Na zdjęciu próbuje się uśmiechać
Nie kryje jednak niepokoju
Nad nimi ciemne chmury
I nade mną ciemne chmury
Nie ma mnie na fotografii
Jestem tylko w ich spojrzeniu
Martwią się o mnie:
On pisze wiersze
Czy ktoś się jeszcze o nas martwi? My też przecież piszemy wiersze. Nikomu niepotrzebne dziś wiersze. Jacyś „poeci”, niedoróbki społeczne, efemerydy niezrozumiałe, pajace. Scenka z rodzicami – jakbym widział rodziców własnych, rodziców dodam, których już tu nie ma. Których już nie spotkam i którym przecież wybaczam to niezrozumienie, tę nieporadność duchową, to ... niedopatrzenie.
(Przecież pisanie wierszy to... lekka przesada).
Jeśli się zna, ceni i czytało Adama Zagajewskiego to tom „Trzy czwarte” to lektura obowiązkowa. Może nawet kanon literacki dla każdego chcącego nazywać się dziś poetą. Oczywiście w ramach ciekawostki pośmiertnej, ale i całego dorobku mistrza Adama.
Drugi zakupiony tom to świetny „Solfeż” Wojciecha Kassa. Sylwetki Wojtka, szefa Leśniczówki Pranie, słynnej leśniczówki naszego innego – być może odległego już mistrza poezji – mistrza K.I. Gałczyńskiego nie trzeba chyba przybliżać, gdyż wszyscy go znamy. Zarówno K.I. jak i Wojtka Kassa. Z tomu Wojtka uderzył mnie genialny, naprawdę rewelacyjnie genialny tekst, którym poeta zgrzeszył w ramach wstępu, a z którym się zgadzam w stu procentach i do tego uważam, że powinno się go roztrąbić na całą literacką Polskę, co niniejszym czynię:
Nie rozstrzygnąłem jeszcze: jestem samotnikiem czy społecznikiem? Wolę być sam, czy z zespołem? Blisko dwadzieścia lat temu napisałem w wierszu:
Gdy jestem sam, tyle spraw się układa, oprócz samotności.
Kiedy bywam wśród ludzi, nic się nie układa, tylko ludzie
Ciężko jest żyć wśród nich i ciężko jest pisać niczego nie oczekując, nie obrysowując w wyobraźni sylwetki adresata. Osip Mandelsztam notował: {Nie trzeba troszczyć się o akustykę. Zjawi się sama. Należy troszczyć się raczej o oddalenie}, bo poezja {oddycha nieoczekiwaniem}, a {jej powietrzem jest niespodzianka}. Wrogiem poety, ale nie literata, jest retoryczność. Oznacza niedostateczne osadzenie w literze zjawiska, jakim jest nasze istnienie. Co mieli robić bednarze, kaletnicy, rękawicznicy kiedy ich zajęcia z obiegu wycofała przyszłość? Co mają uczynić poeci, gdy poezja jako najbardziej archaiczna, a przy tym arystokratyczna forma wyrazu i porozumienia schodzi ze sceny, odchodzi w przeszłość? Nie znajduję odpowiedzi, co nie przeszkadza mi wierzyć, że mam w ręku fach słowa. Zasłużony, gdyż modlę się i pracuję w tym rzemiośle i niezasłużony, bo łaska, która sprawia, że słowo staje się wydarzeniem nie pochodzi od poety. Tak, czy inaczej, poezję należy czytać albo zostawić ją w całkowitym spokoju. Trwajmy więc nadal w zadziwieniu, że język chce składać w wierszu swoje metafizyczne przeznaczenie.”
Jakże gorzkie było kilkukrotne przeczytanie tego wyznania. Tak, bo to jest wyznanie, spowiedź poety, jego los. Poezja schodzi ze sceny. Już zeszła. (...) modlę się i pracuję w tym rzemiośle... Poezja – arystokratyczna forma wyrazu i porozumienia.
Jaką szkodę przynoszą współcześni kapłani słowa, niczym hieny cmentarne uczyniwszy ze słowa towar, a poetę zaprzęgową prostytutką, rozdając te i owe nagrody, albo to, co skapnęło z pańskiego stołu i w tym mikro świecie wdzięczą się miernoty do miernot, wchodzą na salony, stroszą pióra i krzyczą głośniej od bomb. Do tego akademicy wtórują za kulisami, czyniąc wybitnych z wybitnie nikomu nie znanych i nieczytanych grafomanów, wpychając na pomniki ociekającą mizerią bełkotliwą mowę niby współczesności, tylko po to żeby uzasadnić swoje znaczenie i istnienie. W tej degrengoladzie upadku rodzą się demony. I straszą później tę wąską grupę wyznawców, rzemieślników od przypadku do przypadku. Co mają zrobić ci, którzy modlą się i pracują poezją? Ci, co Ją naprawdę kochają? Mają zdychać. Tylko nikt wydaje się nie powie dziś tego głośno. Ja mówią i piszę. I dlatego mnie nie lubią. Pies to trącał.
Każdy z tych szarlatanów, który dokłada choć cegiełkę do uwznioślenia tych słabych i bełkotliwych tekstów będzie się kiedyś w piekle smażył. A ja im kiedyś przypomnę, kochani, to był bilet tylko w jedną stronę. Módlcie się teraz do tych waszych bożków: sławy, poklasku, mamony i taniej popularności na 10 minut; i resztek postradanej godności. Czynicie z poezji dla tego społeczeństwa rzecz jeszcze bardziej niezrozumiałą niż jest w rzeczywistości. Zabieracie temu społeczeństwu piękno, dobroć i poezję. Tę odwieczną arystokratyczność. W zamian chcecie mu dać sekundowych celebrytów i złudzenie nobilitacji. Niech wam ziemia lekką nie będzie. Jesteście zmorą środowiska. Czynicie to w imię tylko własnych – prymitywnych i partykularnych interesów, czynicie to wyzuci z piękna i ideałów, czynicie to wręcz wbrew sobie i wbrew dobremu smakowi, którego was jednak kiedyś nauczono, ale przeciwko któremu ulegliście sprzeniewierzeniu...
Wielu wie, kogo mam na myśli, choć ten salon i ta lista jest już coraz dłuższa. Pęcznieje prawem Kopernika-Greshama, gdzie gorszy pieniądz wypiera lepszy. To się nazywa zwyczajnie – psuciem. Psuje się dla jakichś celów. Sami sobie dopowiedzcie dla jakich.
Kolejnym tomem zakupionym w jeszcze żyjącej (ledwo) księgarni był wydany nakładem Biura Literackiego tom „Żertwy” Antoniny Tosiek. Ciekawe wiersze, nowa dykcja, zaskakujące choć czasami niedopracowane pointy wierszy, ale całość warta doświadczenia.
Neogotyk
Uchylić się przed ciosem
można w dół albo na boki.
Są szczeliny w sklepieniu,
są granaty, krzyże, żebra
i prószą, prószą, widzisz?
Pan dał nam dym. Dał las
i twarze świętych w gotyckich
kościołach. Wola
to wróżka zębuszka
połykających na sucho
tabletki jak żwir, jak rzęsę;
słyszę, jak mnie woła,
przekręca imiona
i obśmiewa porażki.
Jestem jednią, jestem komunikacją,
jestem twarzą w muszli,
jestem wierzchem dłoni,
nieprzetrawioną żółcią
i smrodem w kolorze fluo;
rozbryzg UV, Pollock UV.
Jestem jednią!
Jestem cielcem,
składam żertwę.
Mocny wiersz, choć ja bym go zakończył „jestem żertwą”. Czyż nie uszlachetniłoby to tego utworu. No, ale prawo autorki być czym zechce. Ostatecznie wiele w tym tekście krzyku, zagubienia, smutku i degradacji. Taka jest jednak nasza rzeczywistość roku pańskiego 2025 w XXI wieku, który zmierza do unicestwienia człowieka. Do bycia żertwą. Niczym więcej.
Ostatni zakupiony tom przez utracjusza dziadersa Waltera to „Na skrawku” Jarosława Mikołajewskiego. Jest tam wiersz, którym chcę was na koniec wzruszyć, poruszyć, a może oderwać nieco od tego katastroficznego tonu. Przy tej okazji zaznaczę, że dobór oferty tej jednej z ostatnich już krakowskich księgarni w dziedzinie poezji, jest iluzoryczny, czysto przypadkowy, albo świadczący o sile przebicia pewnych bogatych wydawnictw, systemów dystrybucji czy powiązań rynkowych. Dział nazywa się poezja, sprzedaje poezję, faktycznie, tyle że z polską współczesną poezja nie ma to wiele wspólnego, owszem – macie tu przykład dwójki powiedzmy, że znanych autorów, dwójki nieznanych (już słyszę oburzenie „who is who”), ale tu nie jest winna księgarnia, tylko całokształt – społeczeństwo, uczynienie z książki pietruszki czy selera i image kulturowy kształtowany przez te żałosne pożal się boże „elyty”...
Jarosław Mikołajewski „list do”
a spośród wszystkich pięknych uprzejmości
(co dzień jak wiesz zaznaję ich wiele)
najbardziej wzruszył mnie gest tego pana
starego sąsiada z roztrzęsioną ręką
kiedy otworzył mi furtkę domu
choć długo nie mógł ująć w dłonie klamki
lecz w chwili kiedy zajrzałem mu w oczy
miał w nich błękitne dzieciństwo anioła
co pewnym skrzydłem prowadzi przyjaciół
przez rzekę powietrza
głodu ognia i wojny
Obyś i ty miał, Drogi Czytelniku na swojej drodze takich przyjaciół o błękicie oczu anioła. Anioła Stróża. Anioła, w którego już chyba nikt dziś nie wierzy. Jakie to smutne.
Andrzej Walter
_________________
Jarosław Mikołajewski, „Na skrawku”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.
Antonina Tosiek, „Żertwy”. Biuro Literackie, Kołobrzeg 2025.
Wojciech Kass, „Solfeż”. ISKRY, Warszawa 2025.
Adam Zagajewski, „Trzy czwarte”. Wydawnictwo A5, Kraków 2024.










































































































































































































































































































