Nowości książkowe

 

Plakat

Kinga Młynarska

 

Miałam kiedyś brata

 

Są książki, które sieją wewnętrzne spustoszenie. „Miałam kiedyś brata” to jedna z nich. I wcale nie chodzi tylko o to, że tom wierszy Renaty Blicharz wyrósł na kanwie jej intymnych doświadczeń i dlatego tak mocno wstrząsa. Ta poezja opowiada o najtrudniejszym z ludzkich przeżyć – pożegnaniu bliskiej osoby. A to zawsze będzie poruszać, jeśli jest podejmowane w osobistej relacji.

Śmierć to przecież temat w literaturze już naprawdę mocno eksploatowany, a jednak każda kolejna publikacja wykorzystuje go nieco inaczej, prezentując z odmiennej strony, innymi środkami. Przede wszystkim jednak ten motyw wyzwala w nas potężne uczucia, dlatego też tak do niego (nawet mimochodem) lgniemy.

Tom Blicharz to właściwie liryczny zapis próby pogodzenia się z odejściem brata. Swoista kronika, wszak swą opowieść podmiot rozpoczyna od nakreślenia tła, miejsca, czasu i kluczowego zdarzenia. To sprawia, że czytelnik już od początku jest uwikłany w tę historię. Zostaliśmy świadkami, nie można teraz się wycofać.

„Miałam kiedyś brata” odczytuję jako studium uczuć. Różnych. Może nawet wszystkich. One się materializują czasem w dość niezwykłych okolicznościach. Pierwsze co napotkamy to wątpliwość, podburzona pewność siebie, rozczarowanie, utrata wiary, może tez i nadziei. Otwierający wiersz – ta miniaturka – mówi bardzo wiele o twórczości Blicharz. Pokazuje, jak autorka potrafi wyławiać słowa z ogromu leksykalnego morza. I jak za pomocą jednego wyrazu tworzy opowieść zgodną z jej koncepcją. Tu akurat wprowadza niepozorne „ponoć”, które ma przecież wielką siłę rażenia! I oto widać, co takie pięć liter potrafi zrobić z człowiekiem, jak grać na jego emocjach, jak burzyć to, co buduje się latami.

W następnych tekstach dostrzeżemy kolejne stałe elementy tej poezji – m.in. kreację podmiotu (tu ewidentnie alter ego Blicharz) obdarzonego wielką wrażliwością, ale przede wszystkim – uważnością. Na słowo, na świat wokół, na drugą osobę, ale i na własne wnętrze. I doskonałą relację podmiotu z czytelnikiem – opartą na szczerym wyznaniu (bez patosu, bez ukrywania się za fikuśnymi metaforami czy barokowymi ozdobnikami).

Opis ostatnich chwil zmarłego jest przeszywający. W celowych powtórzeniach, w niedopowiedzeniach i niedookreśleniach potęguje się ból podmiotu. Kobieta zmaga się w tych wierszach z bezwzględnością śmierci i własną bezsilnością. To ta ostateczność zdarzenia jest bodaj najtrudniejsza do zrozumienia i zaakceptowania.

Wnikliwy czytelnik może odczytać w tych wierszach także i swoiste, kilkustopniowe etapy żałoby. Choć może nie w klasycznych realizacjach, ale dostrzegamy ból, zaprzeczenie, wszelkie te rozedrgania, powierzanie się woli boskiej, to znów ciche dyskusje (choć głównie w domyśle) ze Stwórcą.

Bardzo podoba mi się wplecenie do tej osobistej opowieści głosów z „offu”. Tych, co to każdy z nas słyszy na przy okazji przekazywania tragicznych wieści, podczas pogrzebów, czy na cmentarzu. Blicharz potrafi słuchać otoczeniu, co udowodniła nie raz, ale chyba w „Miałam kiedyś brata” ten głos z zewnątrz wybija się najmocniej. Być może to przez ten kontrast, który autorka delikatnie, ale konsekwentnie eksponuje – zderzenia się czegoś mistycznego, sakralnego z pospolitym, wywodzącym się ze strefy profanum. Podczas trwającego nieprzerwanie misterium śmierci słychać bowiem (utarte już w polszczyźnie): „tam będzie my lepiej”, „taki młody, mógł jeszcze pożyć”.

Śmierć zmienia optykę. Widać to choćby w „Starości”, gdzie podmiot postrzega starość (tę, na którą się w innych okolicznościach wyłącznie utyskuje) jako „przywilej”. Co, rzecz jasna, ma także podkreślić, że brat zmarł zbyt wcześnie, jako młody jeszcze człowiek.

Podmiot jest poetką, a zatem nie dziwi, że z tematem umierania usiłuje uporać się poprzez literaturę. Zapuszcza się przy tym w głębiny języka, w „semantykę”. Żali się na leksykę, która gmatwa to doświadczenie, przez eufemizmy nie oddaje jego bezbrzeżnego bólu, a nawet i komprymuje to dramatyczne przeżycie.

 

„Uśmiech pośmiertny”

 

Dlaczego nie uśmiechasz się

lekko, tak leciutko,

niemal niezauważalnie,

jak każdy normalny

nieboszczyk!?

 

Pytam o to w duchu

tylko siebie.

 

I wiem, że na to też

nigdy nie znajdę odpowiedzi.

 

Śmierć brata generuje serię pytań i wątpliwości. Od tych kluczowych, jakie pojawiają się zawsze do takich, jakich się raczej nie spodziewamy. Mnogość pytań, szczególnie kierowanych do zmarłego, do Boga, losu, świata czy samej siebie, świadczy o wielkim chaosie, jaki towarzyszy podmiotowi. Jej uporządkowany świat runął, teraz stąpa po zgliszczach i co krok osuwa się na niestabilnych gruzach. Szuka odpowiedzi na nawet te najbardziej abstrakcyjne pytania. Dla mnie to kolejne podkreślenie tego, jak bardzo śmierć jest zjawiskiem skomplikowanym, pustoszącym, wymagającym.

Gdzieś, pomiędzy tymi wierszami, przemyka też kwestia samotności. Zwykło się mówić, że samotny jest ten, kto opłakuje zmarłego. A podmiot Blicharz (jak to często bywa) postrzega rzecz zgoła inaczej, skupiając się w pierwszej kolejności na kimś (nie na własnym bólu), jak np.:

 

„Wielka samotność”

 

Trumna

w żałobników tłumie.

Ty sam.

 

Samotny w trumnie.

 

Kończący tom cykl haiku to jeden z najbardziej emocjonalnych fragmentów tej książki.

Dobrym rozwiązaniem było złożenie tej książki z miniatur poetyckich. Krótka forma trafia celniej i głębiej. To krótkie komunikaty, które możemy odczytywać jako liryczne spazmy, z przerwą na zaczerpnięcie oddechu. U Blicharz jest wszystko to, co istotne, każdy utwór skupia się na konkretnej myśli, chwili, pewnym zdarzeniu. Podmiot wyjaśnia to w wierszu bez tytułu:

 

Z czasem przekonuję się

coraz bardziej,

że nie trzeba wielu słów

żeby wyrazić

to, co

tam,

 

najgłębiej.

 

„Miałam kiedyś brata” to zatem liryczne oswajanie cierpienia. Pewnego rodzaju pamiętnik żałobny, w którym podmiot szuka wyjaśnień, docieka, ale te próby prowadzą w ślepe uliczki – ciągle dochodzi się do ściany. A jednak, jak mi się wydaje, wcale nie chodzi tu o to, aby uzyskać odpowiedzi, ale by nieustannie pytać...

Kinga Młynarska

 

 

Plakat

Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas

 

Wspomnienia i fascynacje Anny Andrych czyli o twórczości i nie tylko recenzja „Wizerunków”

 

Książkę pt. „Wizerunki” autorstwa Anny Andrych trudno przypisać do jednego gatunku, ponieważ w tym zbiorze znajdują się recenzje, eseje, wspomnienia, relacje i wywiady.
Co zatem łączy te różnorodne formalnie teksty, dotyczące wielu ludzi i spraw? Jest to idea przedstawienia istotnych dla autorki twórców, lektur, kulturalnych wydarzeń oraz środowiskowej działalności artystów. Pisarka nie ukrywa osobistego zaangażowania i śmiało wyraża swoje opinie, dzieli się refleksjami i spostrzeżeniami oraz sympatiami. Jest przy tym życzliwa, uważna i empatyczna, lecz nie bezkrytyczna. Niektóre postawy ją rażą, gdyż nie lubi środowiskowej zawiści czy twórczego zadufania. „Kilka wierszowanych „jaskółek” nie czyni z nikogo poety, a wydawanie książek niekoniecznie stanowi przepustkę. Ktoś taki ma o własnym pisaniu wysokie mniemanie, oburza się na próbę reakcji, a brakuje mu pokory wobec słowa i dystansu do siebie. Nie czyta książek ani pism literackich, także poezji kolegów po piórze, czyta – siebie”.1 Pisze także o ludziach, którym takie zachowania są obce, choć się z nimi zetknęli, a niekiedy nawet przez nie ucierpieli.

Ważny jest dla niej kontekst czasu, dlatego opowiadając o czyjejś twórczości uwzględnia kiedy i w jakich okolicznościach dzieło powstawało oraz co wpływało na wybory twórcze i życiowe pisarzy i poetów. Artyści, którym poświęca swoją uwagę to zarówno twórcy powszechnie znani, jak i mniej popularni, a również ważni. Czasem jest to ktoś, o kogo dorobku trzeba przypomnieć, niekiedy ktoś dopiero dobrze się zapowiadający.

Zbiór otwiera tekst poświęcony nieodżałowanemu poecie i krytykowi Andrzejowi Krzysztofowi Waśkiewiczowi. Jest to wyraźny sygnał, jak istotna dla idei książki jest kategoria pamięci: upamiętnianie, uwiecznianie, utrwalanie i przypominanie ludzi, twórczości, zdarzeń. Pierwszy wizerunek nie tylko zawiera ważne informacje biograficzne o twórcy, jego życiu rodzinnym i zawodowym, ale jest także impresją ze spotkania promującego książkę wspomnieniową: „Eugeniusz Kurzawa jest autorem, a właściwie współautorem – niezwykłej książki, cennej dokumentacji. Ukazała się ona nakładem toruńskiego Wydawnictwa Adam Marszałek. To sukcesywne odgruzowywanie przeszłości, peregrynacje. Każdy etap wspomnień Andrzeja K. Waśkiewicza, często bardzo osobistych, Kurzawa poprzedził własną wypowiedzią. Zamieścił fotografie, które same w sobie są wartością książki. W trakcie spotkania miałam wrażenie, że autor-redaktor książki bardzo emocjonalnie przeżywa każdy jej fragment. Z pasją też opowiadał o podróży, jaką zafundował przyjacielowi, w ciepłych serdecznych słowach go wspominał. Dzięki pomysłowi Kurzawy, determinacji, sprawnej i przemyślanej organizacji podróży, powstała nie tylko niezwykła książka, ale i film dokumentalny – równie niezwykły. Jego autorką jest Justyna Dzienis”.2 Tworząc wizerunki danych postaci autorka często nawiązuje do ich rodzinnych korzeni. Dowiadujemy się więc w jakim środowisku wyrośli, jakie wzorce i wartości ich ukształtowały. Prezentowani są nie tylko krewni, ale również przyjaciele i ludzie, którzy odegrali, czasem tylko epizodyczną, lecz istotną rolę w rozwoju osobistym i twórczym bohaterów opowieści. Wspominani są także ci, którzy poczynili nieumyślne szkody w ich życiu lub celowo ich skrzywdzili. Autorka uświadamia nam jaki był ich los i z czym się zmagali, z jakimi trudnościami lub chorobami, jakim odrzuceniem lub samotnością. Poznajemy ludzi, którzy walczyli o siebie, innych i o wyznawane przez siebie wartości. Mimo, że są z różnych pokoleń i różne są koleje ich losu, dla wszystkich pisanie to sposób na dzielenie się swoją wrażliwością, przekazywanie istotnych dla siebie prawd. To dzielenie się egzystencjalnym doświadczeniem i dawanie świadectwa swoim czasom.

Nie każdego z nich miała pisarka okazję poznać osobiście, wnioskuje więc o ich życiu – z dokonań oraz tego, co o nich napisano i powiedziano, koncentrując się na tych aspektach ich życia i twórczości, które są dla niej samej szczególnie znaczące. W przypadku życiorysu i pisarstwa Przemysława Bystrzyckiego ważne było dla autorki uwikłanie jednostki w dzieje zbiorowości oraz wierność wyznawanym wartościom, poświadczona postawą życiową i twórczą. Jest to biografia znamienna dla losu tego pokolenia, które zaznało okrucieństwa dwóch totalitaryzmów – faszystowskiego i komunistycznego. Ukazuje nam człowieka, który odważnie żył i pisał, i którego opis świata łączy w sobie barwność narracji z pogłębioną i uważną refleksją. Inaczej jest w opowieści o Romanie Brandstaetterze, w której uwaga jest zwrócona nie tylko na jego przeżycia wojenne i prześladowania jakich doświadczył jako Żyd, ale również na ukojenie jakie odnalazł w religii katolickiej. Rozważając piękno i głębię duchowych przełomów, narratorka przywołuje także postać znanego polskiego aktora Radosława Pazury, który odzyskał wiarę po tym, jak cudem ocalał z niebezpiecznego wypadku. Anna Andrych dostrzega, że obydwa nawrócenia miały miejsce w dramatycznych okolicznościach i stały się punktem zwrotnym w życiu nawróconych.

Z kolei pisząc o swoim odbiorze twórczości noblisty Ivo Andricia, skupia się na związkach pisarza z jego ziemią ojczystą oraz na tym czego doświadczali przez stulecia jej mieszkańcy. Docenia żywość języka tej prozy i to, jak uniwersalne są zawarte w niej obserwacje ludzkiej natury. „Szósty zbiór, „Przydrożne znaki„ bardzo mnie zafrapował. Ale także i uwiódł – za sprawą prawd o człowieku i jego świecie, podanych jak na dłoni, wydawałoby się oczywistych, a przecież na co dzień często przez nas niedostrzeganych czy ignorowanych”.

Poetka nie tylko zwierza się czytelnikom z tego, w jakich okolicznościach zetknęła się z czyimś dorobkiem i jak na poszczególne utwory reagowała, ale opisuje również swoje spotkania z twórcami oraz znajomości i przyjaźnie. Ukazuje także atmosferę wydarzeń kulturalnych, w których brała udział jako widz, współuczestniczka albo honorowy gość. Unaocznia zachowania uczestników, nie pomijając opisu miejsc. Wyjątkowo cenioną przez nią enklawą prezentacji autorskich jest warszawska kawiarnia „Bibeloty”, której przemili gospodarze Państwo Barbara i Krzysztof Kaniewscy zadbali o ciekawy i przytulny wystrój oraz smakowitości kulinarne: „Każdy szczegół jest dopracowany, choć sprawia wrażenie dowolności miejsca, np. odłożonej przed chwilą książki, starej gazety w kolorze sepii, fotografii, imbryka czy filiżanki, zawieszonego obrazu. Mnóstwo ciekawych przedmiotów. Okrągłe stoliki i sporo krzeseł. Serwetki, obrusy, szydełkowa praca. Przytulnie. I jeszcze - dobrze nastrojone pianino. Pachnie kawa z ekspresu i domowe ciasto”.3

Pierwszy raz wspomina to miejsce opowiadając o prezentacji poezji wybitnego twórcy i zasłużonego działacza i prezesa Związku Literatów Polskich Polskich Marka Wawrzkiewicza.
„Tę nietypową, urokliwą „ Bibeloty Cafe” odkrył Stefan Jurkowski, wiceprezes Oddziału Warszawskiego ZLP. To on otwiera każde spotkanie, przedstawia zaproszonego gościa i krótko jego twórczość, podobnie jak Marka Wawrzkiewicza, który sam nadał na wstępie tytuł spotkaniu – „Niestosowna miłość”. Zaprezentował wiersze adekwatnie do tytułu wybrane – frywolne, erotyki z dużym poczuciem humoru, ale też i z dystansem”.4

Później jeszcze wielokrotnie Anna Andrych umieszcza w tekście reminiscencje z mających tam miejsce wieczorów autorskich, w tym również ze swojego. Relacjonuje przebieg spotkań, omawia prezentowaną twórczość, zwierza się z własnych wrażeń. Dzięki temu czytelnik może współuczestniczyć i wczuć się w panujący nastrój.

Autorce zależy na utrwaleniu różnorodności życia kulturalnego, dlatego do jej swoistej kroniki trafiają opisy wielu wydarzeń, w tym tak szczególnych i ważnych jak spotkanie w Domu Kultury w Zelowie, którego bohaterem był Andrzej Dębkowski. Świetny poeta, założyciel i naczelny redaktor pisma „Gazeta Kulturalna, animator życia kulturalnego oraz członek, a obecnie również wiceprezes Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich: „W dniu 28 września 2013 roku sala widowiskowa Domu Kultury w Zelowie była wypełniona po brzegi. Rzadko się zdarza, żeby tyle osób – przyjaciół, znajomych, poetów i sympatyków poezji przybyło na promocję książki. A książka to znamienna w twórczości Andrzeja Dębkowskiego. Minęło 15 lat od 1998 roku, w którym tom poetycki pt. „Paryż nie jest taki piękny” potwierdził rangę twórczości Dębkowskiego. Tom uzyskał nagrodę – Najciekawsza Książka Poetycka Roku XXI Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. (...) Wiersze zamieszczone w ostatnim tomie pt. „Do wszystkich niedostępnych brzegów...” świadczą o ambitnym wspinaniu się autora i koncentrowaniu na sprawach istotnych – dla niego i dla czytelnika, który dzięki niemu odkrywa, co tak naprawdę jest w życiu człowieka ważne”.  

Każda z uwiecznionych przez autorkę imprez kulturalnych miała specyficzny charakter i dynamikę. Ta zjawiskowość jest uchwycona i – co równie istotne – dostrzeżony jest psychologiczny aspekt zachowań twórców i słuchaczy. „Przypomniało mi się poznańskie spotkanie autorskie Ewy Lipskiej w Pałacu Działyńskich kilka lat temu. Czułam się zawiedziona, rozczarowana „moją Lipską” na żywo. A ona – jak każdy człowiek – miała po prostu nie najlepszy dzień. (...) Sala pękała w szwach, większość stanowili studenci. Pytanie za pytaniem. dyskusja. Wypowiedzi poetki lakoniczne, bądź z namysłem, przy trudzie doboru słów! Udało mi się później chwilę z nią porozmawiać, przy okazji podpisywania książki. Stąd wiedza na temat stanu ciała i ducha „mojej Lipskiej”, poetki hołubionej obok Różewicza, Grochowiaka, Śliwiaka (ale też Leśmiana i Asnyka ).5 W dalszej części tekstu poetka opowiada o własnym spotkaniu i o tym, jak czuła się wtedy fizycznie i psychicznie oraz jaki to miało wpływ na jej kontakt z publicznością, a także na dobór wierszy. „Moje nieciekawe tego dnia samopoczucie – kontrastując z bibelotami „z charakterem” – sprawiło, że uderzyłam w słuchaczy wierszami nieadekwatnymi do zapowiedzi prowadzącego spotkanie, ani do aury za oknem i w kawiarnianym ogródku. Trudne, przytłaczające smutasy wypłoszyły trzy osoby, w tym poetę od róży – do ogródka właśnie. (...) Spotkanie trwało dwie godziny, w tym długa rozmowa, w trakcie której, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam sporo ciepłych słów, pełnych aprobaty, dotyczących zwłaszcza... pierwszej części prezentowanych wierszy i wypowiedzi. Organizator i prowadzący spotkanie Stefan Jurkowski słuchał z uśmiechem zadowolenia, dodając własne komentarze”.6

Wizerunki osób i miejsc oraz zapis wydarzeń kulturalnych tworzy pejzaż czasu. Dzięki Annie Andrych możemy wejrzeć w życie przedstawicieli różnych generacji i środowisk. Możemy także poznać bliżej środowiskową działalność. Najwięcej dowiadujemy się o kręgu Klubu Literackiego „Topola”, ponieważ autorka do niego należy. „Trzydzieste piąte urodziny obchodzi w 2022 roku zduńskowolski Klub Literacki „Topola”. Powstał przy Miejskim Domu Kultury w styczniu 1987 roku. Pomysłodawczynią była Walentyna Anna Kubik, podzieliła się tym pomysłem, a następnie obowiązkami organizacyjnymi związanymi z założeniem klubu z Anną Andrych i Tadeuszem Zawadowskim”.

Informacjom ogólnym towarzyszą również przytoczone wypowiedzi dwóch „Topolanek” – Katarzyny Godlewskiej-Siuty i Izabeli Kowalczyk, a także opiekunki klubu, Joanny Sychniak-Paterek oraz znanego krytyka i poety Leszka Żulińskiego, który stwierdza: „Wielokrotnie pisałem i mówiłem, że „Topola” jest ewenementem. Grono zduńskowolan w szybkim czasie zdołało uplasować się na mapie poetyckiej Polski, ściągać na organizowane imprezy autorów z całego kraju, wabić oboma ww. konkursami, co bardzo cenne. Najbardziej aktywni i uzdolnieni poeci odnosili sukcesy w konkursach ogólnopolskich, poza opłotkami swojego miasta wydawali dobre tomiki... – to wszystko „pracowało” nie tylko na ich dobre imię”.7 Wspomniane relacje ukazują nam, jak duże znaczenie klubowa działalność miała dla życia kulturalnego regionu i kraju oraz twórczego rozwoju związanych z „Topolą” literatów.

Świetnym pomysłem było także zamieszczenie w zbiorze wywiadów. W jednym z nich pisarka jest osobą przeprowadzającą rozmowę, w innym, to ona odpowiada na pytania. W pierwszym, doktor Henryk Pustkowski – zasłużony krytyk literacki, działacz kultury i świetny poeta – opowiada autorce o swoim widzeniu współczesnej poezji i o przyjaźniach z innymi poetami: Dorotą Chróścielewską, Ziemowitem Skibińskim, Andrzej Biskupskim. Mówi o działalności w ZLP i o swojej sympatii do twórców z Grupy Literackiej „Centauro”, podkreślając przy tym (skromnie), że jest tylko przyjacielem i doradcą, natomiast funkcję animatora i lidera pełni Henryk Zasławski.

Przyznam, że te miłe słowa o Centaurowcach i Henryku sprawiły mi osobistą radość, ponieważ wciąż czuję się członkinią tej Grupy i jak wszyscy uczestnicy poniedziałkowych spotkań, wiele obu panom Henrykom zawdzięczam.

Drugi z wywiadów przeprowadził z Anną Andrych Piotr Prokopiak, poeta i prozaik. Dzięki dobrze postawionym przez niego pytaniom i szczerym odpowiedziom poetki, poznajemy drogę twórczą autorki „Wizerunków”, jej zainteresowania i przyjaźnie i – co równie ważne – podejście do działalności kulturalnej i twórczości innych literatów: „(...) Wsuwam się pod podszewkę wierszy – próbuję wnikać do innego, często odmiennego sposobu myślenia, patrzenia na tak zwany świat. Lubię ten stan. Kiedy rośnie adrenalina. Analiza i wnioski. Nieraz zaskakująca spontaniczna decyzja”.

Autorka pozwoliła nam również spojrzeć na swoją twórczość oraz siebie samą oczami innych. Zamieściła bowiem recenzje swojej poezji pióra autorek o tak znaczącym dorobku jak Marianna Bocian i Krystyna Konecka oraz list od przyjaciółki Małgorzaty Osuch. W tekście recenzującym tom Anny Andrych pt. „Do dna” pierwszej z wymienionych znamienitych literatek czytamy: „Anna Andrych sięgnęła po język codzienności, w którym rzeczywistość jest odsłonięta w oczywistości, a najdrobniejszy nawet jej własny zamysł kłamstwa byłby odczytywalny. Tak czysty, przezroczysty w sensach i znaczeniach język poetycki jest tożsamy z oczyszczeniem naszego myślenia o „sprawach ostatecznych”, ze złudzeń, nabytych urojeń”.8

Krystyna Konecka, o której pięknych sonetach znalazł się w omawianym wyborze wnikliwy tekst, tak ujęła swoją opinię: „Twórczości tej obcy jest introwertyzm, wprost przeciwnie, autorka próbuje zaczepiać czytelnika, prowokować do myślenia, nie tylko o poruszanych często emocjach, doświadczeniach intymnych, ale też o wielu kwestiach uniwersalnych. Być może jest to konsekwencja codziennej aktywności społecznej, determinującej postawę autorki „Archipelagu”, jej potrzeby rozmowy z odbiorcą poprzez artykuły, szkice i felietony publikowane na forach „ w eterze” (sama administruje – jako sekretarz kolejnej już kadencji Oddziału ZLP w Poznaniu – jego stroną internetową) i na łamach prasy literackiej”.9 W swoim liście poetki do poetki Małgorzata Osuch dzieli się odczuciami i refleksjami dotyczącymi wierszy, które wywarły na niej szczególne wrażenie, a jest tych tekstów wiele, ponieważ twórczość koleżanki wysoko ceni. „Mam pewność, że do Twoich wierszy będę powracać. Czuję swoją wrażliwością”10 – wyznaje. A na temat jednego z nich pisze: „Aniu, kilka razy czytałam wiersz łabędź. (...) Sięgnęłam nawet po słownik symboli Kopalińskiego, bo zastanawiałam się, dlaczego łabędź i powrót do przeszłości, do matki – są ze sobą zestawione? I nie wiem czy odczytałam ten wiersz właściwie​? Łabędź, symbol piękna, doskonałości, mądrości, czystości, godności, szlachetności, samotności, wierności, wdzięku, (...) ...Ileż łabędź ma znaczeń. Wszystkie te symbole można przypisać ukochanej matce i temu, za czym ona sama tęskniła. Jawi mi się tu dramat przeżyć córki i matki. Matki, która się utopiła w stawie? Wracała nad staw wypatrując łabędzia – swojej tęsknoty za pięknem... sama samotna jak ten łabędź. I refleksje córki w powrotach nad tym stawem”. (...)12 Umieszczając w zbiorze owe teksty dotyczące jej samej, Anna Andrych celowo się do nich nie odniosła, aby jej komentarz nie stał się swoistą korektą. Dzięki temu jej wizerunek funkcjonuje w książce na identycznych prawach jak wizerunki innych twórców.

Pamięć jest równie ważna dla zbiorowości jak i jednostek. Buduje naszą świadomość, poczucie tożsamości i więzi z własnym życiem i z innymi ludźmi. Jest naszą bronią do walki z przemijaniem, które dotyka wszystkich i wszystkiego. Wizerunki to pozycja niezwykle cenna, przypomina bowiem i utrwala, „ocala od zapomnienia”. Dokonany przez autorkę wybór twórców, dzieł i zdarzeń ma charakter osobisty. Napisała o osobach szczególnie jej bliskich ze względu na ich twórczość i z uwagi na ich losy, życiowe postawy i co równie istotne, utrwaliła ulotność życia kulturalnego.

Pośród wybranych przez pisarkę artystów – poza już wspomnianymi – znaleźli się Zdzisława Jaskulska-Kaczmarek, Artur Bromberger, Krzysztof Pieczyński, Helena Gordziej, Elżbieta Musiał, Joanna Rawik, Aleksander Nawrocki, Rafał Orlewski, ks. prof. dr hab. Jan Kanty Pytel, Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, Maria Magdalena Pocgaj, Jerzy Fryckowski. Świat poetycki i działalność artystyczna i środowiskowa każdego z nich są przedstawiane z analityczną wrażliwością.

Zmieniająca się tematyka, dobór ciekawych, wybitnych postaci oraz opis wydarzeń kulturalnych i subtelny styl opowieści łączący konkret z poetycką refleksją i umiejętnością oddania uczuć oraz nastrojów, sprawiają, że jest to lektura niezwykle ciekawa, pobudzająca intelekt oraz emocje i pozwalająca doznać zmysłowo estetycznych wrażeń. Aż chciałoby się kolejnego tomu lub poszerzonego wydania obecnego wyboru.

Daniela Ewa Zajączkowska-Hynas

_______________

Anna Andrych, Wizerunki. Szkice o literaturze. Redakcja: Andrzej Dębkowski. Grafika na okładce: Lech Lament. Zdjęcie na IV stronie okładki: Roman Tomaszewski. Wydawca: Wydawnictwo Autorskie Andrzej Dębkowski, Zelów 2022, s. 202.

 

1 Anna Andrych, „Wizerunki”, Zelów 2022, s. 174.

2 Tamże, s. 10.

3 Tamże, s. 37.

4 Tamże, s. 37.

5 Tamże, s. 155.

6 Tamże, s. 157.

7 Tamże. s. 197.

8 Tamże, s. 164.

9 Tamże, s. 177.

10 Tamże, s. 181.

11 Tamże, s. 184.

 

 

 

 

Plakat

 

 

Plakat

 

 

Plakat

Szymon Koprowski

 

O poezji słów kilka z tomikiem „Septety” Teodozji Świderskiej w tle

 

Drodzy czytelnicy „Gazety Kulturalnej”, zdecydowałem się napisać kilkanaście zdań o współczesnej poezji, choć to zadanie podobnie karkołomne jak zawarcie na kilku zaledwie stronach historii życia i twórczości Tuwima, Bursy czy Herberta. Poezja bowiem tyle ma imion ilu jej autorów, nie wspominając o warunkach historycznych i społecznych wpływających na ich postawy. Mimo że sam jestem twórcą: plastykiem i prozaikiem, unikałem, głuchy na propozycje pisania o sztuce, wdawania się w polemiki krytyczne. Nie potrafiłem poradzić sobie z ciężarem odpowiedzialności za chłodną ocenę dzieł, wykluczającą emocjonalny stosunek do autora lub autorki, mimo wszystko nie gwarantującą obiektywizmu.  To bardzo stresująca misja, ponieważ oprócz oceny walorów formalnych, wymaga wniknięcia w „zakazane rewiry” twórcy i jego dzieła, do sedna znaczeń, do „szpiku” modelowanych związków frazeologicznych, a przez nie do sekretów skrywanych w najgłębszych zakamarkach duszy. Krótko mówiąc konieczne jest prześwietlenie autora, poddanie go drobiazgowemu śledztwu  bez taryfy ulgowej. Po prostu inaczej się nie da. Ba! Jest to podstawowy wymóg krytyki, uwolnić się  od krępujących, koleżeńskich i zawodowych uwikłań. Bycie krytykiem obdarzonym „chłodnym okiem”, uczciwością i rzetelnością zawodową wymaga jeszcze nie tyle odwagi co zimnej krwi, odporności na kubły brzydko pachnącej, nieutulonej złości krytycznie zdiagnozowanych, wylewane w rewanżu na głowy pożal się Boże krytyków. No cóż, trzeba zapamiętać, że obiektywizm towarzyszący każdej ocenie, twórczości także, jest w gruncie rzeczy ułudą, a prawda jaka jest najtrafniej opisał ks. Józef Tischner.

 Ale do rzeczy. Wpadł ostatnio w moje ręce tomik poezji „Septety” Teodozji Świderskiej. Uwiódł mnie już samym pomysłem poetyckiego opisu siódemki, liczby „7”, jako wieloznacznego symbolu obecnego w treści i nazwach najbardziej znanych dzieł człowieka. Wiersze zbudowane z siedmiu siedmiosylabowych wersów każdy, składają się na zwartą, logiczną całość tomiku, tak jak siedem dni stworzenia świata, siedem sakramentów, siedem grzechów głównych, siedem wzgórz rzymskich i wiele innych jeszcze majestatycznych i mistycznych siódemek, współtworzy dzisiejszy obraz świata.

Przeczytałem „Septety” dwukrotnie, ale nie odłożyłem tomiku na półkę, leży na biurku i prowokuje, sięgam więc, otwieram na chybił trafił, czytam, odkładam i po chwili sięgam ponownie.

Poezja, jak to poezja czynić powinna, marszczy czoło albo w zafrasowaniu ściąga brwi, bywa że wywołuje blady uśmiech i głębokie westchnienie. Wiersze Teodozji to nie poetyckie Snikersy, zabójcza słodycz oblana czekoladą. Nie są też rymowanymi Hot Dogami z ulicznego baru ani bandażem nadziei, której jedyną rolą jest klajstrowanie i odsuwanie w nieskończoność tego, co nieodwracalne. Poetka nie sprzedaje nam poezji paliatywnej ani dla odmiany lukrowanego kitu. Dodam jeszcze, że daleka jest od emocjonalnej przemocy i nie pomylę się chyba jeśli powiem, że „Septety” ukazują w pełni Jej dojrzałość artystyczną.

Znaczącą wartością poezji Teodozji Świderskiej jest to, że nie usiłuje przybierać póz kaznodziei, przepowiadacza, Wernyhory, anioła zagłady i zbawiciela w jednym, unoszącego się nad sczerniałymi sumieniami czytelników. Chwała Jej za to, ale inaczej chyba być nie może. Dam głowę, że autorka sama utkana jest z bolesnych wykrzykników i znaków zapytania, a mimo to bez histerycznego darcia  szat przyjmuje z pochyloną w zadumie głową nie podlegające  apelacji wyroki losu. Twórca z „boskiego” nadania nie jęczy, nie mazgai się, nie złorzeczy, nie wygraża i nie stara się pomijać lub lekceważyć własnych uczynków, tylko w skupieniu mierzy, waży, próbuje oceniać, nazywać i wyrokować, ale przede wszystkim w sprawach dotyczących jego samego. Resztę pozostawia innym, ławie przysięgłych, czytelnikom. Tak nakazuje uczciwość. Moim  zdaniem podobnie czyni Teodozja Świderska. Jestem przekonany, że mam rację, ale jeśli nawet jest inaczej, czuję się usprawiedliwiony i pozostanę przy swoim, bowiem wnikliwy czytelnik, nie tylko poezji, musi w czytaną rzecz wstąpić, co chcąc nie chcąc czyni go współautorem,  przekłada je na język własnych wartości i doświadczeń  treści z którymi się utożsamia. Wszystkim, którzy cenią poezję, polecam bardzo udany tomik wierszy „Septety” Teodozji Świderskiej.

A to z tomiku – na zachętę:

 

Od autorki

 

Siódmego dnia miesiąca

świat otworzył przede mną

swoją wielkość lub małość

gamę świtów i zmierzchów

na każdy dzień tygodnia

w słońcu we mgle czy w deszczu

poruszające piękno

 

Tajemnica

 

W czym tkwi sekret siódemki

by  uznać ją za pełnię

choćby przybyło planet

murów w Jerozolimie

albo wzgórz wokół Rzymu

czy znikł siódmy sakrament

 

niech miłość dopełnieniem

Szymon Koprowski

 

 

Plakat

 

 

Plakat