Janusz Orlikowski
Mój Dajmonion po raz drugi
Obmyślam świat, wydanie drugie, / wydanie drugie, poprawione, pisze Wisława Szymborska w wierszu „Obmyślam świat”. Czy faktycznie idiotom na śmiech, / melancholikom na płacz, / łysym na grzebień, / psom na buty. Tego nie wiem, lecz chęć spojrzenia na pewne przemyślenia, czy nawet decyzje zawarte w eseju „Mój dajmonion” z książki „Gwałt na prawdzie” kusi mnie. Może warto przyjrzeć się zagadnieniu po raz drugi? Czy treści tam pomieszczone są tym wszystkim, co bym chciał na ten temat powiedzieć? A może są tam wypowiedzi, które wymagają weryfikacji?
Czytając po kilkunastu latach ten esej zauważyłem, że wiara wciąż tam kojarzyła mi się z dogmatem, z katechizmem, którym przeciwstawiałem swoje przekonanie o istnieniu Boga. Ujmując inaczej: zamiast słowa wiara wolałem słówko – przekonanie, gdyż ono, uważałem, uwalnia mnie od tego co niesie ze sobą dogmat, a dalej katechizm. Miałem przekonanie o tym, iż Bóg istnieje. I owo dokumentowałem poprzez istnienie własnego dajmoniona oraz ujęcie Tego Głosu przez Czesława Miłosza, czy Zbigniewa Herberta jako potwierdzenie własnych intuicji i – przekonań, którzy, choć w szczegółach inaczej, dzielili się w swej twórczości podobnymi faktami. Dziś już nie muszę. Dziś dla mnie tamto przekonanie i obecna wiara, po zgłębieniu historii Kościoła, a w tym owych dogmatów i katechizmów, jest tym samym. Niby zwykły zabieg leksykalny, ale dla mnie niezwykle istotny.
Jest więc mój dajmonion, który się pojawia i mówi, że jest obecny. Ot nagle wiem, że to on. Nic niezwykłego, choć niezwykłe z pewnością. Ten Głos, który znany jest odkąd dzieje się człowiek.
W piśmie jako pierwszy zauważa Go Sokrates. W „Obronie Sokratesa” Platon cytuje takie jego słowa: To u mnie tak już od chłopięcych lat: głos jakiś się odzywa. A dalej czytamy: Głos ilekroć się zjawia, zawsze mi coś odradza, cokolwiek bym przedsiębrał, a nie doradza mi nigdy.
Dwie myśli. Po pierwsze: Bóg był zawsze, bo pomimo że czasy Sokratesa to okres pogański w naszej kulturze, a więc czas religii politeistycznej, to Pierwszy Filozof mówi o jednym głosie, a nie głosach wielu bóstw. We wspomnianej „Obronie Sokratesa” odpowiada na zarzut nieuznawania bogów państwowych stwierdzając, że skoro wierzy w dajmoniona musi wierzyć i w innych bogów. Wybieg, który jednak odpierał zarzut. Po drugie: już wtedy, poprzez Pierwszego Filozofa właśnie, człowiek wiedział o tym, że ma wolną wolę. Głos nauczyciela Platona niczego nie doradzał, a tylko proponował tamę temu, co było złe. Pisz wymaluj mit o Adamie i Ewie. Bóg odradza (tam, by było jak najbardziej jaskrawo widoczne – zakazuje) spożywania owocu z określonego drzewa. Człowiek jako istota wolna ma całkowitą autonomię w kwestii podejmowania wyborów. Tylko czy słucha? Ale to już temat na osobny esej.
Mój dajmonion. Temat wymaga pewnego uszczegółowienia. Zwracają uwagę dwie opcje. Pierwsza z nich mówi o głosie wewnętrznym, bardziej popularna dzisiaj, druga natomiast o tym, że ów głos pochodzi z zewnątrz. Sokrates nie ujawnia o jaki rodzaj głosu tu chodzi. Chyba nie było tego w jego świadomości. Już fenomenem był sam ten Głos. W eseju „Mój dajmonion”, gdy piszę o postrzeganiu dajmoniona przez Miłosza i Herberta zwracam uwagę na to, że ten pierwszy widzi go bardziej z zewnątrz, dla drugiego jest to głos wewnętrzny. Z tym związany jest inny sposób postrzegania raju. Zainteresowanych odsyłam do eseju. Co do mnie? Bez wątpienia jest to głos z zewnątrz, tak jak istotą zewnętrzną wobec człowieka jest Bóg. Nie mówię tym samym, że postrzeganie dajmoniona jako wewnętrznego głosu jest nie na miejscu, czy czymś złym. Może to kwestia indywidualnego podejścia i predyspozycji psychicznych? Tego nie wiem. Ważniejszym zagadnieniem wydaję mi się być kwestia inna.
Z języka greckiego Daimon to Bóg, bóstwo, jego głos, sumienie, ostrzegawczy głos wewnętrzny, ale również demon, a więc szatan, czyli zło. Na to zwraca uwagę właśnie Miłosz, a nie bez kozery pojawia się on w postaci węża u Adama i Ewy. Może właśnie dlatego dziś bardziej widzi się Ten Głos jako głos wewnętrzny żywiąc przekonanie o wewnętrznym dobru człowieka? Idea jak najbardziej chlubna, tylko czy prawdziwa? Mam co do tego coraz więcej wątpliwości. Wojna Hamasu z Izraelem, czy na Ukrainie coraz bardziej przekonują mnie o tym, że dajmonion bywa także szatanem. A zatem jest on nie wewnętrznym głosem człowieka (chyba, że założymy, iż człowiek z natury jest zły) lecz właśnie pochodzi on z zewnątrz. W moim przekonaniu są to dwa odrębne głosy, które bywa, bardzo trudno od siebie odróżnić, a które walczą o priorytet. Jest dajmonion jako głos Boga i jest jako podszept szatana. Chodzi o to, by „wiedzieć” który jest który.
Uważam, że cała rzecz dzieje się w umiejętności mądrej pokory. Przypomina mi się przypowieść znana z ewangelii Marka i Mateusza o pogance rodem z Syrofenicji proszącej Jezusa o wypędzenie demona z jej córki. Ten mówi, że nie jest czymś dobrym zabierać chleb dzieciom i rzucać szczeniętom. Na co ona odpowiada, że się z tym zgadza, lecz szczenięta jedzą chleb, który spadnie ze stołów ich panów. Jezus po tych słowach uzdrawia jej córkę. Wybieg mądrej pokory okazał się zbawienny. Tego rodzaju postawa czasem potrzebna jest w odróżnieniu tego, czy mamy do czynienia z głosem dobrego dajmoniona, czy też jest to podszept szatana. Gdy mamy w sobie potencjalnie, by tak rzec, odpowiednią ilość pokory Ten Głos jest głosem naszego dajmoniona, Boga. Powiem też tak: są w nas symptomy, które mówią – czynię dobrze i takie wskazujące inaczej. Te drugie z natury są bardziej niespokojne, jakby chciały zająć miejsce, bardziej – domagające się. Chętnie po wątpliwościach nastręczają kolejne. Natomiast te pierwsze zawsze są spokojniejsze, czy wręcz spokojne, jakby im nie bardzo zależało – chcesz to fajnie, nie to twoja wola. Będzie mi smutno może „pomyśli” Bóg. Istotą jest, że: dobry dajmonion wykazuje się zawsze taką samą mądrością pokory, na którą cię stać, a jest zawsze po stronie twojej wolnej woli.
Ideą Boga, gdy w zamyśle miał pojawienie się człowieka, był raj. Raj, który miał być domem spokoju i radości. Miał i ma przeciwnika w postaci szatana, którego działania są zawsze w jakiś sposób agresywne, emocjami niepokoją, mówią że są przeciw nudzie, ale to nie jest prawda. Obmyślam więc świat po raz drugi, jak pisała Szymborska. I może być „idiotom na śmiech, / melancholikom na płacz, / łysym na grzebień, / psom na buty. Czemu nie?
Janusz Orlikowski
Nowy numer kwartalnika ETHOS
Oczekiwanie
OD REDAKCJI
Oczekiwanie. Między pewnością a nadzieją
Problem oczekiwania rzadko zajmuje filozofów, wydaje się, że częściej jest ono przedstawiane w dziełach sztuki słowa, literaturze i poezji. Jego wzorzec i najważniejszy model odnajdujemy w Biblii. Można na nią spojrzeć jako na Księgę, dla której wyczekiwanie jest klamrą i jednocześnie wypełnieniem. Można też powiedzieć jeszcze inaczej; niemal cały Stary Testament jest wielkim oczekiwaniem, które kończy się w grocie w Betlejem. Kilkadziesiąt lat później otwiera się perspektywa Paruzji; oczekiwania, w którym, chcąc nie chcąc, pozostajemy. Ojciec Joachim Badeni, kandydat na ołtarze, w wielu swoich wypowiedziach, wydanych po części już po jego śmierci, zwraca uwagę (z dużą częstotliwością i siłą), iż żywa pamięć o spodziewanej Paruzji jest życiodajnym źródłem.
Stary Testament dostarcza wątków i obrazów, które (każdy z osobna) mogą stać się podstawą ważnej analizy hermeneutycznej. Wybieram tu tylko kilka z nich, stanowiących ułamek tej problematyki (bardziej obszernie i w odmiennej nieco perspektywie przedstawiona została w jednym z artykułów w niniejszym tomie „Ethosu”1). Należy do nich na przykład motyw kobiet oczekujących dziecka (Sary, matki Izaaka, Anny, matki Samuela..., a już w Nowym Testamencie – Elżbiety, matki Jana, samej Maryi...). Oczekiwanie staje się zasadą obecności i najgłębszą zasadą słowa proroków, przede wszystkim może Izajasza i Ezechiela. Wyczekuje też Dawid, jedna z długiego szeregu oczekujących postaci w Biblii. Księga Psalmów, najbardziej poetycka księga Starego Testamentu, zawiera wyraziste doświadczenie „spodziewających” się, tych, którzy oczekują w pewności, w pełnym przekonaniu, że budują na obietnicy Najwyższego. Takie doświadczenie zawarte jest w psalmicznych dziękczynieniach, błaganiach, radości, smutku, pokucie i uwielbieniu.
Wybrane wersety: „Albowiem poznaj e Pan drogę sprawiedliwych, a droga bezbożnych zaginie” (Ps 1,6)2, „Ty wskażesz mi drogę żywota, pełnia radości jest przed obliczem Twoim, rozkosze u Twojej prawicy na wieczność” (Ps 16,11)3, „Pan da siłę swojemu ludowi, Pan da swojemu ludowi błogosławieństwo pokoju” (Ps 29,11)4, przesycone są przeświadczeniem o przyszłym wydarzeniu się tego, czego się oczekuje, po dosłowne zawołanie: „Oczekuj Pana, bądź mężny. Niech umocni się serce Twoje. Tak, oczekuj Pana!” (Ps 27,14).5 Przywołane wersety umieszczone zostały – co ma szczególne znaczenie –jako ostatnie w poszczególnych psalmach, zamykające je. Oczekiwanie ze wzmożoną siłą wymowy objęło zatem swoim znaczeniem wszystkie przedstawione wcześniej uczucia, myśli i wezwania. W taki sposób autor psalmów wyraźnie akcentuje swoje słowa jakby puentą, taką rolę pełni ostatni werset. Cały psalm zostaje zdominowany przez postawę jednoznacznego wyczekiwania.
Jedną z najpiękniejszych biblijnych postaci oczekujących jest Symeon z Ewangelii według św. Łukasza (zob. Łk 2,25–35). Jest on świętym właściwie z pogranicza Starego i Nowego Testamentu. Oczekuje narodzin Zbawiciela. Z Jego przyjściem związana była obietnica, jaką Symeon otrzymał od Ducha Świętego (por. Łk 2,26). W postaci Symeona odnajdujemy swoistą kulminację biblijnych przedstawień oczekiwania. Tak jak wszystkie przypadki oczekiwania w Starym Testamencie, również i ten związany jest z obietnicą. Jej wypełnienie otwiera usta Symeonowi, który prorokuje6. Obietnica, prorokowanie pojawiają się w kręgu biblijnego oczekiwania. Towarzyszy mu pewność tam, gdzie człowiek pozostaje w jednoznacznej bliskości Boga. Ta bliskość i pewność charakterystyczne są dla świata Biblii.
Można by powiedzieć, przy zachowaniu koniecznej ostrożności, że w Symeonie upostaciowało się oczekiwanie, stało się czymś na kształt jego archetypicznego obrazu. Z tego, co wiadomo z tekstu Ewangelii, cała obecność Symeona przed narodzeniem Chrystusa wypełniała się w postawie wyczekującej. W momencie zobaczenia Dziecięcia jego życie dokonało się w całości: oczekiwanie, dokonanie i odejście. Wygląda to tak, jakby w tej postaci „zebrał się” cały stary świat oczekujących. Tych, którzy byli pewni wypełnienia się obietnicy.
Człowiek żyje w napięciu ukierunkowanym na przyszłość. Nastawienie na nią zanurzone jest w „spodziewającym się” trwaniu wobec tego, co nadejdzie. Oczekiwanie stanowi konieczną komponentę czasu rysującego się przed człowiekiem. W odniesieniu do postaci biblijnych to czas przesycony żywą pamięcią obietnicy – to ona je prowadzi. Oczekiwanie jest pewnością, że to, co obiecane, dokona się. Wierzą Bogu, nie zaś wierzą w Boga, jak napisał we wstępie tłumaczenia Księgi psalmów w przekładzie Czesława Miłosza ksiądz Józef Sadzik: „Nie znajdziemy w psalmach cienia niepewności, podejrzliwości, kamuflażu, owego «na wszelki wypadek», które charakteryzuje wiarę człowieka dzisiejszego. Pozwoliłem sobie na paradoks: w Biblii nie ma ludzi wierzących, teraz dodam: ponieważ w Biblii ludzie nie wierzą w Boga, ludzie wierzą Bogu”.7
Takie przeświadczenie ukształtowało oczekiwanie Symeona, który – wierzył Bogu. Z paradoksu wskazanego przez księdza Sadzika wynika też charakter postaw w naszych czasach. Na pewno są one rozbite na wiele małych oczekiwań. Kultura, w której żyjemy (myślę o wieku dwudziestym i naszym, najbliższym czasie), ale też – w drugą stronę – kultura przez nas tworzona i bardziej czy mniej podtrzymywana, w intuicjach związanych z problemem oczekiwania jest rozdrobniona, skomplikowana. Świadczy o tym właśnie literatura. Daje się w niej odnaleźć wielość oczekiwań i obfitość „spodziewania się”. Literatura piękna, poezja, świadczą o epoce, dają świadectwo naszym czasom. Na początku dwudziestego wieku, w roku 1910, Rainer Maria Rilke pisze powieść, autobiografię wewnętrzną poety zatytułowaną Maltę. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge.8 Końcowe jej fragmenty i przede wszystkim sam finał otwierają problem oczekiwania w jego wymiarze najistotniejszym, ale też przesączonym przez osobowe i kulturowe sublimacje, które z jednej strony należy, z drugiej zaś – trudno ocenić. Główny bohater (porte parole autora) po wielu stronach rozmyślań na temat miłości mówi: „Poznawał z dnia na dzień bardziej, że nie jego tyczyła się ta miłość, którą [ludzie spotykani przez bohatera – B.K.Ch.] się tak pysznili i do której chyłkiem zachęcali się wzajemnie. Musiał uśmiechać się niemal, kiedy się wysilali – i stawało się rzeczą jasną, jak wcale jego nie mogli mieć na myśli. Cóż oni wiedzieli, kto on był! Teraz bardzo trudno było go miłować, a on czuł, że Jeden tylko zdolny był do tego. Ten jednak nie chciał jeszcze”.9
W tym wyznaniu autora (bohatera), bez wątpienia z domieszką antropomorfizującej wizji Jedynego, otwiera się przestrzeń wyczekiwania. Bohater nie ma wątpliwości, że „tylko Jeden” zdolny jest go kochać. W niedopowiedzianej przestrzeni narracji („nie chciał jeszcze” przenosi możliwość na przyszłość) pojawia się mocne i wyraźne miejsce dla oczekiwania i przede wszystkim może – tęsknoty; wymownie naznaczającej czas obecny. Tęsknota – nieujawniana, przejawiająca się również w wielorakim działaniu, bywa znamieniem wypatrywania przyszłości. Bohater poetyckiej prozy Rilke– go zdaje się nazywać głębokie intuicje czy pragnienia, może również te najbardziej ukryte, właściwe naszym czasom. Być może tęsknota im właściwa łączy naszą współczesność z oczekiwaniem biblijnym. Tyle, że te dwie tęsknoty są bardzo od siebie odmienne. Oczekiwanie biblijne jest skupione, „świadome siebie”, to dzisiejsze bywa rozproszone, staje się najczęściej intuicją, budzącą się w określonych momentach. Ulega sile impulsów cywilizacji. Po stronie dzisiejszego oczekiwania jest raczej nadzieja, nie – pewność. O zjawisku tym należy jednak mówić ostrożnie, ponieważ wydaje się, że kręgi nie wierzących w Boga (jak mówił ksiądz Sadzik), ale tych, którzy zdają się wierzyć Bogu, ciągle się powiększają.
* * *
Oddawany właśnie do rąk Czytelników numer „Ethosu” jest sto pięćdziesiątym, jubileuszowym tomem czasopisma. Do pierwszej jego edycji wprowadzenie napisał ksiądz Tadeusz Styczeń, inicjator i pierwszy redaktor naczelny „Ethosu”. Pokusa, by zbudzić tamtą refleksję, stojącą u początków kwartalnika, jest duża. Kiedy sięgam do fragmentów pierwszego wydrukowanego w nim tekstu, w kontekście tak wyprofilowanego obecnego tomu pojawia się myśl, by na nowo wejść w oczekiwania założyciela czasopisma albo przynajmniej je przemyśleć. Przywołuję zatem fragment pierwszego artykułu Od Redakcji zamieszczonego w „Ethosie”, a zatem tekstu, który stał się początkiem nurtu przepływającego przez sto pięćdziesiąt numerów kwartalnika: „Czy wyjście poza «wolność kierowaną prawdą» w stronę «wolności kierującej prawdą» nie oznacza kresu i prawdy, i wolności? Czy w świetle takiego przeformułowania związku prawdy z wolnością zachowuje jakiś sens i moralną rangę świadectwo tylu więźniów sumienia? Czy dokonana w ten sposób eliminacja możliwości wyrzutów sumienia, które oskarża człowieka o niewierność poznanej prawdzie, stanowi uzdrowienie tegoż sumienia, czyjego uśmiercenie? Pytania te są tak fundamentalne, jak fundamentalne wydaje się nam zagrożenie dla ethosu, polegające na odwróceniu stosunku zależności pomiędzy wolnością i prawdą. Powaga tego zagrożenia naprowadza nas wciąż na tę oto formułę tożsamości człowieka: autotranscendencja w prawdzie. Pismo wyrastające ze środowiska Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i pragnące je w jakiejś mierze reprezentować nie może w tym kontekście nie odwołać się do szczególnie trafnego hasła naszej – jak i każdej innej w świecie – katolickiej «Almae Matńs». Hasło to brzmi: «Veritatem in caritate facere». Czynić prawdę w miłości. Czynić ją na wzór Tego, który wyznał przed Piłatem: «Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie» (J 18,37). Chciałoby się tu przytoczyć cały Prolog Ewangelii Janowej, zwany też «Hymnem o Słowie», które samo określiło się mianem Prawdy. Czyż fakt, że dla zbawienia człowieka Odwieczne Słowo stało się Ciałem, ukazując człowiekowi pełnię prawdy o nim samym, nie stanowi objawionego potwierdzenia i pogłębienia tego, iż on sam spełnić się może jedynie poprzez posłuszeństwo rozpoznanej i moralnie wiążącej go prawdzie?”.10
Bernadetta Kuczera-Chachulska
_______________
1 Zob. M. Dżugan, „Oczekuj Pana, bądź mężny, nabierz odwagi i oczekuj Pana” (Ps 27, 14). Koncepcja oczekiwania w Starym Testamencie, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 38(2025) nr 2(150), s. 35–59.
2 Księga psalmów, tłum. C. Miłosz, Editions du Dialogue, Paris 1981, s. 55.
3 Tamże, s. 74.
4 Tamże, s. 98.
5 Tamże, s. 96.
6 „Słowa Symeona sąjakby drugą zapowiedzią dla Maryi, gdyż wskazują na konkretny wymiar historyczny, w którym Jej Syn wypełni swoje posłannictwo, to jest wśród niezrozumienia i w cierpieniu”. Jan Paweł II, Encyklika Redemptoris Mater, nr 16.
7 J. Sadzik, O psalmach, w: Księga psalmów, s. 15n.
8 Zob. R.M. Rilke, Malte. Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge, tłum. W. Hulewicz, Czytelnik, Warszawa 1979.
9 Tamże, s. 240n.
10 T. Styczeń, Dlaczego „Ethos”?, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 1(1988) nr 1, s. 5n.
Andrzej Dębkowski
Rocznica Powstania Warszawskiego – pamięć, sens, świadectwo
1 sierpnia 1944 roku, o godzinie 17:00 – „W” jak „Wolność” – Warszawa stanęła do nierównej walki. Wybuchło Powstanie, które od osiemdziesięciu jeden lat wciąż zadaje pytania, porusza sumienia i domaga się zrozumienia. To już nie tylko wspomnienie o bohaterskim zrywie, ale trwały element naszej tożsamości narodowej – dramatyczny symbol wolności, ofiary i niezgody na zniewolenie.
Powstanie Warszawskie, mimo swojej militarnie tragicznej klęski, jest wydarzeniem głęboko zwycięskim moralnie i duchowo. Było odpowiedzią na pytanie, które stawia historia każdemu pokoleniu: czy warto walczyć, gdy wszystko wskazuje na porażkę? Pokolenie Kolumbów odpowiedziało: „Tak, bo nie można żyć w kłamstwie i upodleniu. Bo niepodległość nie jest darem, ale zobowiązaniem”.
Wielu z tych młodych ludzi nie miało jeszcze nawet dwudziestu lat. Chodzili jeszcze niedawno do szkół, kochali, marzyli, pisali wiersze. A jednak chwycili za broń, często domowej roboty, by stanąć naprzeciw jednej z największych machin wojennych świata. Nie szli na pewną śmierć z romantyczną naiwnością, jak chcieliby to widzieć niektórzy krytycy. Szli, bo czuli, że to ich moment – ostatni moment, by powiedzieć światu: „Warszawa nie zgadza się na bycie ofiarą historii”. Ich odwaga nie była szaleństwem. Była świadectwem – głęboko przemyślanym aktem wolnej woli.
Dziś, po 81 latach, wciąż pytamy, czy Powstanie miało sens. Historycy spierają się o decyzje dowódców, szacują straty, analizują alternatywy. I dobrze – taka refleksja jest potrzebna. Ale ponad tymi dyskusjami unosi się coś, co nie poddaje się chłodnym analizom. Unosi się duch. Duch tych, którzy wyszli z kanałów z białą flagą, ale nie ze złamanym sumieniem. Duch tych, którzy w ruinach stolicy odnaleźli godność i głęboki sens walki o wolność, której nie mierzy się sukcesem na mapie frontów, ale niezłomnością serca.
Powstanie Warszawskie jest jak świętość narodowa, nie dlatego, że było bezbłędne, ale dlatego, że było prawdziwe. Uczyniło z Warszawy nie tylko ruinę, ale i symbol. Stało się mitem – ale mitem nie w znaczeniu bajki, lecz opowieści, która nadaje sens wspólnocie. To opowieść o tych, którzy nie wybrali łatwej drogi przetrwania, ale trudną drogę wolności.
Dlatego dziś – po dziesięcioleciach – młodzi nadal składają kwiaty pod Pomnikiem Powstania, śpiewają powstańcze pieśni, zapalają znicze na grobach „Zośki” i „Rudego”, noszą opaski z kotwicą Polski Walczącej. Bo gdzieś głęboko czują, że to nie tylko historia – to ich dziedzictwo.
Ale w tej samej przestrzeni pamięci, obok autentycznego wzruszenia i refleksji, pojawia się coś niepokojącego. Powstanie Warszawskie, jego legenda i symbolika, bywa coraz częściej zawłaszczane przez niektóre środowiska polityczne. Odwołując się do etosu walki i poświęcenia, próbują uczynić z niego oręż w swoich doraźnych, partyjnych wojnach. Fałszuje się kontekst, pomija niewygodne wątki, dzieli się bohaterów na „naszych” i „nie naszych”. Tymczasem pamięć o Powstaniu nie należy do żadnej partii ani ideologii – należy do narodu. Do wszystkich, którzy chcą z niej czerpać mądrość, a nie propagandę. To zawłaszczanie boli, bo umniejsza ofierze tych, którzy walczyli dla wszystkich Polaków, nie dla jednej wizji Polski.
W 81. rocznicę Powstania Warszawskiego powinniśmy mówić nie tylko o tragedii i heroizmie. Powinniśmy mówić o zobowiązaniu. O tym, że wolność, którą dziś mamy – jakkolwiek krucha, zagrożona, niedoskonała – została opłacona najwyższą ceną. A skoro tak, to naszym obowiązkiem jest jej strzec – nie tylko przed wrogiem zewnętrznym, ale i przed własną obojętnością, cynizmem, lenistwem moralnym.
Powstanie Warszawskie to nie tylko zryw z przeszłości. To wezwanie, które brzmi nadal. Do odwagi. Do odpowiedzialności. Do pamięci. I do tego, byśmy nigdy nie pozwolili, by duch tamtych dni został zapomniany lub wykorzystany wbrew jego istocie.
Andrzej Dębkowski