Nowości książkowe

Plakat

Tatiana Mielcarek 

 

Wolność między prawdą a iluzją 

    

Temat Wolność między prawdą a iluzją noszę w sobie od dawna. Od lat zastanawiam się, czy wolność – ta, którą tak często utożsamiamy z wyborem – nie staje się paradoksalnie największym zniewoleniem, gdy gubi prawdę, gdy oddala się od odpowiedzialności. Czy humanistyka, karmiąc nas pytaniami i wrażliwością, nie jest dziś jedyną przestrzenią, która ocala człowieka przed pustką iluzji wolności pozornej: wolności „od”, a nie „do”?

Pragnę zaznaczyć, że prawdziwa wolność dojrzewa w dialogu z sumieniem, wartościami, drugim człowiekiem – i że tylko humanistyka potrafi uczyć nas tej cichej odwagi: widzenia, rozumienia, współodczuwania.

Bywają lekcje, które nie zaczynają się od podręcznika, ale od ciszy. Ciszy, w której patrzę na młodych ludzi siedzących naprzeciw mnie i widzę w ich oczach pytania, których nikt nie nauczył ich wypowiadać: Kim jestem? Czy mogę być sobą? Czy świat pozwoli mi istnieć na mój własny sposób?

Współczesny uczeń coraz częściej mówi:

„Chcę być wolny”, „Nikt nie będzie mi mówił, jak żyć”.

A jednak w tym samym czasie boi się jednej rzeczy najbardziej – oceny. Nigdy wcześniej młody człowiek nie miał tylu możliwości, a jednocześnie nigdy nie był tak bardzo zagubiony w pytaniu: – Czy to, co pokazuję światu, to naprawdę ja?

Współczesna wolność często przybiera formę pozoru. Młodzi mówią o niezależności – pragnąc akceptacji. Chcą być inni – ale tylko wtedy, gdy inni ich za to pochwalą. Ich bunt nie zawsze jest poszukiwaniem prawdy. Czasem jest tylko lękiem przed samotnością.

Czesław Miłosz w „Który skrzywdziłeś” ostrzega, że wolność bez odpowiedzialności staje się przemocą ducha:

 

Który skrzywdziłeś człowieka prostego,

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta…

 

Warto zatrzymać się nad tym określeniem: „człowiek prosty”. U Miłosza nie oznacza ono kogoś naiwnego czy niewykształconego. Przeciwnie – „człowiek prosty” to człowiek prawdziwy. Ten, który nie tworzy masek, nie posługuje się ideologią ani retoryką. Żyje w prawdzie codzienności, w lojalności wobec własnego sumienia. To w nim zawiera się miara dobra i miara krzywdy. 

To właśnie jego najłatwiej zranić – bo nie broni się władzą ani ironią. Dlatego największą winą jest „śmiać się nad jego cierpieniem”. Miłosz przestrzega: ten, kto gardzi człowiekiem prostym, uderza w samo serce człowieczeństwa. I choć może mu się wydawać, że jest bezkarny – „Poeta pamięta”. To poezja staje się tu głosem moralnej pamięci i sprawiedliwości.

A jest w tym jeszcze coś głębszego – paradoksalnie to właśnie „człowiek prosty” jest człowiekiem najbardziej wolnym. Nie dlatego, że ma władzę, lecz dlatego, że nie żyje w kłamstwie. Nie musi udowadniać swojej wielkości, nie gra roli, nie ukrywa się za pozorem. Jego wolność rodzi się z prawdy – tej najcichszej, najtrudniejszej, wewnętrznej. Bo tylko ten, kto nie udaje, jest naprawdę wolny.

W takich chwilach powraca do mnie obraz Fausta z dramatu Goethego. Oto człowiek, który posiadł niemal całą dostępną wiedzę, a jednak wciąż stoi nad przepaścią pytania:

„Kim jestem?”

Pragnie być kimś więcej, kimś innym, kimś ponad ludzką miarę – a jednak im bardziej sięga po nieskończoność, tym bardziej traci siebie. Faust pokazuje dramat wolności, która oddzieliła się od prawdy.

Człowiek pyta: Kim jestem?

A echo iluzji odpowiada:

„Bądź każdym – byle nie sobą”.

 

To dlatego pytanie o wolność musi stać się pytaniem o prawdę. Nie o prawdę systemu, nie o prawdę większości – ale o tę jedyną, najtrudniejszą:

Czy mam odwagę być sobą, nawet jeśli nie wszyscy mnie zrozumieją?

Humanistyka nauczyła mnie, że człowiek nie rodzi się wolny – człowiek wolnym staje się. Nie przez gest buntu, ale przez dojrzewanie do prawdy.

Prawdziwa wolność nie zaczyna się krzykiem, ale milczącą odwagą zadania sobie pytania: „Kim jestem, kiedy nikt nie patrzy?” 

Bo można mieć prawo do wszystkiego – i nie mieć prawa do samego siebie.

Można mówić swobodnie – i żyć w kłamstwie.

Można być nieograniczonym – i być zniewolonym przez własny lęk.

Tu rodzi się najważniejsze pytanie mojego doświadczenia nauczycielskiego: Czy wolność bez prawdy jest jeszcze wolnością, czy tylko maską, którą zakładamy, by ukryć własną niepewność?

W powieści „Rok 1984” George Orwell przypomina, że prawdziwa wolność zaczyna się nie od prawa do wyboru, lecz od prawa do prawdy. Gdy bohater mówi: „Wolność to prawo do mówienia, że dwa i dwa to cztery”, nie chodzi mu o matematykę. Chodzi o prawo do obrony rzeczywistości przed kłamstwem.  Bo kto odbiera człowiekowi prawdę, odbiera mu także wolność – nawet jeśli zostawia mu język i gesty. W świecie Orwella największym zagrożeniem nie jest przemoc fizyczna, ale kłamstwo systemowe: „2+2=5”. To symbol zniewolenia ducha. Człowiek, który zgadza się na kłamstwo, przestaje być wolny, nawet jeśli wydaje się posłuszny jedynie formalnie.

Orwell przestrzega przed światem, w którym wolność nie zostaje zakazana – ale zostaje przeinaczona. W którym można mówić wszystko, pod warunkiem, że nic nie będzie prawdziwe. A człowiek, który przestaje bronić prawdy, stopniowo przestaje bronić także siebie. Bo tam, gdzie prawda jest relatywna – wolność staje się iluzją.

W „Tangu” Sławomira Mrożka oglądamy świat, w którym wszystkie granice zostały zniesione. Wszyscy mają wolność – i nikt nie ma odpowiedzialności. Chaos, który miał wyzwalać, zaczyna rodzić przemoc. Bo gdy każde „ja chcę” jest święte, z czasem zwycięża nie wolność, lecz siła.

Artur, bohater dramatu, szuka ładu, bo czuje, że wolność bez sensu prowadzi do duchowej katastrofy. Wolność, która nie pyta „po co?”, zamienia się w anarchię. Mrożek ostrzega: jeśli wszystko jest dozwolone, to w końcu wszystko staje się obojętne – a na ruinach wartości pojawia się nie wolność, ale tyrania najgłośniejszego.

„Tango” to dramat epoki, w której zburzono wszystkie zasady, lecz nie zbudowano żadnej odpowiedzialności. W tym świecie wolność nie jest dojrzałością – jest kaprysem. A człowiek, który traci sens, staje się nie wolny, lecz bezradny. Mrożek zdaje się pytać: czy człowiek naprawdę chce być wolny – skoro ucieka od ładu, który nadaje jego wolności kierunek?

Jaka jest wspólna myśl Miłosza, Orwella i Mrożka? Miłosz broni godności człowieka prostego – wolności zakorzenionej w sumieniu. Orwell broni prawdy – wolności zakorzenionej w rzeczywistości.  Mrożek broni sensu – wolności zakorzenionej w odpowiedzialności. Razem mówią to samo:

„Nie ma wolności tam, gdzie nie ma prawdy, sensu i godności”.

Czy wolność może istnieć bez prawdy?

Czy wolność bez sumienia nie staje się tylko głośną ucieczką od siebie? To pytania, których nie da się zagłuszyć żadnym sloganem. Bo wolność, jeśli utraci prawdę, zostaje tylko pragnieniem – nie drogą. A człowiek, który nie pyta o prawdę, nie staje się wolny. Staje się sprytny. Umie wybierać. Ale nie wie, po co. Dlatego o wolność pytają nie tylko poeci, wychowawcy i nauczyciele. Pytają także ci, którzy utracili nadzieję – filozofowie egzystencjalni, którzy zobaczyli człowieka nagiego, bez złudzeń, pozostawionego sam na sam ze swoim wyborami.

Albert Camus nie wierzył w łatwe pocieszenia. Ale wierzył w prawdę. W „Człowieku zbuntowanym” pisał: Buntuję się – więc jesteśmy”. Bunt u Camusa nie jest agresją. Jest odmową kłamstwa. Człowiek buntuje się, gdy coś w nim mówi: „Tego nie zaakceptuję. Nie zgodzę się, nawet jeśli zostanę sam”.

To dlatego jego bunt jest moralny – nie polityczny.

Bo człowiek, który buntuje się przeciw złu, ocalając choć jedno imię, ocala także swoją godność.

Camus zdaje się szeptać: Wolny jest nie ten, kto może wszystko. Wolny jest ten, który potrafi powiedzieć „nie”, kiedy trzeba ocalić prawdę.

Jean-Paul Sartre, patrząc na człowieka, powiedział jedno z najokrutniejszych, a zarazem najprawdziwszych zdań: „Człowiek jest skazany na wolność”.

To nie brzmiało jak obietnica. To brzmiało jak wyrok.

Sartre wiedział, że wolność bez prawdy staje się ciężarem nie do uniesienia. Bo jeśli nie ma granic, jeśli wszystko wolno – to w końcu wszystko jest obojętne.

Wolność bez odpowiedzialności zamienia się w nudę, pustkę, absurd.

Można uciec od świata. Można uciec od ludzi. Ale nie można uciec od odpowiedzialności za własne „chcę”

A jednak obok filozofów rozpaczy stoi inna postać – Don Kichot. Śmieszny dla świata, wzruszający dla serc. Nie walczy o rację. Walczy o realizację swoich  marzeń. O prawo do bycia wiernym temu, co niewidzialne – choć czuje, że prawdziwe.

Świat mówi mu: „to tylko wiatraki”. On odpowiada: „to moja walka, mój sens”. Nie zwycięża – ale nie zdradza siebie.

I w tym właśnie jest wolny.

Bo może wolność nie zaczyna się od racji,

nie od dowodu, ale od odwagi…

By wciąż wierzyć – nawet jeśli świat nazywa to iluzją.

Coraz częściej słyszę od moich uczniów :

„Chcę być wolny”, „To moje życie”, „Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć”.

A jednak w tym samym czasie widzę, jak bardzo boją się jednej rzeczy – odrzucenia.

Nigdy dotąd młody człowiek nie miał tylu możliwości, a jednocześnie nigdy nie był tak głęboko zagubiony w pytaniu:

Czy to, co pokazuję światu, to jeszcze ja – czy tylko rola, którą gram?

Dzisiejsza wolność bywa nie poszukiwaniem siebie, ale ucieczką przed sobą. Nie dialogiem z prawdą, ale grą z pozorem. Nie odpowiedzialnością, ale lękiem przed zobaczeniem własnej kruchości.

W mediach społecznościowych młodzi uczą się jednego: trzeba być kimś. Nie ważne kim – byle spektakularnym. Ich wolność zamienia się w presję autoprezentacji. Nie musisz być sobą. Wystarczy, że będziesz podobny do kogoś podziwianego.

Czy to wolność?

Im dłużej pracuję z młodzieżą, tym mocniej rozumiem słowa prof. Marii Szyszkowskiej: „Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed byciem sobą”.

To jedno zdanie otwiera drzwi do innego rozumienia wolności – nie jako krzyku „chcę!”, ale jako szeptu „mogę być sobą”.

Bo prawdziwa wolność nie polega na tym, by robić wszystko.

Prawdziwa wolność polega na tym, by nie musieć udawać nikogo.

Profesor Szyszkowska przypomina, że człowiek wolny to ten, kto odważa się myśleć inaczej niż większość. Taki, który nie lęka się ciszy, gdy wszyscy krzyczą. Taki, który nie wstydzi się delikatności, gdy świat żąda twardości. W jednym z esejów pisze: „Autentyczność człowieka wyraża się w tym, że nie zgadza się on na życie w roli, którą wyznaczyło mu społeczeństwo. Wolność nie jest walką z innymi, lecz wiernością sobie”.

Nic nie jest dziś tak trudne dla młodych, jak bycie sobą bez publiczności. Świat podpowiada im, że powinni być oryginalni – ale tylko w taki sposób, który podoba się innym. Paradoks dzisiejszej wolności polega na tym, że każdy ma prawo do własnej opinii, ale niewielu ma odwagę powiedzieć zdanie, które spotka się z milczeniem, a nie z aplauzem.

W tym miejscu edukacja humanistyczna staje się przestrzenią ocalenia.

Język polski, filozofia, literatura – to nie tylko treści.

To miejsca, gdzie człowiek może zapytać: Co ja naprawdę czuję? W co ja wierzę? Czy mam prawo nie mieścić się w schemacie?

Nie chcę, aby moi uczniowie wychodzili ze szkoły z perfekcyjnie dopasowanymi maskami. Chcę, by wyszli z odwagą zdjęcia tych masek. Nie chcę uczyć ich poprawności – chcę uczyć ich autentyczności. Wiem, że autentyczność ma swoją cenę. Wolność według prof. Szyszkowskiej nigdy nie była komfortem. Była ryzykiem. Bo człowiek, który mówi własnym głosem, zawsze wystawia się na samotność.

Prof. Szyszkowska przypomina, że człowiek wolny to nie ten, kto zrywa wszystkie więzy, lecz ten, który przestaje kłamać o sobie. W świecie, który promuje ekspresję, ale tłumi autentyczność, filozof staje w obronie prawa do własnego wnętrza – do wierności własnemu sumieniu, nawet jeśli oznacza to samotność.

Czego uczy Pani Profesor ? Trzech trudnych lekcji wolności:

  1. Odwagi samodzielnego myślenia

Pyta: „Czy to naprawdę ty myślisz, czy tylko powtarzasz cudze zdania?”

W świecie gotowych opinii wolność nie polega na mówieniu – polega na myśleniu.

  1. Prawa do duchowej niezgody

Szyszkowska nie uczy buntu dla buntu. Uczy, że niezgoda może być aktem wierności sumieniu:

„Nie muszę akceptować kłamstwa, by być akceptowanym”.

  1. Troski o własne wnętrze

Przypomina, że człowiek, który nie spotkał siebie autentycznego, nigdy naprawdę nie spotka drugiego. Wolność to nie ucieczka od innych – to wierność własnemu „ja”, zdolnemu wejść w dialog bez lęku.

Wolność, która skupia się wyłącznie na „ja”, łatwo zamienia się w egoizm. Prawdziwa wolność zaczyna się wtedy, gdy człowiek staje naprzeciw „ty” – i rozumie, że jego wybory dotykają innych, że słowa mogą leczyć albo ranić, że milczenie może być cichą zgodą na krzywdę.

Gdy mój uczeń mówi: „To moje życie, mogę robić, co chcę”, pytam go: „A co zrobisz, kiedy twoje ja chcę zrani czyjeś ja nie chcę?”

To jest moment, w którym wolność przestaje być zabawką, a staje się wyborem. Bo człowiek naprawdę wolny nie jest ten, który wszystko może – ale ten, który może, a jednak wybiera dobro.

Tu spotykają się Tischner i Miłosz.

Obaj ostrzegają, że największym zagrożeniem dla wolności jest kłamstwo – kłamstwo o sobie, kłamstwo o innych, kłamstwo, które udaje prawdę.

„Kiedy człowiek przyzwyczaja się do kłamstwa – traci zdolność wolności”. (Tischner)

Są takie teksty literackie, które nie potrzebują wielkich słów. Nie krzyczą o prawdzie – one ją niosą w ciszy.

Tak działa miniatura Jana Stępnia „Dziwny dzień”. Za każdym razem, gdy do niej wracam, widzę nie tylko scenę – widzę pytanie, które poeta stawia każdemu dorosłemu: Czy pamiętasz jeszcze, kim byłeś, zanim nauczyłeś się bać? W tekście Jana Stępnia dorosły człowiek chowa się przed deszczem w bramie starego domu. Obok niego pojawia się dziewczynka – bosa, rozczochrana, wolna – która wchodzi w kałużę mówi: Taki duży i boi się deszczu!

To zdanie ma w sobie więcej prawdy niż niejeden traktat filozoficzny. Bo czym jest deszcz? Deszcz to życie – nieprzewidywalne, mokre, czasem zimne, czasem radosne. A my, dorośli, zamiast iść, chowamy się. Zamiast iść boso – szukamy parasola. Najważniejszy moment tej miniatury przychodzi wtedy, gdy dziewczynka patrzy mu prosto w oczy i woła: „Zrób coś, abyś znów był chłopcem!”

To nie jest wezwanie do infantylizmu. To apel o odwagę autentyczności. O powrót do tego momentu, gdy człowiek nie wstydził się zachwytu, łez, błota na stopach. Gdy był prawdziwy – zanim nauczył się grać  rożne role.

Dorosły szuka swoich butów – chce wrócić do porządku i powagi –ale wtedy słyszy drwiący śmiech. Jego buty stoją na dachu i mówią:  Myślisz, że nas złapiesz? A kuku!

To gorzka puenta. Buty – symbol roli, pozycji, maski – okazują się pułapką. W imię powagi gubimy siebie. W imię dorosłości – tracimy wolność.

I oto pytanie, które zostawia we mnie ten tekst. Czy szkoła wychowuje do zdejmowania butów, czy do ich sznurowania? Czy dajemy młodym przestrzeń, by stali się sobą – czy uczymy ich, jak grać rolę, która podoba się innym?

Gdy myślę o wolności, wracam nie do wielkich słów, ale do tego obrazu: Bosonoga dziewczynka idzie przed siebie, a deszcz już jej nie przeszkadza. Ona nie pyta, co o niej powiedzą. Ona jest.

A może wolność zaczyna się tam, gdzie człowiek nie musi już niczego udowadniać?

Czasem zostaję w klasie chwilę po ostatnim dzwonku. Ławki stoją cicho, światło popołudnia osiada na krzesłach, a ja myślę o młodych ludziach, którzy przed chwilą zadawali pytania, choć nie zawsze odważyli się je wypowiedzieć na głos.

I pytam siebie: Czy oni uczą się u mnie wiedzy – czy odwagi?

Bo największe wyzwanie w edukacji nie polega dziś na przekazywaniu treści. Treści jest wszędzie pod dostatkiem.

Największe wyzwanie polega na tym, by towarzyszyć człowiekowi, który dopiero zaczyna siebie słyszeć.

Współczesny świat mówi młodym:

„Możesz być, kim chcesz”. Ale zaraz dodaje: „Byle cię pokochano”.

Uczą się więc wolności, ale skrycie pragną akceptacji.

Dlatego nie buntują się przeciw systemowi – buntują się przeciw samotności.

Nie jestem po to, aby formować uczniów według wzorca.

Nie jestem po to, by ich naginać do schematu. Jestem po to, aby im przypomnieć: masz prawo myśleć. Masz prawo czuć. Masz prawo nie być gotowy.

Nie pytam ich tylko: „Co wiesz? Pytam częściej: „Co myślisz? Co cię boli? Co w sobie chronisz?”

Humanistyka – ta prawdziwa – nie wychowuje człowieka, który wszystko rozumie. Wychowuje człowieka, który rozumie, że nie wszystko można mieć bez konsekwencji.

Nie uczę ich, jak zwyciężać. Uczę ich, jak nie kłamać  by być sobą.

Być nauczycielem humanistą to nie znaczy mieć odpowiedzi.

To znaczy stać przy pytaniach – także wtedy, gdy uczeń się boi, gdy milczy, gdy nie potrafi jeszcze nazwać tego, czego szuka.  Czy wolność jest celem, do którego prowadzę uczniów?

Nie. Wolność nie jest celem. Wolność jest drogą, którą wybierają, gdy odważą się powiedzieć: „Nie chcę być kimś. Chcę być sobą”.

Kiedy kończę lekcję i klasa pustoszeje, siadam czasem jeszcze na chwilę w ciszy. Na ławkach zostają słowa, kartki, porzucone długopisy – a we mnie zostaje pytanie:

Czy nauczyłam ich wolności? A może tylko pozwoliłam, by choć przez chwilę usłyszeli własne myśli?

Nie wiem, czy można kogokolwiek „nauczyć wolności”.

Myślę, że można tylko być przy nim wtedy, kiedy sam zaczyna o nią pytać. Bo wolność nie jest umiejętnością. Wolność jest odwagą. I wtedy wracają do mnie głosy tych, którzy mi w tej drodze towarzyszą. Goethe – który ostrzega, że można poznać wszystko i nie odnaleźć siebie. Miłosz – który przypomina, że wolność bez odpowiedzialności staje się krzywdą.

Herbert – który mówi, że trzeba mieć choć „odrobinę smaku”, by pozostać człowiekiem. Marii Szyszkowskiej, która przypomina, że wolność zaczyna się wtedy, gdy kończy się lęk przed autentycznością – że nie trzeba krzyczeć, by być wiernym sobie. Tischner – który mówi, że wolność bez „drugiego” staje się pustką – a prawdziwie wolny jest ten, kto potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje „tak” i „nie”.

Leszek Kołakowski, który ostrzega, że kłamstwo nie psuje tylko języka, ale psuje duszę – a dusza przyzwyczajona do kłamstwa traci zdolność wolności.

Jan Stępień – który pyta, czy jeszcze potrafię wejść w kałużę bez wstydu – czy potrafię choć na chwilę być tą, kim byłam, zanim nauczyłam się bać.

I wtedy pytam siebie – nie jako nauczycielka, ale jako człowiek:  Czy ja sama jestem wolna? Czy umiem jeszcze zdjąć buty?  Czy potrafię przyznać, że czegoś nie wiem, że się boję, że potrzebuję drugiego?

Może właśnie na tym polega moja rola.

Nie na tym, by prowadzić innych do odpowiedzi. Ale na tym, by nie zostawiać ich samych z pytaniami.

Bo może jedyną lekcją wolności, jaką naprawdę mogę im dać, jest ta, że sama wciąż jej szukam –nie w triumfie, nie w pewności, ale w drodze...

...z gołymi stopami duszy.

 

Niech każdy z nich usłyszy w sobie to jedno pytanie:

Czy mam odwagę istnieć naprawdę?

Tatiana Mielcarek