Plakat

dr Felicja Borzyszkowska-Sękowska

Wielmożni literaci!

 

Cenicie sobie Spotkania Autorskie? Promocje książek też? A chcielibyście mieć dużą frekwencję? Tak? No to posłuchajcie: W jednym z uzdrowisk pobiegłam na Wieczór Poezji, naprawdę dobrego poety. Na sali było osób…trzy! Ja czwarta. Pani poetowa pięknie czytała niecodzienne strofy. I cóż ja zrobiłam? Zbulwersowana wielce nie dosiedziawszy do końca, obleciałam wszystkie pobliskie sanatoria. I co? I co zrobiłam? Ano, pozrywałam wszystkie plakaty: w trymiga zniknęły zaproszenia na mój Wieczór Poezji. Pourquoi – słyszałam nie tylko swojskie: – dlaczego? – płynęło od wielu zdumionych kuracjuszy, biorących mi to za wybryk chuligański, a także za zagranie, zawiścią generowane. Nie miałam sił, by im tłumaczyć, nie pytać dlaczego nie chodzą na poezję?

Nazajutrz znów zawisły plakaty. Nowe. A na nich: „Doktor psychologii mówić będzie na temat: Być pogodnym – być zdrowym…”. A niżej, małym drukiem, niczym na bankowo-kredytowej zachęcie... W programie: trochę poezji, trochę fraszek, prezentacja nowych książek Felicji Borzyszkowskiej-Sękowskiej, dedykacje gratis… No i co koledzy literaci? Jak myślicie, jaka była frekwencja? Nie pomnę już dziś 100-200 osób! Sala pękała w szwach, a mój zapas książek rozszedł się szybciej niż przysłowiowe bułeczki, zabrakło wielu egzemplarzy. Zupełnie jak w czasach, gdy autorzy w ogóle swych książek nie nosili, bo robili to księgarze, których dziś brak.

Bo i księgarni nie ma. Natomiast biblioteki, swój wcale nie nad-metraż muszą oddawać na „lepsze” cele. O drastycznych przykładach w innym liście.

Dziś, skoro już o licznie obsadzonych spotkaniach mowa – przypominają mi się promocje z lat 70-80. Przecież to był sposób na życie. Metoda zarobkowanie! I to niezła. Zważywszy że... – że posłużę się przykładem Krynicy, gdzie spędzałam wszystkie przerwy semestralne i część wakacji – robiłam prelekcje w Domach FWP, czasem 3-4 dziennie.

Inkasowałam sowite honoraria, a potem za to odpoczywałam, chociaż nie byłam aż tak „obrotna” jak jedna z gwiazd TVP, która jednego dnia miała spotkań 5 i inkasowała nie tylko honoraria, ale i... 5-krotne przeloty LOT-em. Potem musiała się spowiadać (tzn. w Podstawowej Organizacji Partyjnej składać samokrytykę i postanowienie poprawy, ale zwracać grosiwa już nie musiała).

Wówczas frekwencję podbijały takie tematy jak: Miłość, Małżeństwo, Rodzina, bo właśnie taki cykl prowadziłam w „Tygodniu Kulturalnym” lub przygotowując, książkę eseistyczną „Trzecia płeć” (1999) mówiłam nt. „Kobieta, miłość i seks”, a także na podstawie książek z cyklu „Być...”, „Opowieści o wybitnych Polakach” – tylko, że wówczas dopytywano się o pikantne szczegóły z życia mych bohaterów, co dziś króluje w tabloidach, aż „rzygać się chce” – jak mówią celebryci domagający się odszkodowań i nie zabiegający dziś, tak jak ongiś na łamy moich książek.

Że kultura dziś boleśnie niedoinwestowana – odczuwają wszyscy, stąd tak dołująca rozwój młodzieży, ucieczka w internet. Fundusz Wczasów Pracowniczych przestał istnieć, sanatoria już nie co roku przydziela się nawet najbardziej potrzebującym. Kaowcy wymarli – mówi się o instruktorach kulturalno-oświatowych w uzdrowiskach, chociaż ci pragnęliby nadal służyć rozwojowi kultury polskiej i też boleją nad tym, gdy pisarzom każe się wynajmować sale, aby „sobie gadali o książkach” jak powiedziano nam w obiekcie, który od dziesięcioleci hołubił głosicieli Dobrego Słowa. A kiedy przypomniałam im o mojej frekwencji, rzekli: – No dobra, salę damy, ale załatwi pani sprzątaczkę. A potem klucz odniesie!

A woźna ta zamieszkiwała „zakazaną dzielnicę”, do której zabronili mi wstępować czytelnicy, jeśli nie chcę w następnej książce opisywać szczegółowo rozboju, a zwłaszcza gwałtu zbiorowego dokonanego na mnie.

Za salę też kazano mi płacić nawet w obiekcie ongiś nauczycielskim, gdzie promowałam „Być partnerem” (1988, ul. Odyńca), a dla pedagogów i Domu Dziecka – bo dla nich to głównie zorganizowałam – występowały gwiazdy tej wielkości co pierwsza primadonna polskiej operetki Wanda Polańska, solistka Opery Narodowej Irena Jezierska, znakomita aktorka Ewa Krasnodębska, całość filmował sam Toni Halik z Elżbietą Dzikowską, a kiedy redaktor Rumniak całość wyemitował w TVP, posypały się prośby do Klubu Kobiet Twórczych, o powtórzenie występów, zwłaszcza, że telewidzowie „przyuważyli” wśród gości, przedwojenne, rzadko już widywane gwiazdy i osobistości np. Halina Mancewiczówna, czy – mistrzyni baletu Liliana Wolska, Emil Filipowski – pierwszy skrzypek Filharmonii Narodowej. Z zachowanych fotosów wyziera też postać, rzadko wówczas jeszcze w Ojczyźnie widywanej kpt. Żeglugi Wielkiej Danuty Kobylińskiej-Walas, wraz z drugim mężem (pierwszy kpt. ż.w., o którym też mówię w książkach „Być kobietą” i „Być na Wybrzeżu” – zginął od zabłąkanej kuli na polowaniu), znanym tenorem Edmundem Wajdą (ojciec śpiewającej też Grażyny Brodzińskiej). Była też Lidia Korsakówna z mężem Brusikiewiczem.

Artyści ci, jak zawsze w moim Klubie Kobiet Twórczych – występowali honorowo. Ale kiedy uprosiłam ich o powtórzenie imprezy – następowała właśnie – tak bardzo przez nas upragniona – Dobra Zmiana, więc... zażądano od Nich zapłaty za salę (sic!). Obecna tam także (vide-foto) pisarka i animatorka kultury, przybyła świeżo z emigracji do Stanów Zjednoczonych Maria Ginter wraz z towarzyszącym jej aktorem, chcieli nawet ogłosić zbiórkę, aby ratować, a potem też reanimować tradycje kultury polskiej i organizować takie imprezy częściej, zwłaszcza dla nauczycieli i młodzieży, bo – chociaż to dziś przez pryncypia ustaw o prawach autorskich zakazane – długo egzystowały wśród miłośników literatury i muzyki pirackie nagrania tych występów.

Kiedy „pocztą pantoflową” dowiedział się o tym wielki animator kultury, sławetny Boguś Kaczyński – zobligował mnie wprost abym na Festiwalu Arii i Pieśni im. Jana Kiepury w Krynicy Zdroju, opowiedziała o tym publicznie, na imprezie gloryfikującej sopran Wandy Polańskiej. Przyznam się, iż po prostu się zlękłam. I stchórzyłam. Ale nieugięty Boguś – któż go nie pamięta? „wyciągnął mnie za uszy”, więc opowiedziałam, jak to na promocji „Być partnerem”, pod spódnicami pań, działały pirackie magnetofony, a potem soprany Polańskiej i Jezierskiej, rozbrzmiewały pośród szkolnych ław itp. Primadonny były zachwycone i na pewno nawet nie pomyślały o zadośćuczynieniu finansowym. Zresztą nie pobierały też ani grosza honorarium za kilkanaście! lat występów na imprezach Klubu Kobiet Twórczych w Muzeum Niepodległości, ale kiedy potem chciałam tam zorganizować 50-lecie KKT, zażądano za salę 1600 zł za 1h. Ze łzami odmówiłyśmy. Ukarano za to nas obojętnością na uroczystości jubileuszu Muzeum. Siedziałyśmy na schodach (w płaszczach bo i w szatni miejsc nie było) i patrzyłyśmy jak inni otrzymują kwiaty, dyplomy itp. Wszystko to ma obszerną dokumentację fotograficzną jaką pomieszczę w książce „Ogród pełen róż i narcyzów”. A szanownych literatów proszę o zintegrowanie się i wspólną walkę o kulturę, o czym piszę w następnym artykule, bo organizuję Polską Radę Miłośników Literatury PoRa MiLi abyśmy to zrobili! Mam amerykańskich sponsorów!

dr Felicja Borzyszkowska-Sękowska