Elżbieta Musiał
Kamień filozoficzny kręgu Strumiłły
Mam smutną sztukę
Śpiewam hymny czarne
Grymas kwadratu rąb lecący
Moim sztandarem
(A. Strumiłło, „Mówią”, 2 II 2015)
Profesor Andrzej Strumiłło zmarł 9 kwietnia 2020 roku w wieku 92 lat. Pozostawił po sobie niezwykle bogaty dorobek. Był artystą i mistrzem wielu dziedzin. Uprawiał grafikę, malarstwo, rysunek, rzeźbę. Był fotografem, ilustratorem, diarystą, edytorem i poetą. Zajmował się również scenografią i wystawiennictwem. Kolekcjonował dzieła sztuki, w tym orientalne (Gabinet Azjatycki), hodował konie arabskie. Każde z tych działań to osobny kamień dopełniający krąg zamanifestowanych zainteresowań Strumiłły. Dodać trzeba, że był jeszcze podróżnikiem. Poznał Tajlandię, Chiny, Japonię, Mongolię, Indie i Nepal. Widział wojnę w Wietnamie. Przemierzył Himalaje, Ałtaj, Kaukaz, pustynię Gobi i tysiąc kilometrów syberyjskiej tajgi z plecakiem i bronią. Zakosztował luksusu na Manhattanie, gdy prowadził pracownię graficzną przy ONZ, to pozwoliło mu skonfrontować świat nieograniczonego konsumpcjonizmu z biedą, którą widział w Azji i ZSRR. Pomimo zebranych doświadczeń kulturowo tak odmiennych, w które wpisuje się głód religijno–filozoficznych dociekań, mentalnie pozostał Europejczykiem, co sam podkreślał.
Tomikiem „Powidoki” (ukazał się z początkiem 2020 roku nakładem Wydawnictwa Znak) domknął jeszcze jeden rozdział życia, w którym słowo stało się istotnym medium twórczym. Wiersze i zapiski obejmują lata 1947–2019, są wyborem z pięciu wcześniejszych jego poetyckich książek. Znalazły się tam też wiersze nowe, które pod koniec życia pisał coraz częściej. Książkę odbiera się jak symboliczną summę podróży, mgnień i przemyśleń.
Imię ma ciężar ból smak i lot
Kamień
Rana
Sól
Skrzydło
(16 IV 2019)
Wiersze pochodzą z tomików „Moje”, „Jak”, „Ja”, „Sto”,”69”. Zastanawiająco krótkie tytuły, a przy tym pojemne, doskonale zgrane z wymową i architekturą pojedynczych wierszy. Każde słowo ma tu nie tylko swój kształt, ciężar, ale i przestrzeń. I jeszcze cień. Wychodzi daleko poza zakres znaczenia semantycznego. Jest zadumą nad życiem o wymiarze transcendentnym.
Wiersze ustawione w odpowiedniej sekwencji pozwoliły stworzyć swego rodzaju mapę podróży Autora, lecz czy tylko podróży po świecie? Gdy się czyta Strumiłłę, jasne staje się, że nie wystarczy zobaczyć, trzeba jeszcze zrozumieć i pojąć. Może nawet zabliźnić się z miejscem, oddychać nim, sytuacją i tym, co w nas uruchamia i co można nazwać odczuwaniem. Owo otwarcie się na całościowe poznanie wpływało i definiowało wszelką wypowiedź artystyczną Mistrza oraz pozwalało mu codzienność życia zamienić w sztukę życia.
Tak charakterystyczne dla tego Artysty komplementarne budowanie „domkniętego, pełnego świata” zauważył w przedmowie książki Andrzej Franaszek, gdy nawiązał do siedliska Strumiłły w Maćkowej Rudzie na Suwalszczyźnie. Artysta wrastał w nie i przysposabiał przez ponad 30 lat. A znalazła się tam przestrzeń również na kamienie, kształty, kolory, które zwabiły jego uwagę podczas pielgrzymowania po kuli ziemskiej. Jedne pozostawione były w swej naturalnej postaci, inne naznaczone dłutem, pędzlem i wolą człowieka. Wszystko niosło jakąś pamięć, czy to czasu, geograficzną, czy czyjegoś istnienia. Można przypuszczać, że dla zbieracza nie były to zwyczajne pamiątki, a auryczne puzzle w obrazie życia. W stworzonym przez siebie świecie nad Czarną Hańczą (skąd do rodzinnego Wilna nie tak już daleko), zadbał o czworonogi, o psy i konie. Otoczył się tysiącami drzew (30 tys.) zasadzonych „cierpliwą ręką”, ułożył głazy w medytacyjne kręgi, a dwa przydrożne krzyże (nowy podtrzymywał stary) miały pilnować drogi do modrzewiowego dworku. Naturalna różnorodność pozostająca w harmonii ze sobą między ziemią i niebem dzieciństwa. Doliczyć się jeszcze można i pięciu żywiołów. Jednym słowem, kosmos, a w nim człowiek i jego urealniony zamiar, który nadaje sens egzystencji. Tak rozumiem Strumiłłowe siedlisko w Maćkowej Rudzie. Nie było mi dane dotknąć miejsca, korzystałam jedynie z relacji i dostępnych w internecie zdjęć. Ale sztuka, którą przemawiał, ta jej wieloaspektowość, mnogość tworzyw i technik oraz sięganie po metaforyczny język obrazowania – podpowiedziały sporo. Wiele kryją też, a może odsłaniają wiersze. I z nich wyczytać można tonowanie światów wewnętrznego i zewnętrznego według spójnego systemu wartości, który przyświecał profesorowi przy stwarzaniu Maćkowej Rudy.
Co łączy w jedność
Mgły o świcie
Pisma greckie
I mój ból
(„Pytanie”, sierpień 2018)
Z perspektywy, z której dziś spoglądamy na całość dokonań profesora Strumiłły, widać jedno wielkie dzieło życia. W postawie, w konsekwentnych działaniach i pojedynczych pracach Artysty istnieje wspólna oś – pewien filozoficzny, metafizyczny, a nawet mistyczny wgląd. Nie bez znaczenia są w nim między innymi taoistyczne i buddyjskie ślady inspirowane kulturami Wschodu.
Słońce zachodzi
Oddycham powietrzem pełnym trajektorii lotów
Świat owadzi tworzy sploty przedziwne
Myśl moja w tej przestrzeni
Staje się wolna od sensu i racji
(2 VIII 2018)
Podteksty filozoficzne stanowią niezbywalną tkankę Strumiłłowych utworów. Niektóre mają wyraźny medytacyjny charakter. Na przykład w tym „Czterowierszu III” podmiot liryczny wsłuchuje się w deszcz. Stroi uderzenia serca z melodią kropel. Czuje jedność z przyrodą. Jest elementem kosmosu.
Wśród wielu kropel uderzających o dach
Mam jedną własną
Która powtarza bicie mego serca
Bezinteresownie
(„Czterowiersz III”)
Wiersze ostatnich rozdziałów liczebnie przeważają nad podróżną kroniką z lat wcześniejszych. W wymowie są ostateczne. Właściwie już bezgłośne, niosą za to dziwny ciężar. Pomyślałam, że to wiersze głazy, jak te, z których budował medytacyjne kręgi. Żegna się w nich i czeka. I godzi z nadejściem kresu ziemskiej wędrówki. Rzeczywistość w tych obrazach jest w bliskiej zażyłości z nieuchronnym. Pisał je jako siedemdziesięcio- i osiemdziesięciolatek. Wydobywał z głębokiego zamyślenia. Słowo bez patosu wybrzmiewa szczerze i wciąż rzeczowo; „Kiedy odejdę / Pozostanie widok z okna / Para łabędzi w zatoce / Drzewo pochylone / Omszałe kamienie / Księgi proroków i poetów / Ślad muchy na szybie” (15 II 2018).
Mistrz który 70 lat temu
Otworzył oczy moje
Na bogactwo świata
Pewnego razu kazał je zamknąć
Aby pod powieką
Przebitą promieniem słońca
Zobaczyć obraz wewnętrzny
Ćwierć barwy i półtony
Formy płynne jak lawa
Z żarzącym się konturem
Wokół błękitów nieziemskich
(„Powidoki”, 18 I 2015)
Tytułowym wierszem „Powidoki” Autor nawiązał do samego zjawiska, które niegdyś do teorii sztuki wprowadził Władysław Strzemiński. I tu dodać należy, że Strzemiński był nauczycielem młodego Andrzeja Strumiłły oraz Andrzeja Wajdy, którzy się ze sobą przyjaźnili w czasie malarskich studiów w powojennej Łodzi. I jeden, i drugi tytułami „Powidoki” złożyli hołd swojemu mistrzowi. Film Wajdy i książka Strumiłły to nic innego, jak metaforyczne odniesienie do gasnących pod zamkniętymi powiekami konturów życia, które kiedyś w całej pełni stało na wprost słońca.
Dziękuję Gieniowi i Lidii Kurzawom za udostępnienie zdjęć swojego autorstwa, które zrobili podczas jednego z wielu zawitań u profesora Strumiłły w Maćkowej Rudzie. Na zdjęciu z Profesorem w jego pracowni jest jeszcze Ola Kurzawa. Na innym, w cieniu gospodarza, widać psa. W kadry wchodzą kamienie i czerń obrazów, o której tyle się mówi w przypadku tego Artysty.
Elżbieta Musiał
Fot. Autorki: Andrzej Dębkowski
______________
Andrzej Strumiłło, „Powidoki wiersze i zapiski z lat 1947-2019”. Ilustracja na okładce: Andrzej Strumiłło. Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, Kraków 2020, s. 171.
Aneta Kielan-Pietrzyk
Interesuje mnie chropowatość blatu...
Jerzy Stasiewicz – poeta i prozaik z Nysy. Autor i gospodarz literackich spotkań „Z bitwą w tle”. Artysta bardzo aktywny. Bierze udział w licznych zjazdach poetyckich i plenerach artystycznych, co jest także siłą napędową Jego twórczości. Tomik „Powróciłem”, to sto stron ciekawej poezji, często niełatwej, osobistej i poszukującej.
„Wędruję śladem Madonn kresowych…”
„Jestem tu. Powróciłem z miasta nad rzeką…”
„Szukam słów do wiersza…”
„Szukamy dróg prowadzących do celu…”
Stasiewicz wraca często do rodzinnych stron, wspomina rodziców, pracę w polu, życiodajną ziemię. Dziś życie z samej ziemi zanika. Ludzie posiadający gospodarstwo pracują głównie na różnym sprzęcie. Praca rąk przestała wystarczać. Stasiewicz z sentymentem wspomina dawne czasy, choć nie ukrywa, że było ciężko. Owoce ludzkiej pracy trzeba było ziemi siłą wyrywać. Nie było to proste. Przyroda nie zawsze jest sprawiedliwa.
Powróciłem do domu dzieciństwa roześmianego
gwarem ludzkim, rżeniem koni, muczeniem krów,
chrząkaniem Świn. Ujadanie Reksa oznaczało;
zbliża się obcy.
Dom to duch matki, ręce ojca.
[…]
[Jestem tu. Powróciłem… frag.]
Daleki dom rodzinny
powraca w snach jak bumerang
szelestem liści drzew przydrożnych
śpiewem zagubionego skowronka
nad blokowiskiem.
Tutejsze jabłonie
mają smak tęsknoty wypędzonych
i siłą osiadłych
[…]
[Daleki dom rodzinny, frag.]
Im mocniej zagłębiamy się w słowa Stasiewicza odnosimy wrażenie, że pomimo wiedzy skąd się pochodzi, pomimo silnych korzeni, poeta i tak czuje się zagubiony, a może właśnie dlatego?! Im człowiek więcej wie, im więcej poznaje literackiego świata, doświadcza życia, tym bardziej jest świadomy, jak wiele zostało jeszcze do odkrycia.
Dni bywają posępne - -
Boję się deszczu, szarości, monotonii.
Uciekam…Uciekam w głąb siebie,
zasklepiam w kokon niebytu.
Cisza jest krzykiem, hukiem,
Cierniem jątrzącym ranę.
[…]
[Bojąc się codzienności uciekam w teatr, frag.]
Każdy ma swoje powołanie
cel, który wyznaczył Bóg
Czasem ludzie gubią się w życiu
Innych uważamy za świętych
jak to sprawdzić
Tu zaczyna się mój dylemat
[Tak miało być – pytam sam siebie, frag.]
Stasiewicz nie boi się sięgać do literackich wzorów, nie boi się rozliczać z innymi autorami. W wierszach nyski poeta nawiązuje do Lema, Różewicza, Szymborskiej, cytuje Wojciecha Kawińskiego, wspomina Wojciecha Piotrowicza, pisze o Janie Matejce i Marianie Molendzie. Tu sztuka przenika się z życiem. Życie jest sztuką. Autor ma znakomite wyczucie: czasu, miejsca, przestrzeni. Potrafi wyciągać z życia i literatury niebanalne i niepopularne wnioski, jak chociażby w wierszu „Brak wzorca”, gdzie słusznie zauważa, że dla człowieka wzorem do naśladowania powinien być Dedal, nie Ikar. Obaj sięgnęli po marzenia, ale przeżył i zwyciężył tylko Dedal, który zachował się rozsądnie i przezornie. Ikar utonął w swoich utopijnych wizjach i marzeniach nie do spełnienia. Czytając poezję Jurka Stasiewicza czas raz zwalnia a raz przyśpiesza. Zwalnia, gdy autor obiera kierunek dzieciństwa. Zdecydowanie przyśpiesza, gdy oprowadza nas po bliskich jego sercu miejscach: Nysie, Opolu, Broumovie, Wilnie lub gdy prezentuje nam swoich mistrzów. Tom „Powróciłem” to wyraźny ślad poety i prozaika – Jerzego Stasiewicza. To wyrażone w wierszach „Jestem tu”! Dla mnie znakomitym zakończeniem tego procesu jest wiersz „Życie”:
Dom – krwisty pot
dłonie szorstkie odparzone
ciepło, chleb i sól
Kobieta drogą mężczyzny
dziecko śladem
w błotnistych koleinach życia
Dym – świadkiem bytu
jabłoń dorastaniem
kora twarzą
Sad się wyradza
Aneta Kielan-Pietrzyk
Fot. https://www.facebook.com/photo/?fbid=5010866018996277&set=a.381074377336662
______________
Jerzy Stasiewicz, Powróciłem. Wydawnictwo Oficyna Konfraterni Poetów, Kraków 2018.
Adam Lewandowski
Kolejne odkrycie literackie?
W minionym roku pisałem w cyklu Na bieżąco z Adamem... o przygotowaniach do wydania w serii Śrem w małych monografiach, kolejnego – bo już 9. tomu. Kolejne tomy poświęcone były wielkim wydarzeniom historycznym, jak np. Powstaniu Wielkopolskiemu, czy organizacjom i stowarzyszeniom – dla przykładu Śremskiemu Bractwu Kurkowemu, czy Towarzystwu im. Mariana Zielińskiego. Tym razem przyszła kolej na słowo pisane przez Paulę Wężykównę – a tytuł brzmi – Paula Wężyk (1876-1963). Poetka, która pokochała Śrem.
Autorkami tejże monografii są dr Danuta Płygawko – historyk, od 1954 roku śremianka, która pracowała w Instytucie Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Regionalistka, współpracująca z instytucjami Śremu, a od 1985 roku publikuje teksty o Śremie i śremianach. Wyróżniona wieloma nagrodami, w tym w 2021 roku przez Burmistrza Śremu specjalną statuetką Śremskie Żyrafy.
Współautorką jest Pani Ewa Bąk – bibliotekarka, śremianka od urodzenia. Od 1992 roku pracuje w Bibliotece Publicznej im. Heliodora Święcickiego w Śremie, gdzie odpowiada za obsługę czytelników w Czytelni Regionalnej. Od 2007 roku jest sekretarzem Rady Redakcyjnej serii Śrem w małych monografiach (również jestem członkiem tejże rady ) oraz Słownika biograficznego Śremu.
Paula Wężykówna urodziła się w 1876 roku w Kępnie. Pochodziła z rodziny niebogatych ziemian. Uczyła się w domu pod kierunkiem wielu nauczycieli. Matka przyszłej poetki, Eleonora, wychowana w duchu patriotyzmu, zajmowała się powstańcami, a ojciec Paweł, stracił dobra, najpierw własne, a następnie żony, w celach rozrywkowych często wyjeżdżał do Wiednia, hazardowo grywał w karty – stąd kłopoty finansowe rodziny (Gazeta Śremska – Wężykówna, kwiecień 2003). Państwo Eleonora i Paweł mieli sześć córek, a najmłodszą była właśnie Paula.
Najwybitniejszą osobą z tego rodu był biskup przemyski, arcybiskup i Prymas Polski Jan Wężyk (1785-1862). Drogę sługi bożego wybrał również Walenty Wężyk (1705-1766) – biskup chełmski i przemyski. Najwybitniejszym z literatów w rodzinie Wężyków był Franciszek (1785-1862), który napisał Mszę świętą oraz tragedię Bolesław Śmiały. Zajmował się twórczością Szekspira oraz pełnił funkcję Prezesa Krakowskiego Towarzystwa Naukowego. Od najmłodszych lat Paula była poetycko uzdolniona. Pisała wiersze i opowiadania, a w wieku 8 lat wygrała konkurs literacki ogłoszony przez warszawski tygodnik Wieczory rodzinne. Podejmowała współpracę i publikowała na łamach takich wydawnictw jak: Przewodnik Katolicki, Praca, Orędownik, Mój Przyjaciel, Literatura i Sztuka, Kobieta Wielkopolska, Gospodyni Wiejska, Gazeta Wągrowiecka, Głos Wielkopolski. Współpracowała również z Naszym Misjonarzem, Echami Afryki, Murzynkiem oraz wydawanym przez Siostry Felicjanki w USA Naszym Pisemku. W okresie międzywojennym wydała kilkanaście zbiorów wierszy i opowiadań, między innymi: O dzieciach dla dzieci (1905), Westchnienia i uśmiechy (1909), Rok w powiastkach i wierszykach (1911), Kochajmy ptaszki i zwierzęta (1929). W 1934 roku została odznaczona przez Polską Akademię Literatury. Poza działalnością literacką poświęcała się pracy i opiece społecznej i charytatywnej, głównie wśród dzieci i młodzieży (Biuletyn Galerii Historii Miasta – Goście jastrzębskiego uzdrowiska, wrzesień 2016).
Jak wspomina profesor Józef Drążkiewicz (wnuk siostry Pauli) Paula nigdy nie wyszła za mąż, z pełną odpowiedzialnością opiekując się matką aż do jej śmierci. Profesor pamięta Paulę, często odwiedzał ją w Śremie, gdzie mieszkała w Domu Pomocy Społecznej (mieszkała na poddaszu, we własnym pokoju). Przez pewien czas mieszkała w Śremie i z tym miastem związała się aż do śmierci – 27 kwietnia 1963 roku. Przez pewien czas mieszkała w domu Państwa Mieloszyńskich przy ulicy Floriana Dąbrowskiego, a potem w Domu Pomocy Społecznej. Zawsze z wielkim wzruszeniem przyjmowała odwiedzającą ją tam młodzież i dzieci. W zamian czytając im swoje wiersze i opowiadania. Wiek i stale słabnący wzrok nie pozwalały jej na intensywne pisanie. (Adam Podsiadły, Noty biograficzne Paula Wężykówna, Głos Śremski, luty 1990).
Przed II wojną światową mieszkała w Puszczykowie, swój dom przekazała Chrystusowcom, a za laury i nagrody wykupiła dożywotnie miejsce w domu dla osób z ziemiaństwa, w Poznaniu przy ulicy Nowowiejskiego. W 1939 roku wybuchła wojna i Niemcy wywieźli pensjonariuszy. Wężykówna trafiła do Śremu, następnie przebywała w Pleszewie, by znów trafić do Śremu.
Była najmłodszą z ośmiorga dzieci, a wykształcenie pobierała w domu. Uczyła się również w towarzystwie swoich zamożnych kuzynów w majątku Karmin koło Pleszewa. Od 1902 roku mieszkała w Poznaniu, gdzie uprawiała przeznaczoną głównie dla dzieci twórczość publicystyczną, pisarską i poetycką. Pisała sztuki teatralne, tłumaczyła z języka niemieckiego i francuskiego. Jej opowiadania i wiersze ukazywały się na łamach Dziennika Poznańskiego, Wieczoru Rodzinnego w Warszawie. W latach 1904-1939 była stałą współpracowniczką Przewodnika Katolickiego. Współpracowała z pismami kobiecymi Gazetą dla Kobiet, Głosu Wielkopolskiego, czy z pismami katolickimi Małym Misjonarzu, czy Tygodniku Kościelnym. Paula współpracowała z katolickimi organizacjami charytatywnymi, zajmując się problematyką trzeźwościową. W okresie międzywojennym jej twórczość byłą szeroko znana i popularna wśród dzieci i młodzieży.
Po II wojnie światowej jej twórczość została zapomniana, nie istnieje chociażby częściowa bibliografia. Zmarła w 1963 roku, a pochowana została na cmentarzu farnym w Śremie. Pochowana została w grobowcu rodziny Tadrzyńskich, na którym Związek Literatów Polskich umieścił tablicę ku jej czci.
W Księdze Jubileuszowej, wydanej z okazji 50-lecia Poznańskiego Oddziału Związku Literatów Polskich 1921-1971 – w Żałobnej Karcie widnieje nazwisko Pauli Wężykównej.
Na grobowcu pojawiła się tablica pamiątkowa Związku Literatów Polskich.
Kocham Śrem
Póki jesteś młody i żądny przygody,
teatru i zabawy, jedź bracie do Warszawy.
Lecz, gdy zatęsknisz do ciszy,
gdzie własne myśli się słyszy,
gdzie wzwyż się wznosi Duch,
o, porzuć gwar i ruch
i szukaj bracie młody,
radości w pięknie przyrody.
Może znużony hałasem,
do Śremu zajrzysz czasem,
zaczerpnąć w piersi tchu ?
O zajrzyj, zajrzyj tu !
Chociaż tu skromny jest zakątek
i nie ma znanych pamiątek
ale na każdym kroku,
tyle tu jednak uroku.
Uliczki wąskie, domki, chaty,
niejeden dach już jest garbaty,
rynek, jak z klocków zbudowany,
wznosi do koła niskie ściany.
Znowu uliczki, a tam – w dole,
Znów Warta błyska, zieleń, pole.
Lecz pierwej widzisz uczelnię,
tu młodzież pracuje dzielnie
i kształci umysł i Ducha,
tu zapał w sercach wybucha
i chęć do pracy i dzieła,
by Polska nie zginęła!
Tu świątynia znowu Pana,
chodź, chodź i zegnij kolana
przyklęknij cicho przy krzyżu,
Święty Franciszek z Asyżu,
Tu ma przybytek swój cichy,
biedota co nie zna pychy....
Ten kościół Śremu ozdoba,
Jakże ci Śrem się podoba ?
Ja przyznam ci się, co do mnie,
ja Śrem mój lubię ogromnie,
całą Polską kocham ziemię,
a w niej kocham ciebie – Śremie !
Wiersz ukazał się dzięki zbiorom Anny Scheller ze Śremu – publikowany w artykule Adama Podsiadłego Głos Śremski – 1990 rok, nr 68.
Adam Lewandowski
Janusz Taranienko, Rupieciarnia. Redakcja: Bohdan Zdanowicz. Konsultacja literacka: Dariusz Kulesza. Głosy do rupieciarni (aneks): Antoni J. Arek. Projekt okładki oraz grafiki: Janusz Szczucki. Fotografia wykorzystana w portrecie autora na okładce: Maciej Taranienko. Zdjęcia użyte w kolażach pochodzą z różnych zbiorów prywatnych. Wydawca: Stowarzyszenie Promocji Sztuki Łyżka Mleka, Kalisz 2022, s. 90.
Nie przypuszczałem, że tak skutecznie można dzisiaj łączyć lingwistycznie realistyczny geniusz Mirona Białoszewskiego z rodzinno-historycznym, naszym, wschodnim, lokalnym martyrologium, którego doniosłość nie skłania do lokowania go w żadnym, największym nawet nazwisku, chyba że chodzi o Mickiewicza. rupieciarnia nie jest ani Obrotami rzeczy, ani tym bardziej Panem Tadeuszem, ale nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z książką bardzo dobrą i wyjątkową.
Dariusz Kulesza
Janusz Taranienko – absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskiem (1977); krytyk literacki, poeta, animator życia literackiego, redaktor, autor radiowy. Jako krytyk debiutował w 1976 roku („Poezja”); jako poeta w 1977 roku („ITD”). Ma w dorobku około 150 publikacji literackich w prasie, radiu oraz w internecie: głównie krytycznoliterackich, a także wierszy. Zredagował i współredagował ponad dwadzieścia książek autorskich oraz antologii literackich.
Wydał dwa arkusze wierszy (1992, 2006); jego tom poetycki przeszłości uzyskał nominację do Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego za najlepszą książkę roku 2015.
Andrzej Dębkowski
Zmarł twórca Kalambura i niezwykły człowiek
25 grudnia 2022 roku w wieku 91 lat zmarł Bogusław Litwiniec, działacz kulturalny, polityk, senator, założyciel, reżyser i dyrektor Teatru Kalambur we Wrocławiu.
Poznałem tego niezwykłego człowieka w 2014 roku podczas jednej z edycji Międzynarodowego Festiwalu Poezji – Poeci bez granic w Polanicy Zdroju. Andrzej Bartyński ówczesny prezes ZLP we Wrocławiu i organizator tego festiwalu powiedział przed festiwalem do mnie, że „będzie z kim pogadać o sztuce, bo przyjedzie Litwiniec”. I tak też się stało...
To był człowiek o niezwykłych horyzontach intelektualnych, otwarty i ciągle pełen pomysłów, chociaż – jak mi mówił – nie może już pewnych rzeczy realizować. Szczególnie utkwiło mi w pamięci to jego skupienie na rozmówcy, pełne powagi i akceptacji. Słuchał uważnie i zadawał mnóstwo pytań, jakby chciał jak najwięcej pochłonąć. Im więcej słuchasz, tym więcej wiesz – dodawał. Zazdrościłem mu wiedzy, uniwersalności poglądów, a jednocześnie cierpliwości w słuchaniu. Wielokrotnie powtarzał mi: chcesz się czegoś dowiedzieć, daj się rozmówcy wygadać – nie przerywaj mu... Mądre to słowa, bo dzisiaj często stosuję tę metodę – naprawdę jest skuteczna... Ożywienie w jego oczach dało się zauważać, kiedy pytałem go o jego „dziecko” – Kalambura... Dziwił się, że tyle wiem o tym Teatrze, o spektaklach i co najciekawsze – że znam dobrze Waldka Krygiera. Pamiętam, jak wykrzyknął wtedy:
– A skąd ty możesz znać Waldka Krygiera?
[Waldemar Krygier: Założyciel Eksperymentalnego Teatru Scenografii, współtwórca Teatru 38 w Krakowie, dyrektor, scenograf i kierownik artystyczny teatrów we Wrocławiu, Opolu, Koszalinie, Płocku, Zabrzu, Nowej Hucie, Warszawie i bliski współpracownik Jerzego Grotowskiego. Zostawił w Zelowie m.in. kolekcję czterdziestu obrazów polskich kompozytorów – przyp. A.D.].
– A z Zelowa, bo tam mieszkał, spędził w Zelowie ostatnie lata życia i jest pochowany na cmentarzu ewangelickim.
Zobaczyłem, jak pojawiło się na jego twarzy wielkie zdziwienie.
– To niewiarygodne, no niesamowite, bo wyobraź sobie, że Krygier zniknął nagle z Wrocławia wiele lat temu i nikt nie wie, co się z nim dzieje?
– Trzeba był mnie zapytać! – zażartowałem. – Rozmawialiśmy z nim wielokrotnie o tej jego „ucieczce”, choć nigdy do końca nie mówił, co było powodem takiego wyboru i dlaczego akurat Zelów...
– No popatrz, przecież to był mój „guru” – twórca Eksperymentalnego Teatru Scenografii i świetny malarz...
Niezwykła to była rozmowa, najpierw w auli hotelu, a potem w Pijalni Wód w kawiarni Bohema... Do dzisiaj wspominam ją często i z wielką estymą wspominam to niezwykłe dla mnie spotkanie...
Bogusław Litwiniec urodził się 1 listopada 1931 roku w Ostrogu nad Horyniem. Po zakończeniu wojny zamieszkał wraz z rodziną w Dusznikach-Zdroju. Ukończył szkołę średnią w Liceum Ogólnokształcącym w Kłodzku. Studiował fizykę teoretyczną na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie został asystentem na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Prowadził również działalność kulturalną – był publicystą i dramaturgiem.
W 1957 roku założył i został kierownikiem, reżyserem, aktorem i autorem w Studenckim Teatrze Kalambur we Wrocławiu. Od roku 1967 do 1993 Bogusław Litwiniec organizował Międzynarodowy Festiwal Teatru Otwartego we Wrocławiu. Podczas jego piątej edycji ogłosił manifest 21 przekonań sztuki otwartej. Był również redaktorem miesięczników „Śmiech Europy” i „Poglądy Otwarte”.
Andrzej Dębkowski
Fot. w tekście: Andrzej Walter
PS. Duży materiał o Waldemarze Krygierze będzie publikowany w styczniowym (2023) numerze „Gazety Kulturalnej”.
Radovan Brenkus
Legenda o końcu świata
Bóg zdecydował, że już niczego nie będzie. Zjawił się ludziom i im oznajmił. – Za siedem dni nie nastanie koniec świata, ale koniec wszystkich końców. Nikt z was nie będzie zbawiony. Cokolwiek zrobiliście albo zrobicie, nie ma żadnego znaczenia. Każdy wasz czyn nie był i nigdzie nie będzie zapisany, nie oczekujcie nagrody ani kary.
– Dlaczego tak zdecydowałeś? – odezwał się jeden z faryzeuszy. – Nie oszczędzisz przynajmniej mnie?
– A co z nami? Przecież wierzyliśmy ci, wiernie służyliśmy – dołączyli kolejni.
– Nie negocjujcie, jako Bóg mam prawo zdecydować jakkolwiek. To jest moja definitywna, ostatnia wola – dodał.
Chociaż znalazło się wielu wątpiących, wszak, skoro dał o sobie wiedzieć, na pewno się nam ukaże znowu, z innym zamiarem, w końcu niektórzy z niedowierzaniem myśleli, że drugi raz może się im zjawić jedynie inny Bóg, gdyż Bogów jest być może więcej, dla absolutnej większości nie było dowodów, dlaczego ta sprawa, o której się na ziemi dowiedzieli wszyscy, nie miałaby być brana śmiertelnie poważnie. Bóg jest Bogiem i nie zawsze wskazane jest z nim żartować.
Jak się podobno stało czy nie stało, na ziemi wybuchły masowe niepokoje. Chuligani rabowali sklepy, a to bez obaw przed policją, której odechciało się wypełniać obowiązki. Wierzyciele mordowali dłużników, aby się chociaż w najmniejszym stopniu zadośćuczyniło poczuciu sprawiedliwości. A do lubieżników dołączały hurmy biesiadników, aby podczas bezwstydnych orgii przebalować ostatnie dni, zapomnieć o tym, co ich czeka. Wierzący, którzy nie potrafili sobie wyobrazić swojej aktywności bez Boga, ale i niewierzący, którzy jego pojawieniem się nabrali pewności, po prostu wszyscy, w kim instynkt samozachowawczy nie zwyciężył nad myśleniem, albo kto nie skamieniał tak, że nie wiedział co robić, targali się na swoje życie. Przez wszystkie kraje przeszła pandemia samobójstw. Panika, co prawda nie odgrywała się jedynie na pokaz. Wiele rodzin w domostwach i tłumy, klęcząc na placach, modliły się, tym razem nie do Boga, ale do wyższej mocy, która odwróciłaby los.
W tych niewiarygodnych, tragicznych okolicznościach u golarza w pewnym miasteczku zatrzymał się młody paniczyk.
– Proszę też mnie ostrzyc. Tylko porządnie, abym wyglądał jak człowiek – usadowił się w fotelu.
– Jeśli to pomoże, co mi tam – uśmiechnął się golarz, gdy na kark zakładał mu ręcznik.
– Jak już umrzeć, to jako dżentelmen.
Gdzie indziej, w tym samym czasie dziewczynka poprosiła szewca o podklejenie podeszwy. – Nie mam pieniędzy – rzekła – ale mogę panu zarecytować piękny wierszyk.
– Bosym nie można być, nawet gdyby nie było na sól – mrugnął szewc i zabrał się do pracy. Gdy dziewczynka odchodziła szewc jej z progu pomachał na pożegnanie.
A w kolejnym mieście, w skromnej izbie niewielkiego domu, w ścienny zegar uparcie wpatrywała się wdowa, jakby z radosnym wyrazem na twarzy. Tę pamiątkę po mężu przed chwilą przyniosła od zegarmistrza. Nie zwracała uwagi na wskazówki, jak odliczają czas, lecz na tykanie, w którym słyszała bicie mężowego serca.
Radovan Brenkus
Fot. w tekście: https://pl.wikipedia.org/wiki/Radovan_Brenkus
________________
Radovan Brenkus – urodził się 30 stycznia 1974 roku w Bardejowie. Ukończył studia matematyczno-fizyczne na Uniwersytecie P.J. Szafarika w Koszycach. Pracował między innymi jako specjalista w Instytucie Fizyki Eksperymentalnej Słowackiej Akademii Nauk. Obecnie trudni się wydawaniem literatury rodzimej i tłumaczonej z języków obcych w wydawnictwie Pectus w Koszycach. Zajmuje się krytyką literacką oraz tłumaczeniami z języka polskiego (m.in. wybór z poezji Rafała Wojaczka). Opublikował tomiki poetyckie Pochód martwych (1997), Rekwiem w prochu (2002), Romans z błędną iskierką (2005), Dym z krainy cieni (2009) oraz Śnienie z bestią (2015). W prozie zainteresował zbiorem opowiadań Powroty piekła (2005), w 2013 roku zostały przetłumaczone i wydane w języku polskim.